— O co tu chodzi?! — krzyknął kapitan, wyraźnie tracąc zimną krew. — Nigdzie pan teraz nie pójdzie, z nikim pan nie będzie rozmawiał! Tu jest śledztwo, nie rozumie pan tego?!...
— Sodoma i gomora — powiedział Wiesio uszczęśliwiony.
Wszystko razem, rzeczy, ludzie i zbiegi okoliczności, sprzysięgło się, żeby zrobić jak największe zamieszanie. Dziwaczna zbrodnia na terenie miejsca pracy oszołomiła nas i nikt jeszcze na razie nie zdawał sobie sprawy ze skutków, jakie mogła mieć w dalszej przyszłości. Jeden skutek się właśnie objawił.
Z różnych przyczyn pracownia nie była w kwitnącym stanie. Projekty dla Zjednoczenia Przemysłu Gumowego i Przemysłu Piwowarskiego były opóźnione, co pociągało za sobą liczne wizyty rozwścieczonych przedstawicieli inwestora. Zarówno owe wizyty, jak i opóźnienia Janusz i Leszek starannie ukrywali przed Witkiem, usiłując załatwić rzecz drogą nieoficjalną, znacznie bezpieczniejszą od oficjalnej. Opóźnioną dokumentację dostarczali kawałkami i właśnie teraz mieli na ukończeniu od dawna obiecywane resztki, po które przedstawiciele owej gumy i piwa chcieli się zgłosić poprzedniego dnia. Wśród tysiącznych umizgów zostali przestawieni na dziś, a dziś właśnie ktoś udusił Stolarka!
Zrozpaczony Janusz zgłupiał z tego do reszty, Jarek na środku pokoju patrzył na nas w bezmyślnym otępieniu, kapitan był bliski apopleksji, a w holu czekali faceci z gumy. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko wyjaśnić władzy dramatyczną sytuację.
— Mów, Januszek — powiedziałam zachęcająco, bo zgnębiony Janusz wyraźnie się wahał. — Lepiej przyznać się do wszystkiego całemu regimentowi milicji niż Witkowi. Zatruje ci życie...
— Może masz rację — westchnął Janusz i zaczął relację, w której z zapałem wzięliśmy udział wszyscy, usiłując opowiadać możliwie przystępnie i zrozumiale. Po długich i obrazowych wyjaśnieniach kapitan wreszcie przejął się tematem.
— Dobrze, rozumiem — powiedział. — Niech pan sobie z nimi porozmawia, ale w mojej obecności. Jak pan się z nimi dogada, to już nie moja rzecz, chodźmy, załatwimy to od razu.
Janusz uczynił nagle ruch, jakby chciał mu się rzucić na szyję, ale zamiast tego zerwał się z miejsca i wypadł z pokoju. Kapitan pośpiesznie wypadł za nim.
Następnych kilka chwil ujawniło nową komplikację. Ciągle jakby nieco oszołomiony Jarek usiadł i wytrzeszczył na nas oczy z wyrazem osłupienia.
— Słuchajcie, co się tu dzieje? Na cyku trochę jestem, przed chwilą przyszedłem i już sam nie wiem, czy to ja jestem taki pijany, czy wszyscy powariowali. Rzeczywiście Stolarek coś tego?...
— Nie tylko coś, ale nawet zupełnie. Załatwiony odmownie.
— Niech ja skonam — powiedział Jarek, baraniejąc jeszcze bardziej. — A kto go wykończył?
Prawda! — przypomniałam sobie. — Panie Jarku, to pana nie było?
Jarek się wyraźnie stropił.
— Kiedy właśnie o to chodzi, że byłem...
— Jak to?...
— No, urzędowo byłem, a nieurzędowo wręcz przeciwnie. Po cichu sobie wyszedłem, jak Matylda była u Witka w gabinecie, i teraz nie wiem, co zrobić. Przyznać się czy nie...
— Nie wpisałeś się do książki wychodków?
— No pewnie, że nie! Za cholerę nie wiem, co zrobić...
— Lepiej mów prawdę — poradził mu Wiesio. — Jeżeli w tym czasie nic nie ukradłeś na mieście, to możesz się przyznać, że cię nie było.
— Ukraść nie ukradłem, ale ubijałem jeden interes taki trochę nie tego...
— Ale jak cię nie było, to nie mogłeś załatwić Tadeusza. Masz alibi.
— Ale jak powiem, że mnie nie było, to muszę to udowodnić. Jak?
— Nie masz świadków?
— Mam, tego jednego, z którym ubijałem interes. On się za nic w świecie do mnie nie przyzna.
— No to rzeczywiście leżysz martwym bykiem. Ubiłeś go chociaż?
— Ubiłem, cholera, i nawet wziąłem pieniądze...
— Nie?! — krzyknął Leszek i zerwał się z miejsca. — I dopiero teraz to mówisz? Pięć stów do pierwszego!
— Z byka spadłeś? Co ty myślisz, że ja bank ograbiłem czy co? Dwie maksymalnie.
Krakowskim targiem stanęli na dwóch i pół. Leszek schował pieniądze i pokręcił głową.
— Może i rzeczywiście lepiej, żebyś się nie przyznawał. Ostatecznie kiedyś to się przecież wyjaśni.
— A kto to mógł zrobić? Jak myślicie?
— No proszę — powiedział Wiesio z głębokim zadowoleniem. — Nareszcie mamy powód, żeby się nad tym rzeczywiście zastanowić.
Zaczęliśmy się zastanawiać, rzucając różne przypuszczenia równie chaotyczne, jak głupie, streszczając jednocześnie Jarkowi przebieg wydarzeń. Wracający z Januszem kapitan przerwał nam te rozważania i wypłoszył Jarka z pokoju. Na twarzy Janusza malowała się głęboka ulga i był już z kapitanem wyraźnie zaprzyjaźniony.
— No to może teraz zaczniemy wszystko od początku — powiedział przedstawiciel władzy, siadając znów na miejscu Witolda. — Kto w rezultacie odkrył zbrodnię, pan czy pani?
— Janusz oczywiście, już pan słyszał. Poszedł do sali konferencyjnej i znalazł zwłoki. Rzecz w tym, że to wszystko było wcześniej omawiane z licznymi szczegółami.
— Co było omawiane?
— No zbrodnia. Jeszcze za życia Tadeusza i nieboszczyk sam brał w tym udział.
— Nic nie rozumiem — powiedział kapitan niecierpliwie. — Obawiam się, że będziemy musieli przystąpić do przesłuchania. Jak się pani odpowiedzi zacznie protokółować, to będzie pani mówić z większym sensem.
— Nawet gdyby pan je rył w kamieniu, sensu pan w nich nie znajdzie, bo to jest za głupie, żeby w to można uwierzyć. Myślę, że trzeba panu jakoś wytłumaczyć od początku...
W trakcie opisywania kapitanowi poczynań mojej rozszalałej wyobraźni dokonaliśmy licznych cennych odkryć. Najpierw ustaliliśmy godzinę znalezienia zwłok.
Jak się okazało, tuż przed wyjściem Janusza z pokoju Wiesio nastawił radio, przy czym spojrzał na zegarek i stwierdził, że było dziesięć po pierwszej. Mówiąc o tym, wstał i urządził przedstawienie, odtwarzając swoje dalsze czynności, w których skład wchodziło narysowanie dwunastu kółek różnej wielkości. Narysował te kółka w skupieniu i z szalonym zainteresowaniem. Chyba jeszcze nigdy kreślenie drzew na planie zagospodarowania terenu nie było dla nikogo taką atrakcją!
Za pomocą dwunastu kółek stwierdziliśmy, że Janusz wyszedł z pokoju o trzynastej trzynaście, po czym natychmiast dokonał swojego makabrycznego odkrycia.
Ustawienie w czasie żywego Tadeusza było nieco trudniejsze. Leszek wrócił z miasta dokładnie w chwili, kiedy grali hejnał. O wpół do dwunastej Jadwiga pytała mnie o godzinę. Nieboszczyk Stolarek był w naszym pokoju i sprzeczał się o swoją śmierć pomiędzy pytaniem Jadwigi a powrotem Leszka.
Tym razem ja zrobiłam mało ruchliwe przedstawienie, przypomniawszy sobie skarpę, którą wtedy kreśliłam. Odtworzywszy ją, doszłam do wniosku, że po raz ostatni widzieliśmy Tadeusza około jedenastej czterdzieści pięć.
— Czyli prawie półtorej godziny — powiedział kapitan w zamyśleniu. — Jak to jest możliwe, żeby przeszło godzinę leżał w waszym biurze trup i żeby nikt tego nie zauważył?
— Cicho leżał, to się nie rzucał w oczy... — mruknął Leszek również w zamyśleniu.
Spojrzeliśmy na niego z niesmakiem i wyjaśniliśmy kapitanowi, że sala konferencyjna przeważnie stoi pustką i nikt się tam nie pęta. Chyba że się przeprowadza jakieś rady techniczne, koordynację międzybranżowe, rozmowy z inwestorami albo ktoś chce z kimś spokojnie pogadać. Niekiedy panuje tam okropny rejwach, ale bywają dni, że żywa dusza do niej nie zajrzy. Gdyby nie to, że Januszowi akurat były potrzebne Dzienniki Ustaw, zbrodnia mogłaby zostać odkryta dopiero następnego dnia rano w czasie sprzątania przez panią Glebową.