Pchnięta absolutną koniecznością natychmiastowego działania, niepomna nakazu władz śledczych, podniosłam się i nie zwracając już żadnej uwagi na tamtych trzech, wyszłam z pokoju.
Zaraz za drzwiami natknęłam się na Alicję, która również złamała zakaz opuszczania miejsc pracy.
— Napijesz się kawy? — spytała i dodała z ożywieniem: — Kacper zwariował.
— Pewnie, że się napiję. Jak to zwariował?
— Jeszcze jedną małą kawę! — krzyknęła Alicja w kierunku komórki z kuchenką. — Nie wiem właśnie, myślałam z początku, że jest pijany, ale nie. Wyjątkowo trzeźwy. Odmówił zeznań.
Poczułam się głęboko przejęta i zainteresowana.
— Żartujesz! Jak odmówił?
— Przez cały czas milczał, aż ten facet zadał mu jakieś pytanie. Nawet nie dosłuchał do końca, tylko natychmiast oświadczył, że odmawia odpowiedzi. Płyta mu się zacięła i powtarzał to w kółko, niezależnie od potrzeb. Odmówił odpowiedzi nawet na pytanie, jak długo tu pracuje.
Stanął mi w oczach obraz Kacpra patrzącego w okno i w milczeniu, z zaciętą twarzą, palącego papierosa za papierosem. Zaczęło mi się robić nieprzyjemnie. W czasie zachodzących później wydarzeń często robiło mi się nieprzyjemnie, ale teraz to było pierwszy raz i jeszcze do tego nie przywykłam.
Polecenie pozostawania na swoich miejscach złamali już prawie wszyscy, w przedpokoju administracji nie było ani Wiesi, ani Jadwigi. Za to pętali się tam ustawicznie milicjanci, przeprowadzający jakieś tajemnicze badania, a z sali konferencyjnej błyskał flesz, widoczny w chwili otwierania drzwi. Ulokowałyśmy się z kawą przy stole Jadwigi, bo przedstawiciele prawa przeszkadzali nam znacznie mniej niż nasi współpracownicy.
— Myślę, że on kogoś kryje — powiedziała Alicja, kiwając głową w zamyśleniu. — Nie przypuszczam, żeby to on, ostatecznie znam go dwadzieścia lat... Jeśli kryje, to jedno z dwojga: albo ją, albo jego.
— Monikę albo Kajtka? A jego samego wykluczasz?
— Wykluczać nie wykluczam, Kacper jest zdolny do wszystkiego. Ale nie wydaje mi się...
Alicji się mogło nie wydawać, ale Kacper był istotnie zdolny do wszystkiego. Szarpała nim tragiczna sprzeczność między duszą a ciałem. Ciało miało 49 lat, dusza 20. Dusza czyniła go człowiekiem gwałtownym, nieobliczalnym, skłonnym do imponujących uczuć... No dobrze, ale przecież nie do Tadeusza! Tadeusza ani nie kochał, ani nie nienawidził, chodził z nim wprawdzie na wódkę, ale to nie powód do zabójstwa!
Alicja zrelacjonowała mi przebieg śledztwa w ich pokoju. Na dobrą sprawę wygłupili się wszyscy. Zapytany o jakiś drobiazg Kazio zaczął wygłaszać niezrozumiałe i sprzeczne zdania na temat korzystania z różnych aparatów telefonicznych na terenie pracowni. Nikt nie mógł pojąć, o co mu chodzi, aż się wreszcie okazało, że w ten dziwny sposób usiłuje wytłumaczyć swoją nieobecność w pokoju. Zagmatwał wszystko doszczętnie, po czym stanowczo odmówił pokazania zawartości swoich szuflad. Nikt na razie nie chciał tych szuflad oglądać, ale na takie dictum kapitan natychmiast nabrał na to ochoty i, zajrzawszy tam wbrew protestom Kazia, znalazł siedem pustych butelek po wysokoprocentowym alkoholu, bardzo ładnie poukładanych,
Rozbudzony już Ryszard ni z tego, ni z owego wpadł w furię i wykrzyczał do zdumionego kapitana, że nie pozwoli na zrujnowanie sobie życia przez byle durnia. W pierwszej chwili nie wiadomo było, kogo ma na myśli, ale dalsze okrzyki wykazały, że chodziło mu o nieboszczyka Tadeusza. Można to było zrozumieć w ten sposób, że go właśnie usunął ze świata w celu uniknięcia tej ruiny życia. Dalej oświadczył gromko, że wyjedzie, żeby nie wiem co, wtedy, kiedy będzie chciał, i to z dzieckiem, co dla nie wtajemniczonego kapitana musiało brzmieć mało zrozumiale.
— Co to ma do rzeczy? — spytałam z niesmakiem, bo te dziwactwa mąciły mi tok myślenia. — Co ma wspólnego morderstwo z jego wyjazdem?
— Pewnie nic, ale ta mania już go widocznie tak opętała, że dostaje fioła. Teraz wyjeżdża w przyszłym miesiącu.
Ryszard od czterech lat wyjeżdżał na Bliski Wschód przez Polservice. Uważał to za swoją jedyną szansę życiową i jedyny cel, któremu podporządkował całą teraźniejszość, traktowaną lekceważąco. Żył daleką przyszłością i cudownymi mirażami, na co dzień nie posiadając nawet własnych narzędzi pracy, bo mu się to, w związku z wyjazdem, nie opłacało. W ową cudowną podróż zamierzał zabrać uwielbianą córkę, którą zatrzymał przy sobie, rozwiódłszy się z żoną.
— Zawracanie głowy — powiedziałam z gniewem. — Tadeusz mu przeszkadzał wyjechać czy co? Niech się przestanie wygłupiać, bo zrobi tylko jeszcze większe zamieszanie.
— Niech się przestanie — zgodziła się Alicja i ciągnęła relację.
W czasie nieobecności kapitana, już we własnym zakresie, tak samo jak my, stwierdzili, że każdy z nich wychodził z pokoju na dłużej lub krócej. Najgorzej wypadła Anka, która swoją nieobecność tłumaczyła poprawianiem garderoby w damskim WC-cie. Sądząc z ilości czasu, jaki na to zużyła, musiałaby się kilkakrotnie przebierać w balowe suknie i gorsety. Bardzo mnie to zdziwiło.
— Co ty powiesz, Anka? A myśmy ją uznali za niewinną?
— My też. A kogo podejrzewacie?
— Pół pracowni. Razem z Anka będzie czternaście osób. A najgorsze jest to, że to całe morderstwo w ogóle nam się wydaje niemożliwe...
Z różnych stron podeszły równocześnie Anka i Monika, przerywając nam rozważania. Monika asystowała przed chwilą rozmowie kapitana z Matyldą i była pełna ponurych przeczuć.
— Słuchajcie, Matylda goni w piętkę. Trzyma kurczowo książkę wychodków i zamiast odpowiadać na pytania, co chwilę podtyka mu ją pod nos. Upiera się, że tam jest napisana sama prawda.
— No to w ten sposób ich wykończy. Jarka nie było, a w książce się nie zapisał i teraz nie wie, do czego ma się przyznać.
— Co ją napadło? Przecież narobi dodatkowo bałaganu...
— Zdaje się, że dla niej najgorszym ciosem jest zużytkowanie sali konferencyjnej niezgodnie z przeznaczeniem. Zbrodnia jest indywidualna...
— Gdyby była masowa, toby się z tym łatwiej pogodziła?
— Piętnastu nieboszczyków? Zbiorowa śmierć uczestników konferencji?
— Jasne, miejsce po temu stosowne...
— Jedna rzecz mnie ciekawi... — powiedziała Alicja, ale nie dokończyła zdania, bo zza drzwi wyjrzał bardzo zdenerwowany Kazio.
— Alicja, pozwól na chwilę...
Wróciła Jadwiga, więc opuściłyśmy jej stół i przeniosłyśmy się pod drzwi mojego pokoju, przyglądając się poczynaniom milicjantów, których ilość dziwnie wzrosła. Myślę, że musieliśmy im chyba wszyscy nieco przeszkadzać, bo patrzyli na nas z wyraźnym wstrętem.
Jadwiga miała nowe wiadomości.
— Przyjechał prokurator — powiedziała tajemniczo. — Jest w gabinecie i magluje Witka. Młody i cholernie przystojny. O, to ten!...
Wszystkie trzy spojrzałyśmy z zainteresowaniem na wchodzących do przedpokoju facetów, bo słowo „prokurator” zawsze brzmi gromko w uszach każdego, nawet najbardziej niewinnego obywatela. Spojrzałyśmy i oko nam zbielało!
Razem z porucznikiem w mundurze i znanym nam już kapitanem wszedł jeszcze jeden, wysoki, szczupły, czarny, z niebieskimi oczami, w czarnych spodniach i czarnej koszuli. Pomimo intensywności kolorów nie miał w sobie nic agresywnego, był łagodnie piękny. Nieznaczna asymetria twarzy dodawała mu wdzięku i sprawiała, że ta zbytnia łagodność była jednak męska. A przy tym miał niebieski ślad po goleniu.
Stałyśmy akurat pod przeciwległymi drzwiami, wprost na widoku, wszystkie trzy jakoś wyjątkowo porządnie uczesane, wszystkie niewątpliwie interesujące i co najważniejsze, każda inna. Czarna, ognista, dysponująca pełnią kształtów Monika, szczupła, jasnowłosa, zielonooka Anka, no i ja, coś pośredniego między nimi, ale też nie taka ostatnia.