— Na razie jeszcze nie mamy tego świadectwa — mruknął kapitan.
Pomyślałam sobie, że jeżeli ten cymbał, Leszek, w przypływie poczucia humoru oświadczy, że nie zwracał na mnie uwagi i że nie zauważyłby, nawet gdybym stała na głowie, to nie pozostanie mi nic innego, jak tylko udowodnić, że nie miałam powodu. To znaczy przyznać się do przestępstwa!
Przesłuchanie zaczęło się robić coraz bardziej interesujące i nieco zagadkowe. Pytania o reakcję i poczynania wszystkich obecnych, o prywatne kontakty i powiązania z nieboszczykiem były zrozumiałe. Jasne, że usiłują znaleźć jakiś rozsądny motyw, słusznie powątpiewając, że go ktoś zabił za opóźnienie projektu. Zrozumiałe jest też, że badają nasze alibi, starając się wreszcie kogoś wyeliminować, bo dwadzieścia sztuk zbrodniarzy to stanowczo za dużo, nawet dla ludzi otrzaskanych z przestępstwami. Ale stopniowo zaczęły padać pytania zdumiewająco celne!
Tajemniczym sposobem kojarzyli ze sobą różne sprawy i osoby, trafiając w sam środek tarczy. Łączyli Kacpra z Moniką, Włodka z pewną panią, dziwnie dużo wiedzieli o dodatkowych zarobkach Kazia, o interesach Kajtka i Jarka... Skąd? Kto, u diabla, mógł im o tym powiedzieć?
Byłam mniej więcej zorientowana, co usłyszeli w czasie wstępnego badania personelu w poszczególnych pokojach. Nikt się nie rozwodził nad prywatnymi sprawami. Przede mną odpowiadał w gabinecie tylko Janusz, ale Janusz nie mógł ich o tym poinformować z tego prostego powodu, że sam wiedział mniej niż oni. Żadnych badań poza terenem pracowni nie zdążyli jeszcze przeprowadzić, więc co, u licha? Nie są przecież jasnowidzący?
Tak mnie to zaintrygowało, że zapomniałam o ostrożności, odpowiadając na pytania szczegółowo i z wielkim przejęciem, kiedy nagle padły słowa, które zabrzmiały mi w uszach nadzwyczaj niemile:
— A pani? Czy nie prowadziła pani przypadkiem jakichś interesów finansowych z zamordowanym?
Trafiona celnym strzałem milczałam, udając, że sobie przypominam, bo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wiedzą czy nie?... Skąd wiedzą?!...
— Czy nie zaciągała pani przypadkiem jakiejś pożyczki? — spytał z jadowitą uprzejmością prokurator. — Od denata? Albo może wspólnie z denatem?...
Trwałam w rozterce i nadal w milczeniu. Z jednej strony nie miałam najmniejszej ochoty stawać przed sądem w charakterze oskarżonej o przestępstwo natury finansowej, a z drugiej owo przestępstwo zdejmowało ze mnie podejrzenie o zamordowanie Tadeusza. Nie miałam pojęcia, co wybrać. Uznałam, że jeśli wiedzą, to i tak mi nic nie pomoże, a jeśli nie, zawsze jeszcze zdążę się wyprzeć, więc tym bardziej na razie milczałam.
— Dziękujemy pani — powiedział nagle prokurator i zanim zdążyłam oprzytomnieć, przesłuchanie okazało się skończone. Podpisałam kilometrowy maszynopis sierżanta i wyszłam z gabinetu głęboko zaniepokojona.
Przede mną pytali tylko Janusza, który znał moje interesy z Tadeuszem. Janusz im powiedział?... Niemożliwe!
— Janusz, coś ty im nagadał? — spytałam, siadając przy swoim stole.
— Sprawdzaliśmy szyje, czy ktoś nie ma śladów duszenia — odparł Janusz. — Wyobraź sobie, wszyscy mają czyste! Jakaś mania mycia czy co?
— Zostaw szyje... — przerwałam.
— Ale kartki zginęły — przerwał mi z kolei Wiesio. — Pytałem wszystkich i nikt się nie przyznaje. Ciekawe, co się z nimi stało.
— Zeszły same z tablicy ogłoszeń i ze zmartwienia utopiły się w wychodku — powiedziałam z gniewem. — Przestańcie się wygłupiać! Słuchaj no ty, odpowiadaj natychmiast, dlaczego mnie wsypałeś?
— Ja cię wsypałem? — oburzył się Janusz. — No wiesz! Broniłem cię jak idiota! Wstręt mnie już ogarniał, ale musiałem cię uniewinniać. Zaświadczyłem, że nie widziałem, żebyś wychodziła z pokoju i dusiła Tadeusza, za to jak sam wychodziłem, to mnie głupio spytałaś, ile jest sześć minus dziewięć.
— A, to rzeczywiście świetny dowód mojej niewinności! A coś im mówił o moich machlojkach z Tadeuszem? O tych pięciu patykach?
— Nic, jak Boga kocham! Zwariowałaś? Za kogo mnie masz?!
— W ogóle cię o to nie pytali?
— Pytali, co nie mieli pytać. Powiedziałem, że nic nie wiem. Tadeusz, owszem, przychodził do pokoju, wszyscy przychodzili, rozmawiali z tobą prywatnie i służbowo, ale o czym, to ja nie wiem. Nie przysłuchiwałem się.
— No to skąd wiedzą, do diabła?!
— Jak to? Wiedzą?!
— Wiedzą. Przypomnij sobie dokładnie, może ci się coś wyrwało?
— No przecież nie jestem pijany! Przysięgam, że pary z gęby na ten temat nie puściłem! Wygłupiłem się za to zupełnie z czym innym...
— Z czym?
Janusz odwrócił się, pisnąwszy kręconym krzesłem, sięgnął po papierosa i z zakłopotaniem popatrzył na płonącą zapałkę.
— Skołowali mnie trochę. Najpierw wypierałem się tych wiadomości o tobie, potem dowiedziałem się od nich, że Kacper się rozwodzi, jak Boga kocham, nic o tym nie wiem, a potem mnie spytali, co miał prywatnie Witek do Tadeusza. Coś wreszcie musiałem wiedzieć i trochę to głupio wyszło, bo przyznałem się, że ich razem widziałem, a do tej pory nie wiem, gdzie i kiedy to było. Zdaje się, że się plątałem w zeznaniach.
— No to można ci pogratulować — powiedziałam i zgryźliwie i zamyśliłam się. Więc z Januszem to samo, co ze mną... Celne strzały w nasze prywatne życie.
— Cholernie głodny jestem — oświadczył nagle Leszek z niezadowoleniem. — Wy nie? Nie zjedlibyście na przykład kurczaczka? Z nadzionkiem?
— Ten znów swoje zaczyna — powiedziałam gniewnie, wyrwana z zamyślenia, bo mnie zawsze denerwowały kulinarne marzenia Leszka. — Już pan nic innego nie ma w głowie, tylko kurczaczki z nadzionkiem?
— Jeszcze zajączki... — wtrącił Wiesio.
— A zwykłej kiełbasy nie łaska?
— Nie ma kiełbasy — westchnął Leszek smutnie. — Jak byłem rano w sklepie, to był tylko pasztet.
— Jaki pasztet? — zainteresował się Janusz. — W puszkach czy w tubach?
— W słoiku i na wagę.
— Pasztet w tubach? — spytał Wiesio z niedowierzaniem. — Gdzie ty widziałeś coś takiego? Sprzedają pasztet w tubach?
— No pewnie, i to bardzo dobry, lepszy niż te inne. Sprzedawali, a jak teraz, to nie wiem.
— Gdzie?!
— Na Żoliborzu. Na placu po prawej stronie.
— Co ty mówisz, gdzie plac ma prawą stronę?
— A rzeczywiście. Czekaj, jak by ci tu wytłumaczyć?...
— Zlokalizuj w stosunku do stron świata — zaproponowałam, bo też mnie zainteresował pasztet w tubach. —Jak stoisz twarzą do północy, to gdzie?
— A gdzie jest północ? — zaciekawił się Janusz.
— Na Bielanach.
— Bielany są na wschodzie — zaprotestował Wiesio. — Na Marymoncie.
— Na jakim Marymoncie?! W Łomiankach! No, jak stoisz gębą do Gdańska, do morza!
— Aha, do Szwecji?
— Tak, a tyłem do Krakowa.
— Rozumiem — powiedział Janusz z wyraźną ulgą. — To po lewej.
— Tam jest bardzo dużo sklepów spożywczych — powiedział Wiesio powoli i w zamyśleniu. — Chyba z pięć...
— Ja to widziałem z miesiąc temu... — ciągnął Janusz, również popadając w zamyślenie.
— Nie, więcej... — dodał Wiesio po chwili ciągle tym samym tonem, patrząc w okno niewidzącym spojrzeniem.
Janusz się nagle do niego odwrócił.
— Skąd ty wiesz, kiedy ja tam byłem? — spytał z urazą. — Chyba ja wiem lepiej?
— Ja mówię, że więcej sklepów!
— No to obejdź wszystkie — poradziłam mu i też się zamyśliłam, usiłując wrócić do tematu, z którego wytrącił mnie pasztet w tubach.