Выбрать главу

Nieboszczyk jest jednak nieboszczykiem, toteż teraz nagle widok zwłok, przykrytych plastykową płachtą, wynoszonych na noszach, uczynił wstrząsające wrażenie. Zanim milicjanci zdołali się przedostać przez wąskie wyjście z sali już cały personel zdążył zgromadzić się na korytarzu i z konieczności utworzyć długi szpaler. Żegnany grobowym milczeniem nagle ucichłych współpracowników po raz ostatni świętej pamięci Stolarek opuścił progi biura.

— No i koniec — powiedział z goryczą Janusz. — Był człowiek, nie ma człowieka,,,

Wszystkim nam się zrobiło na nowo nieprzyjemnie i staliśmy tak, milcząc, w tym szpalerze, chociaż za noszami już dawno zamknęły się drzwi. Nagle na środek wystąpił Włodek, ciągle bladozielony na twarzy.

— Koleżanki i koledzy... — powiedział natchnionym głosem,

— Nie! — krzyknęła Alicja. — Wszystko zniosę, ale nie przemówienie! Zabierzcie stąd tego bałwana!...

— Daj spokój, Włodek — powiedział znękany Zbyszek.

— Przyszła chwila... — ciągnął Włodek z uporem, nie zwracając uwagi na protesty — która jest dla nas... dla nas...

— Dla nieboszczyka tym bardziej — powiedział stanowczo Andrzej, wziął Włodka za ramię i wepchnął do pokoju.

— Chwała Bogu — westchnęła z ulgą Alicja. — Co za praworządny kretyn!

— Cóż chcesz, miał taką wyjątkową, wzruszającą okazję. Trudno przypuszczać, że ktoś dla jego satysfakcji popełni następne morderstwo — powiedział Kazio, wzruszając ramionami. Opuścił szpaler i wszedł do pokoju.

To był krótki antrakt. Władze śledcze zwiększyły tempo, prowadząc przesłuchania w dwóch pomieszczeniach naraz, i zanim się zdążyliśmy obejrzeć, na terenie pracowni zaczęły wybuchać dantejskie sceny. Zrezygnowałam z kojącej atmosfery naszego pokoju, bo nie mając czasu myśleć, usiłowałam przynajmniej możliwie dużo zobaczyć i usłyszeć. Obie z Alicją stanęłyśmy sobie w jedynym pustym miejscu, pod lustrem koło szatni. Jak się okazało, to był znakomity punkt obserwacyjny.

Najpierw z sali konferencyjnej wypadł niesłychanie zdenerwowany Kazio, który dotychczas, poza bredniami wygłoszonymi na samym początku, zachowywał filozoficzny spokój. Natychmiast za drzwiami natknął się na nas.

— Słuchajcie, co to znaczy? — krzyknął w okropnym wzburzeniu. — Kto im udzielał jakichś prywatnych informacji?! Przecież to jest skończone świństwo, co to kogo obchodzi, co robiłem przed miesiącem w delegacji?! Co to ma wspólnego z tą idiotyczną zbrodnią?!

— Tylko spokój może nas uratować, panie Kazimierzu — powiedziałam łagodnie. — Niech pan zachowa zimną krew i niech pan powie, o co pana pytali?

— O idiotyzmy! — huknął Kazio gromko. — O idiotyzmy!

— Dobrze, idiotyzmy — zgodziła się Alicja. — Sprecyzuj te idiotyzmy.

Bardzo daleki od zimnej krwi, Kazio mętnie streścił zainteresowania przedstawicieli praworządności. Zrozumiałyśmy z tego, że jego hulaszczy tryb życia na delegacjach budził ich poważne zastrzeżenia.

— Pytali mnie, czy pamiętam tę blondynkę z „Monopolu” we Wrocławiu — mówił Kazio, ciągle wzburzony, ale na to wspomnienie jakby nieco łagodniejąc. — No pewnie, że pamiętam, dlaczego mam nie pamiętać, miała takie nogi, że wstyd byłoby zapomnieć. Kto wie czy nie lepsze niż pani, pani Joanno... No nie, może nie lepsze, ale takie same.

— Dziękuję panu, panie Kazimierzu — powiedziałam z uczuciem.

— Zostaw na razie jej nogi i mów dalej. Co ma blondynka do Tadeusza?

— A bo ja wiem? O to samo ich spytałem. Potem mnie pytali, z czyich pieniędzy płaciłem rachunek, coś podobnego! A potem się przyczepili do takiej jednej sprawy, która przyschła już dawno temu, prowadziłem kiedyś taką jedną budowę i miałem kłopoty z materiałami... Skąd oni to wywlekli? A potem znów zaczęli o jednej brunetce z Jeleniej Góry, przyznaję, że miała biust jak Lollobrigida, ale co to ma do rzeczy?

— To ja nic nie wiedziałam, że ty jesteś taki Casanovą — powiedziała Alicja z wyraźnym zaciekawieniem,

Kazio machnął gniewnie ręką, ale twarz mu się zaczęła rozjaśniać.

— Tylko tego brakuje, żeby to doszło do Alinki — mruknął trochę niespokojnie.

Przyglądałam mu się w zamyśleniu, bo coś mglistego zaczęło mi się snuć po głowie.

— Kto wtedy jeździł z panem w delegację? — spytałam nagle w natchnieniu. — Niech pan sobie przypomni.

— Kto jeździł? Zaraz... We Wrocławiu byli Włodek i Stefan. A w Jeleniej Górze?... Zaraz, zaraz... Raz był Włodek i Kacper, a raz Tadeusz i też Kacper.

— A niech pan sobie jeszcze przypomni, czy przypadkiem we Wrocławiu Włodek się nie zalecał do tej blondynki?

— A owszem, zalecał się, a skąd pani wie?

— Taka jestem jasnowidząca... Niech się pan nie martwi, jeśli pan nie zabił Tadeusza, to panu nic nie będzie.

— Kto go mógł zabić, jak myślicie? — spytał Kazio, mimo woli rzucając okiem do lustra.

— Jeszcze nie wiemy, ale jak będziemy wiedziały, to ci powiemy — zapewniła go Alicja. Kazio przestał patrzeć w lustro.

— Ja bym tylko chciał wiedzieć, co za świnia doniosła o tym wszystkim milicji. Niech ja go w ręce dostanę!...

Tknięty nagle jakąś myślą, na nowo zdenerwowany porzucił nas i popędził do pokoju. Za chwilę dobiegły nas stamtąd gniewne okrzyki.

— Co podejrzewasz? — spytała z zaciekawieniem Alicja. — Dlaczego go pytałaś o tamtych?

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo z drugiego przedpokoju wybiegła Danka, czerwona na twarzy, z rozwianym włosem i ze łzami w oczach. Zmierzała do umywalni, ale po drodze trafiła na nas.

— To świnia! — krzyknęła, głęboko rozżalona. — Ostatnia świnia!...

— Co za urodzaj na nierogaciznę? — powiedziała zdumiona Alicja. — Istny chlew, a nie biuro...

Nie mniej wzburzona niż Kazio, Danka wykrzyczała do nas mnóstwo kalumnii na Jarka, który, jej zdaniem, poinformował władze śledcze o jej zupełnie prywatnych sprawach. Drobny fakt, że Jarek Jeszcze nie był przesłuchiwany, jakoś uszedł jej uwadze. Coś mglistego zaczęło mi się snuć po głowie coraz wyraźniej.

Pełne goryczy wynurzenia Danki przerwało jej spojrzenie w lustro.

— Jezus, Mario! — krzyknęła i zniknęła w umywalni.

— Zaczyna mnie to ciekawić — powiedziała Alicja. — To co podejrzewasz?

— Zaraz ci powiem, tylko powiedz przedtem, co cię ciekawi?

— Jak to co, twoje podejrzenia?...

— Nie, przedtem mówiłaś, że jedna rzecz cię ciekawi. Co za rzecz?

— A właśnie...

— Idę do sklepu z eskortą — przerwał nam przechodzący Leszek. — Co pani kupić?

— Wszystko jedno — odparłam w roztargnieniu, zajęta Alicją. — Chleba i pasztetu.

— Mnie też! I paczkę Żeglarzy...

— No co cię ciekawi, do diabła?!

W tym momencie w środkowym pokoju rozległ się potężny ryk. Tym razem przedstawienie robił Ryszard.

— Mnie tu nikt nie będzie szantażował! — wrzeszczał, waląc w stół oprawionym w twarde okładki projektem wstępnym ośrodka kempingowego. — Ja się szantażować nie pozwolę! Nie pozwolę!! Dość tego!!!