Выбрать главу

Przez chwilę obie trwałyśmy nieruchomo, wybałuszając na siebie oczy, aż Alicja gwizdnęła głośno i przeciągle.

Pozwól, że ci się odwzajemnię — powiedziała z kurtuazją. — Jesteś genialna!

***

Po dobrej godzinie intensywnych rozważań ostatecznie zdrętwiały nam nogi. Dokonałyśmy pod tym lustrem olśniewającej pracy myślowej i widać nasze napięcie nieco osłabło, bo stan nóg zaczął nam rzutować na stan umysłu.

— To znaczy, że ten, co miał więcej, to miał więcej — powiedziała Alicja, rozglądając się beznadziejnie dookoła. — Na litość boską usiądźmy! Ja już dłużej nie mogę!

— Usiądziemy pod warunkiem, że na siedząco będziesz dalej myśleć — oświadczyłam kategorycznie, chociaż sama wcale nie czułam się lepiej.

— Na siedząco będę wszystko! — przysięgła Alicja. — Na razie przestaję rozumieć w ogóle, co do mnie mówisz.

Wobec tego przestałam do niej mówić. Zanim jednak zdążyłyśmy się rozstać, do przedpokoju wpadła Matylda.

— Pan Włodek zasłabł! — krzyknęła w zdenerwowaniu. — Gdzie pani Glebowa, ona ma krople Waleriana!

— Krople? — zdziwiła się Alicja niemrawo. — Po co! Na niego świetnie działa woda z kwiatków.

Wieść o nędznym samopoczuciu Włodka sprawiła, że nagle odzyskałam wigor zarówno w nogach, jak i w głowie. Na tle wszystkiego, co zrozumiałam i czego się zdołałam domyślić, jego zasłabnięcie wydało mi się szczytem obrzydliwości. Mamrocząc gniewnie pod nosem, popędziłam do pokoju sanitarnych, a Alicja po krótkim wahaniu popędziła za mną.

Włodek siedział na krześle, oparty o ścianę, jeszcze bardziej zielony niż dotychczas, reszta obecnych była wyraźnie wzburzona, a Andrzej z filozoficznym spokojem wachlował go rzutem zagospodarowania terenu. Spojrzawszy na rzut, stwierdziłam, że to jest moje osiedle, wyjęłam mu to z ręki i zwróciłam się jak furia do mdlejącej ofiary.

— Teraz to mdlejesz, tak? — powiedziałam jadowicie. —Ale o blondynce z „Monopolu” głodne kawałki wstawiać, to miałeś siłę? Oprzytomniej, niedojdo, bo jak mi Bóg miły, strzelę cię w ten bezmyślny pysk!

Matylda wydała z siebie okrzyk zgrozy, a Włodek nagle otworzył oczy.

— Zostaw mnie, wiedźmo — wyszeptał słabo. — Czego chcesz?

— Chodziłeś z nieboszczykiem na wódkę?

— Chodziłem! No to co? Nie wolno mi chodzić na wódkę? Jak z nim chodziłem, to jeszcze był żywy!

— Zwierzałeś mu się ze swoich sukcesów z blondynką z „Monopolu”, z brunetką z Jeleniej Góry, z rudą z Zalesia, z tą Manillą, czy jak jej tam, z Zakopanego...?!

— Z Manuela! — wrzasnął Włodek, odzyskując nagle siły ku zdumieniu obecnych. — Odczep się! Co cię to obchodzi?!

Zignorowałam go i odwróciłam się do Alicji, która natychmiast po wejściu do pokoju pośpiesznie usiadła na najbliższym krześle.

— Widzisz? — powiedziałam, pełna rozgoryczenia. — Nie mówiłam?

Alicja bez słowa pokiwała głową. Wszystko się nam znakomicie zgadzało. Włodek, jedyny projektant-elektryk naszej pracowni, jeździł na prawie wszystkie delegacje z projektantami innych branż. Na delegacjach czynili sobie nawzajem niezliczone zwierzenia rozmaitej natury. Wszystkie te zwierzenia Włodek przekazywał potem Tadeuszowi pod wpływem alkoholu, przy czym, na skutek jego kompleksu niższości na tle płci pięknej, wszelkie kontakty jego współkolegów z przedstawicielkami tejże płci w różnych miastach Polski ulegały w jego umyśle jakiemuś dziwnemu odwróceniu i opowiadał o nich jako o swoich sukcesach. Tadeusz go znał, wiedział, co o tym myśleć i, wsadzając go na tego konia, mógł od niego wyciągnąć informacje, jakie sobie tylko życzył. Włodek był źródłem wiedzy o Kaziu, Stefanie i jeszcze kilku innych osobach, źródłem, które mogło obficie zasilić zielony notes Tadeusza.

Teraz urządzał przedstawienie w obawie nie o tamtych zdradzonych, a o siebie. W rozpędzie naopowiadał Tadeuszowi bredni na temat pewnej pani, która istotnie pałała do niego niestosownym sentymentem, zwiedziona zapewne szlachetnym wyrazem jego pięknych, niewinnych, błękitnych oczu. Ów sentyment był dla niego źródłem ustawicznej rozterki, z jednej bowiem strony pęczniał z dumy, a z drugiej zieleniał ze zgryzoty, gnębiony panicznym lękiem przed żoną. Ktoś nieświadomy prawdziwego stanu rzeczy rzeczywiście mógłby go posądzić o zgładzenie Tadeusza, człowieka, który groził, że zdradzi żonie jego sekrety.

O tym ostatnim upewnił mnie Andrzej.

— Czy pani wie, o co oni mnie pytali? — powiedział, z narastającym zainteresowaniem przyglądając się zielonemu Włodkowi.

— Skąd mam wiedzieć?

— Czy to prawda, że Tadeusz pokłócił się z Włodkiem parę dni temu, jak powiedział, że ho, ho, ho, on tylko wspomni żonie!

— Panie Andrzeju, już i pan zaczyna gadać od rzeczy? Kto powiedział, czyjej żonie?

— Tadeusz. Żonie Włodka. O jakimś spotkaniu z kobietą o zmroku.

— A rzeczywiście tak było? Kłócili się?

— Jeszcze jak! Ale powiedziałem, że nie bardzo pamiętam, bo to tak głupio wyszło... Włodek odmówił wtedy postawienia pół litra.

No nie, tego już sobie nieboszczyk nie zapisywał!

— Kto im o tym mógł powiedzieć? — spytałam, mimo woli patrząc na Alicję, która bezradnie wzruszyła ramionami.

— Ja — oznajmiła nagle Matylda wyzywająco i z determinacją. — Jak mnie pytają, to mówię prawdę. Ja tu nie mam nic do ukrywania. Pytali mnie, czy Stolarek się tu z kimś nie kłócił, więc powiedziałam. Panowie się tak awanturowali, że w całym biurze było słychać!

Na chwilę wszyscy zamilkli, z podziwem i zgrozą patrząc na niezłomną duchem Matyldę. Nawet Włodek, który przedtem zerwał się z krzesła i łamiąc ręce biegał po pokoju, zatrzymał się i wytrzeszczył na nią oczy.

— I będę mówić prawdę! — oświadczyła Matylda z jeszcze większą determinacją, przerywając tym zapadłą na krótko ciszę i wywołując ożywione i urozmaicone reakcje.

— Co zrobić. Boże, co zrobić! — jęczał Włodek, na nowo zzieleniały.

— Powiesić się — poradziłam mu gniewnie i jadowicie. — Wrobiłeś pół pracowni, a teraz jęczysz w obliczu dożywocia. Ale nie martw się, zabiłeś go w afekcie, dadzą ci najniższy wymiar kary...

— Na miejsca!!! — ryknął nagle potężnie Janusz, wtykając głowę do pokoju. Ten wstrząs akustyczny przerwał dramatyczną scenę.

— Czego ryczysz? — powiedział z niesmakiem Andrzej. — Tu wszyscy nerwowi...

— Na jakie miejsca? — zaciekawiła się Alicja.

— Pracy! Wszyscy na miejsca pracy! Polecenie władzy ludowej. Jazda, rozbiegać się! Joanna, do domu! Tego, chciałem powiedzieć, do pokoju!

Zanim dotarłam do siebie, zboczyłam jeszcze pośpiesznie i zajrzałam do Moniki. Siedziała w swoim pokoju, patrząc w okno i paląc papierosa, zupełnie jak przedtem Kacper. Odwróciła się i spojrzała na mnie.

— Wyjdź stąd — powiedziała lodowatym głosem, — Wyjdź stąd, bo ja zaraz kogoś zabiję. Wolałabym, żebyś to nie była ty.

Pomyślałam sobie, że wobec tego będzie to chyba Olgierd, który też musi wrócić na swoje miejsce przy boku Moniki. Wycofałam się bez słowa, pełna całkowitego zrozumienia, i spełniłam polecenie władzy, tak grzmiąco przekazywane przez Janusza. Zamierzałam wreszcie trochę spokojnie pomyśleć.

Konferencja pod lustrem wydała owoce. Obie z Alicją doszłyśmy wspólnym wysiłkiem do olśniewających rezultatów. Tak się szczęśliwie złożyło, że pod kątem widzenia naszych bardziej lub mniej ścisłych przyjacielskich powiązań pracownia dzieliła się dla nas na trzy części. Jedna z tych części była lepiej znana Alicji, druga mnie, a trzecia mniej znana nam obu. O tej trzeciej części wiedziałyśmy niewiele, ale dostatecznie dużo, żeby sobie wszystko, co trzeba, wydedukować.