Выбрать главу

Jako następna dobiła Alicja, a zaraz po niej Marek i Janusz, cała czwórka od brydża.

— Nie mogliście wziąć kart? — spytała Alicja z wyrzutem.

— Jak to nie mogliśmy? Oczywiście, że mamy! Czekaj, w tej kieszeni są twoje, a tu Andrzeja, Powtórzyć licytację, kto mówił kiery?...

Nie przejmując się nagłą utratą chustek do nosa, obsiedli mały stolik, z którego zdjęli telefon, i wrócili do gry. Ta zadziwiająca beztroska personelu tak krótko po zbrodni, w pomieszczeniu, w którym przed kilkoma godzinami leżał nieboszczyk, miała swoje źródło nie w naszej wyjątkowej oschłości serc i dusz, ale w atmosferze pracowni. Gdyby coś podobnego zdarzyło się komuś z nas indywidualnie, w jakimś innym otoczeniu, zapewne nieprędko przyszedłby do siebie. Tu, wśród przyjaciół, w miejscu, gdzie od dawna już spadały na nas rozmaite ciosy, jakoś łatwiej było pogodzić się z następnym, zwłaszcza że Stolarek był jednak tylko kolegą, i to jednym z krócej pracujących. Początkowy szok bardziej był spowodowany dokładnym spełnieniem się moich makabrycznych przepowiedni niż samym faktem. Ostatecznie krótko przedtem zdarzały się inne nieszczęścia natury zarówno prywatnej, jak i służbowej. Kazio i Stefan spędzili kilka miesięcy w szpitalu po katastrofie samochodowej, syn Zbyszka miał wypadek, po którym z największym trudem przywrócono go do życia, umarła po ciężkiej chorobie matka Alicji, córka Stefana była zagrożona bezwładem nóg po urazie kręgosłupa, ja sama niezrozumiałym cudem uszłam z życiem również z katastrofy pojazdów mechanicznych, pomniejsze przypadłości już trudno było zliczyć. Na domiar złego zaczęła się jakaś tajemnicza nagonka na pracownię, kontrole siedziały nam na głowie, każde drobne potknięcie urastało do rozmiarów piramidy i w rezultacie byliśmy zagrożeni czymś bez precedensu w naszym kraju, a mianowicie bankructwem państwowego przedsiębiorstwa. Cóż wobec tego wszystkiego mogło jeszcze nas pognębić?

I chyba tylko w tej pracowni i w tym zespole dało się jakoś przezwyciężać przeciwności losu i zachować dobry humor. Jakoś to całe towarzystwo wpływało na siebie nawzajem pozytywnie i nie dopuszczało przygnębienia. Stolarek nie żyje? Trudno, wszyscy kiedyś umrzemy. Jeden z nas jest zabójcą? No to niech milicja go znajdzie, jak znajdzie, to się będziemy martwić dalej. A na razie, proszę państwa, sześć bez atu!...

Co parę minut dopychał się do sali konferencyjnej następny członek personelu, wydający okrzyki zdziwienia. Najbardziej ze wszystkich zmartwiona była Jadwiga.

— Wyobraźcie sobie, gdzieś mi zginęła. Przysięgłabym, że rano miałam chustkę do nosa i nie mam. Oni mi nie wierzą.

— Oni są od tego, żeby nie wierzyli. Co im przyszło do głowy? Pani Joanno, pani powinna wiedzieć!

— Nie wiem, chustek do nosa nie miałam w programie...

— Długo nas tu będą trzymali? Nie wiecie? Cholera, nie ma na czym usiąść!...

— Przyzwyczajaj się, w celi nie będziesz miał luksusów...

Wypuścili nas z chwilą, kiedy odebrali chustkę do nosa ostatniej osobie, Monice. Zaraz potem wezwali mnie do gabinetu.

To było owocne przesłuchanie, nie wiem tylko dla kogo bardziej, dla nich czy dla mnie. Po pierwszych pytaniach, które usłyszałam, włosy stanęły mi dęba na głowie. Zorientowałam się, że ich wiadomości o nas utworzyły nieopisany melanż, złożony z faktów, przypuszczeń, łgarstw, plotek i w nieznacznej ilości prawdy. Większość tych rewelacji pochodziła z czasów, kiedy pracowała w naszej administracji niejaka Niunia, znacznie bardziej zainteresowana prywatnymi poczynaniami współpracowników niż swoimi służbowymi obowiązkami. Z Niunią dzielnie konkurował Włodek, naczelny plotkarz biura. Wspólnie stworzyli o wszystkich niemal członkach personelu mity i legendy, mrożące krew w żyłach.

Alicja dowiedziała się wówczas ze zdumieniem, że współżyje ze swoim ówczesnym instalatorem sanitarnym, który miał 55 lat, metr sześćdziesiąt wzrostu, trądzik młodzieńczy na twarzy i mówił dyszkantem, i który rzekomo spaskudził jej instalacje budynku przez zemstę, ponieważ nie spełniała jego wyuzdanych żądań seksualnych. Jadwiga ucieszyła się niesłychanie na wieść o gorącym uczuciu, jakim płonął ku niej Witek. Uczucie owo objawiał podobno w sposób nadzwyczaj praktyczny, mianowicie jeździł do niej gdzieś na dalekie peryferie, rąbał jej drzewo, palił w piecu i kupował buty. Sam Witek dowiedział się o tym ostatni i długo nie mógł zrozumieć, o co właściwie dokładnie był posądzany. Zbyszka zainteresowały ogromnie jego własne romanse z Danką, Wiesią, Niunią, Anką i ze mną, nawiązywane nie wiadomo, czy razem, czy kolejno. O pozostałych również krążyły różne wieści natury głównie erotycznej, które usiłował sprecyzować Kazio, dopytując się z zaciekawieniem, z którą z nas już sypiał, a z którą jeszcze nie.

Po hucznych ostatkach, obchodzonych uroczyście w pracowni, rozeszły się informacje o rozgrywających się na służbowym terenie rozpustnych scenach, przy których uległ całkowitemu poszarpaniu rysunek, przypięty na stole Wiesia. Rysunek istotnie zaginął, ponieważ Wiesio poniewczasie stwierdził, że wykreślił niewłaściwą część terenu i nie chciał tego ujawnić przed Witkiem.

Z owych to czasów pochodziły wspomniane przez Wiesię informacje na temat Moniki, współżyjącej rzekomo równocześnie z Kacprem i z Kajtkiem. Ani jedno nie było prawdą, ani drugie, prawdziwe było jedynie beznadziejne i powszechnie znane uczucie Kacpra oraz osobliwe upodobanie Moniki do nieletnich, z którym się nie kryła i któremu dała wyraz w kontaktach z pięknym i młodym inwestorem.

Poczułam się teraz zmuszona uporządkować wiadomości władz śledczych, nabrałam bowiem obaw, że zaczną traktować pracownię raczej jak zamtuz niż biuro. Wyjaśniałam więc kolejno wszystko co trzeba, przy okazji dowiadując się bardzo ciekawych rzeczy.

Na pierwszy ogień poszła Monika, której zdenerwowanie w zestawieniu z osobliwym zachowaniem Kacpra i notatkami Tadeusza najbardziej rzucało się w oczy. Sprecyzowałam jej matrymonialne zamiary i charakter przyszłego.

— I mówi pani, że wasz konstruktor tak się w niej kocha... — powiedział w zamyśleniu kapitan. —A czy on zna tę sprawę małżeństwa?

— Zna i aprobuje, chociaż go to w serce gryzie. Myślę, że chętnie by jej to uniemożliwił na zasadzie psa ogrodnika.

— To dlaczego tego nie zrobi? Dlaczego nie zawiadomi narzeczonego in spe o kombinacjach z owym inwestorem? Przez szlachetność?

— Ależ on o nim nic nie wie!

— Doprawdy? — spytał kapitan z uprzejmym zdziwieniem.

Zamilkłam nagle i przyjrzałam mu się uważnie, bo zaczęło mi się coś plątać po głowie.

— Czy Monika przyznała się do inwestora? — spytałam czujnie.

— Pani Monika wypiera się wszystkiego, jest bliska zaprzeczenia, że w ogóle posiadała kiedykolwiek męża. Co, w związku z nią, mogą, pani zdaniem, oznaczać inicjały M.W.?

— Kandydata na ślubnego z całą pewnością, słyszałam jego nazwisko... — znów zatrzymałam się nagle. Inicjały M.W... Kacper ich nie znał, Monika starannie ukrywała przed nim nazwisko faceta. Monika się wypiera... Jeżeli oni je znają, to znaczy, że musiał znać je także Stolarek!

Ilość tego czegoś, co mi się plątało po głowie, gwałtownie wzrosła i zrobiła się bardzo zagmatwana. Nie miałam czasu teraz tego rozwikływać, bo władze śledcze pytały dalej. Bezpośrednio po Monice uczepili się Kazia i przez długą chwilę nie mogłam zrozumieć, co tak podejrzanego widzą w jego delegacyjnych podrywkach. Delegacyjne podrywki pomieszały się z materiałami budowlanymi i nagle padł strzał!

— Ten pan występował jako biegły sądowy, prawda? Była jakaś sporna sprawa w związku z budową na Sadybie...