— No to na razie byłoby wszystko. Może sobie teraz zapalimy?
Przedstawiciele praworządności wyglądali na nieco zmęczonych, ale nie zrezygnowanych. Prokuratorowi oczy płonęły jasnym blaskiem i trzeba uczciwie przyznać, że mi się coraz bardziej podobał. Myśl o poderwaniu zaczęła mi powoli rywalizować z pragnieniem wykrycia mordercy.
— Panowie, po co wam te szmaty, które zbieracie po całej pracowni? — spytałam z zaciekawieniem.
— Dowie się pani po zakończeniu śledztwa.
— Po zakończeniu śledztwa w ogóle nie będziecie chcieli ze mną rozmawiać.
— Nie jestem pewien — mruknął kapitan, spoglądając z ukosa na prokuratora. Natychmiast skomentowałam to spojrzenie.
— Sądząc z pańskiego rzutu oka, ten pan kontynuuje kontakty z byłymi podejrzanymi? — powiedziałam z łagodnym zainteresowaniem.
— Nie ze wszystkimi, zapewniam panią — odparł szybko prokurator.
— O, szkoda! To nie wiem, czy mogę mieć nadzieję...
— Może pani — powiedział kapitan stanowczo, — Ja panią zapewniam.
A pan? — spytałam prokuratora.
Siedział wciąż na brzegu stołu, doskonale czarny, od butów do włosów na głowie, i jaśniał urodą.
— Nie wiem — odparł, uśmiechając się. — Ja się w ogóle niepewnie czuję w towarzystwie kobiet.
— Jako pies w towarzystwie sadła — uzupełniłam natychmiast wzorem pana Zagłoby, wzbudzając tym wielką radość wszystkich trzech panów.
Opuściłam ich ze znacznie zwiększonym zasobem wiadomości i potężnym zamętem w głowie. Koniecznie chciałam sobie to wszystko jakoś ułożyć, ale w tym celu musiałabym porozmawiać z Alicją. Nigdy nie miałam przesadnego talentu do myślenia i do genialnych wniosków mogłam dojść tylko drogą wymiany poglądów. Niestety, Alicja rozgrywała właśnie pięć trefli z rekontrą w szalenie nie sprzyjających warunkach. Siedzący w tym samym pokoju Kacper postanowił powetować sobie widocznie poprzednie milczenie i robił teraz porządek po rewizji. Porządek polegał na tym, że rozwijał arkusze kalki, oglądał je, a następnie z przeraźliwym trzaskiem zgniatał i wpychał do kosza. Niektóre darł nawet na kawałki. Nie wiem, czy istnieje jeszcze jakiś materiał, który potrafiłby narobić tyle hałasu, co kalka techniczna pośledniego gatunku.
Równocześnie obok rozmawiali Zbyszek, Anka i nieco już mniej wściekła Monika, usiłując przekrzyczeć porządki Kacpra. Uznałam, że ten akompaniament powinien Alicji w zupełności wystarczyć i moje włączenie się byłoby nie na miejscu.
Zrobiłam obchód pracowni, stwierdziłam, że w pokoju sanitarnych grzmi jakaś potężna awantura pomiędzy Kajtkiem, Jarkiem, Stefanem i Włodkiem, w naszym pokoju Kazio parska jadem, a Witek konspiracyjnie szepcze z Olgierdem w jego małym pokoiku. Kiedy zajrzałam, demonstracyjnie zamilkli. Wiesia, nadęta i obrażona na cały świat, siedziała na swoim miejscu, odwrócona tyłem do przechodzących.
Pozbyłam się jakoś Jadwigi, która z uporem domagała się, żeby jej postawić kabałę, i usiadłam przy swoim stole. I pozwoliłam sobie na lekkomyślność.
Nie mogąc dyskutować z Alicją, zaczęłam myśleć w milczeniu. Przebieg tego myślenia powinnam była z góry przewidzieć, ale doprawdy czegoś takiego nie spodziewałam się nawet u siebie!
Z kąta za stołem Witolda, w który wpatrywałam się z konieczności, bo siedziałam akurat twarzą do niego, wyszedł diabeł. Autentyczny, najprawdziwszy w świecie diabeł, pokryty czarnymi, baranimi kudłami, z rogami, ogonem i na kozich kopytkach. Obszedł stół dookoła, nie wiem, jakim sposobem, bo deska dotykała do samej ściany, usiadł na krześle Witolda, założył nogę na nogę i spojrzał na mnie drwiąco.
No i co? — powiedział. — Doczekałaś się?
Ostatnim przebłyskiem świadomości pomyślałam jeszcze, że skoro nie mogę dyskutować z Alicją, to niech będzie, podyskutuję z diabłem. I rzeczywistość skończyła się definitywnie.
— A bo co? — spytałam ostrożnie. — Specjalnie się o to starałeś?
— Idiotka! — prychnął diabeł pogardliwie. — O ciebie się nawet nie trzeba starać! Narobiłaś zamętu, a teraz co? Siedzisz jak taka spłoszona oślica.
Poczułam się nieco urażona.
— Twoim zdaniem powinnam stać na głowie?
— To tylko do tego celu może ci głowa służyć? A myśleć nie łaska?
Trzeba przyznać, że był mało uprzejmy. W dodatku patrzył na mnie z wyraźnym obrzydzeniem, pomieszanym ze złośliwą ironią. Co tu się zresztą dziwić, ostatecznie — diabeł!...
— Ty oczywiście wszystko wiesz — powiedziałam, kiwając melancholijnie głową. — Ciekawa jestem, jak byś się czuł na moim miejscu
— Dobrze, dobrze — powiedział diabeł ugodowo. — Sprecyzujmy sobie kilka wniosków. Tadeusz znał inicjały fatyganta Moniki. Kacper znał sprawę tego pięknego filusia...
— Dziwnych określeń używasz — przerwałam mu z niesmakiem.
— Już ja wiem, co mówię. Zestaw sobie te dwie rzeczy. No? Przychodzi ci coś do tej tępej pały?
Tym mnie już zdenerwował. Jak śmie pierwszy lepszy diabeł wypowiadać się o mnie w ten sposób! Ze zdenerwowania doznałam przypływu bystrości umysłu,
— Razem wziąwszy, Tadeusz wiedział wszystko i mógł donieść fatygantowi o pięknym filusiu — powiedziałam gniewnie.
— To już wiesz, dlaczego krzyczał „przebacz”?
— A pewnie, że wiem! Głowę dam za to, że po pijanemu zwierzył się Tadeuszowi z romansu niewiernej, a Tadeusz, nie w ciemię bity, raz dwa trzy to wykorzystał.
— Bardzo słusznie — powiedział diabeł z odrobiną uznania. — A teraz myśl dalej logicznie. Gdyby go zabił, toby się tam jeszcze poniewierał przed nią z tym kretyńskim krzykiem?
Zastanowiłam się przez chwilę.
— Nie, boby uważał, że zmazał winę. Zdradził ją, naraził na szantaż, po czym zrekompensował to, zabijając szantażystę...
— A zatem?...
— A zatem Kacper jest niewinny.
— Dalej!
— Dalej, dalej... Przestań mnie poganiać! Dalej miotał się tak przesadnie, bo myślał, że swoim głupim czynem sprowokował ją do popełnienia tego morderstwa.
— A nie sądzisz, że wie o niej coś więcej? Więcej niż ty?
— Jeżeli on wie więcej, to silą rzeczy ja wiem mniej. Objawienie nagle na mnie nie spłynie, czego się czepiasz?
— To, co on wie, ty możesz wydedukować. Co ona ma?
Patrzyłam bezmyślnie na diabła. O co mu chodzi? Co ta Monika może mieć?
— Seksapil... — powiedziałam niepewnie.
— Kretynka! Ja mówię o tym, co ty też masz! No? Ty masz i ona ma, a Alicja nie ma ani jednej sztuki.
— Dzieci! — krzyknęłam w olśnieniu. — Dwoje dzieci!
— No widzisz. Orientujesz się, do czego jest zdolna kobieta dla swoich dzieci. Wy wszystkie macie takiego fioła... Wiesz chyba, ile ten jej fagas ma pieniędzy.
— Jadwiga też ma dziecko — zaprotestowałam. — I większego fioła!
— A właśnie, dobrze, że mi przypomniałaś. Co ty tam, serdeńko, mówiłaś na początku o Jadwidze? Siedemdziesiąt tysięcy złotych?... A nie zauważyłaś czasem, jak ona ostatnio wypiękniała?
— Głupie dowcipy. Cała pracownia wie, że Jadwiga niedawno kogoś sobie poderwała. Patrzy na to, że poleci z nim do ołtarza...
— Nie wyjeżdżaj mi tu z ołtarzem, bo mnie zdenerwujesz. Za darmo?
— Jakie darmo! Przecież właśnie dlatego tak się rwie do tych siedemdziesięciu patyków! Włoży mu to w przedsiębiorstwo, on jest prywatna inicjatywa. I będzie miała zapewniony byt dla swojej Laluni, co, mam ci to jeszcze tłumaczyć?
— Mnie nie, sobie... A te fakturki? Jak ci się zdaje? Za parę lat główny księgowy idzie na emeryturę. Co ci to mówi?
— Że ujawnienie tych machlojek to byłby dla niego krach życiowy — powiedziałam ponuro. — Dyscyplinarne zwolnienie i z emerytury nici.