Выбрать главу

—A tobie on się wydawał łagodnym człowiekiem — powiedział diabeł, kiwając z politowaniem rogatą głową.

— No dobrze, ale w to jest zamieszany Witek! To on jest kierownikiem, nie Olgierd!...

— O Witku to ty jeszcze, moja perełko, za mało wiesz, za mało... A jak tam w tym świetle wygląda nasza Aneczka?...

— Nijak! — warknęłam gniewnie.

— Pewnie, że nijak — potwierdził diabeł złośliwie. — Za Aneczkę by to załatwił ktoś inny. Błędny rycerz.

— Odczep się. Błędni rycerze dawno wymarli.

— On jest ostatni z tej krwi. No, pozbieraj do kupy wszystko, czego się dziś dowiedziałaś, pozbieraj. „Kiziu, nie martw się, ja to załatwię. Nikt nie będzie wiedział”... Ładnie to brzmi, co?

— Odczep się! — wrzasnęłam z gniewem. — Przestań mnie denerwować!

— A wiem, wiem, że ci się to nie podoba. Wiem, dlaczego się tak pchasz w to śledztwo, mnie nie oszukasz. Nie wiedziałaś przedtem, że Zbyszka też ten bydlak szantażował, co? A teraz już nawet wiesz, czym...

— Nonsens — odparłam ostro. — Zbyszek by się tak nie wygłupiał. On ma dziecko, już ci mówiłam.

— Cóż znaczy dziecko wobec ukochanej kobiety? I to kobiety, której grozi taki skandal! Przypomnij sobie, jak ona wyglądała, jak wychodziła za mąż. To tak niedawno, nie masz przecież zaników pamięci? Sama widziałaś, jak przyszła do niego. Stolarek też mógł widzieć. Ona nie ma pieniędzy, nie mogła mu się opłacać, co robi błędny rycerz w takiej sytuacji?

— Szlag mnie trafi — mruknęłam z furią.

Diabeł zachichotał jadowicie.

— Zbrodnię trzeba popełnić inteligentnie, dobrze zatrzeć ślady właśnie ze względu na dziecko... A ta zbrodnia jest popełniona bardzo inteligentnie...

— Bydlę!!! — wrzasnęłam, zrywając się z miejsca. — Paszoł won stąd!!!...

Złapałam pudełko z cyrklami, które leżało na stole przede mną, i nieprzytomna z wściekłości w szale rzuciłam nim w diabła...

— Zwariowałaś?! — spytał z niebotycznym zdumieniem Janusz.

Oprzytomniałam. Diabeł znikł. Dookoła mnie stali już Wiesio, Kazio i Leszek i przyglądali mi się w osłupieniu. Prawdopodobnie w ferworze dyskusji z nadprzyrodzonym czynnikiem podnosiłam niekiedy głos.

— Na mózg ci padło? Przekomarzasz się tak sama ze sobą?

— Tu był diabeł — mruknęłam ponuro. — Omawiałam z nim śledztwo.

— Rany boskie, znów ma halucynacje — powiedział Leszek ze zgrozą. — Wymorduje całą pracownię!

— Jaki diabeł? — zainteresował się Wiesio.

— Zwyczajny, jak diabeł. Z rogami, z ogonem...

— No i co ci powiedział?

— Że Kacper jest niewinny. Za to szkalował parę innych osób.

— No dobrze, ale dlaczego rzucasz w diabła moimi cyrklami? — spytał Janusz z głębokim niesmakiem, wchodząc pod stół Witolda i zbierając rozsypane szczątki. — Gdzie zerownik?! — ryknął nagle okropnie. — Ten diabeł zabrał?!

— Nic nie zabrał, to porządny diabeł. Masz zerownik, tu leży...

— Skąd się pani wziął ten diabeł, dopiero wpół do jedenastej — zdziwił się Kazio. — O północy to jeszcze rozumiem...

Ochłonęłam nieco po konwersacji ze złym duchem i teraz już byłam gotowa nawet pracować, żeby tylko nie myśleć.

Władze śledcze poszły mi na rękę. Nagle rozpoczął się gwałtowny spęd pracowników, przy czym panie zaganiano do gabinetu, a panów do sali konferencyjnej. To zróżnicowanie płci ogromnie nas zaciekawiło.

Posłusznie szłam do gabinetu, kiedy nagle po drodze ujrzałam, że prokurator i kapitan wchodzą znów do pokoju Olgierda. Nie zamierzałam być przesadnie lojalna, a przy tym insynuacje diabła zdenerwowały mnie w najwyższym stopniu, więc, wykorzystując zamieszanie, szybko zawróciłam i weszłam do damskiego WC-tu. Zajęłam stosowną pozycję, usiłując w miarę możności nie oddychać.

— Trzeba zrobić taki harmonogram nieobecności, bo inaczej tu zwariujemy — powiedział prokurator. — Nie ma sposobu kogokolwiek wykluczyć...

W tym momencie usłyszałam, że ktoś wszedł do męskiej strony WC-tu, po czym stałam się świadkiem zdumiewającego zjawiska. W męskiej kabinie rozległy się jakieś dziwne, stłumione odgłosy, a następnie w damskiej poleciała woda. Nie zdążyłam nawet zastanowić się nad tym, jakim sposobem to dziwo się dokonało, bo pod drzwiami usłyszałam głosy milicjantowi musiałam natychmiast wyjść. Nie chciałam, żeby się ktokolwiek zorientował, że tkwię w WC-cie w śledczych celach.

„Harmonogram nieobecności, genialne!”, pomyślałam z uznaniem. „My też...”

Do gabinetu przybyłam ostatnia. Władza ludowa sprowadziła posiłki płci żeńskiej i w obydwóch pomieszczeniach równocześnie przeprowadzono rewizję osobistą. Długo to trwało, a przez ten czas na terenie pracowni odbywała się jeszcze jedna rewizja nieosobista. Rezultaty zarówno jednej, jak i drugiej nie zostały przed nami ujawnione.

Przed samą północą Jarek zdecydował się wreszcie, że go nie było, i zostaliśmy zwolnieni z posterunku. Cały personel był tak zmęczony, że nikomu się nawet nie chciało iść na wódkę, za to rozdrapaliśmy taksówki z dwóch postojów. Nikogo nie zatrzymano, śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Tadeusza zostało na razie nie rozstrzygnięte...

Witold, któremu skończył się właśnie urlop, był jedynym człowiekiem, przybyłym nazajutrz do pracy punktualnie o wpół do ósmej. Przyczyny zdumiewającej pustki w pracowni były dla niego niepojęte aż do przyjścia pani Glebowej, która udzieliła mu wyczerpujących wyjaśnień, wprawiając go tym w kompletne osłupienie.

— Coś podobnego! — mówił, kiedy już zaludniliśmy nasz pokój. — Żeby nie to, że nie posądzam pani Glebowej o upodobanie do takich dowcipów, tobym nie uwierzył. W głowie się nie mieści! I to rzeczywiście ktoś z was?

— Przecież pan zna Matyldę! Przysięgła, że nikogo obcego nie było.

— Może wyszła na chwilę?

— To już milicja dokładnie zbadała. Siedziała jak kamień bez przerwy i tylko raz weszła do gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi. Wtedy właśnie prysnął Jarek, który cały czas na to czatował, ale zrobił to jeszcze za życia. To znaczy za żyda Tadeusza. Jak wracał, to już go wszyscy zauważyli.

— No, no. I nic nie wiadomo? Kogo oni podejrzewają?

— Wszystkich. My siebie nawzajem też. Diabli wiedzą...

Mimo woli rzuciłam niespokojnie okiem na kąt za stołem Witolda, ale diabła nie było. Witold siedział na swoim miejscu, oszołomiony, kiwając głową.

— No popatrzcie, a ja przyniosłem plastyk na abażury. Kto by to mógł przypuszczać, że tu się dzieje coś takiego.

— Pokaż plastyk! Gdzie masz?

— A tu. Kawałek, ale mam i taki duży, w arkuszach...

Plastyk Witolda wzbudził szalone zainteresowanie. Kilka dni wcześniej, tuż przed jego okolicznościowym urlopem, opętał nas szał produkowania lamp stojących. Wynajdywaliśmy przedziwne możliwości używania najrozmaitszych materiałów niezgodnie z ich przeznaczeniem. Witold przyniósł wówczas papier, powyginany w bardzo skomplikowany sposób, pozwalający na uzyskanie ciekawych efektów świetlnych, i teraz mieliśmy zamiar w taki sam sposób powyginać twardy, sztywny plastyk. Wczorajsza tragedia była już odległa o całą noc, wracaliśmy do normalnego nastroju i tylko Witold czuł się jeszcze nieco nieswojo, ale on z kolei nie uczestniczył w sensacyjnych wydarzeniach, mało znał nieboszczyka, więc też szybko przyszedł do siebie. Jedyne, co nam od wczoraj pozostało, to dziwna niechęć do pracy. Znacznie łatwiej było zająć się tworzeniem dziwolągów z plastyku.

Obydwaj z Januszem ucięli kawałek! zaczęli wyginać, co nie okazało się takie proste, jak początkowo przypuszczali. Obserwując z zainteresowaniem ich wysiłki, rzucaliśmy różne odkrywcze propozycje.