— No to nie wiem. Zresztą, ja nic nie wiem, tylko nie zgadzam się, żeby to byt Zbyszek. Może Jadwiga?
— Jeżeli nieboszczyk mógł jej jakoś przeszkodzić w jej planach życiowych, to trzech groszy bym za nią nie dała. Tylko jak?...
Zamyśliłyśmy się bardzo ponuro.
— Zbyszek — mruknęła Alicja. — Mój Boże, wszystkiego bym się spodziewała, tylko nie czegoś takiego. Zbyszek...
— Cała moja nadzieja w tym, że może jesteśmy głupie i źle myślimy. Wszystko odwrotnie, błędnie i bez sensu — powiedziałam bez przekonania, bo jednak harmonogram nieobecności mówił sam za siebie, a przy tym mogłam mieć pewność, że współpracownicy znacznie więcej prawdziwych wiadomości udzielali nam niż milicji. Na razie sytuacja wyglądała fatalnie. Zbyszek miał i motyw, i możliwość.
— No, a drzwi? — spytała po chwili Alicja. — Te drzwi od gabinetu?
A właśnie. Mam nadzieję, że w tym coś jest. Może ty wiesz, gdzie zazwyczaj leżał klucz od nich?
Alicja się zamyśliła.
— Dawno temu — powiedziała powoli i rozwlekle. — Dawno, dawno temu...
— Na litość boską, kiedy? Przed pierwszą wojną światową?!
— Nie, przed trzema laty. Jeszcze za czasów naszego prawdziwego dyrektora ten klucz leżał u niego w szufladzie. Byłam świadkiem, jak zamknął nim drzwi do sali konferencyjnej. Wyciągnął go z najniższej szuflady, przypuszczam, że potem schował go tam na powrót.
— Obawiam się, że tym razem wyjątkowo Leszek ma rację. Morderca zamknął drzwi na klucz, tylko po co?
— Żeby się zabezpieczyć. Nie wiesz? Mogły mu się otworzyć samoczynnie w najbardziej nieodpowiedniej chwili.
Istotnie, klamka tych drzwi była zepsuta i niekiedy otwierały się znienacka bez żadnego powodu.
Myślałam, że to zostało już naprawione, ale Alicja była lepiej poinformowana.
— No dobrze, a co potem zrobił z tym kluczem? Jak go zabrał z szuflady, jeżeli był w szufladzie? Nie, no to okropne, wszystko wskazuje na Zbyszka, koszmar!
— A może jednak Jadwiga? Zbyszek słyszał dwa męskie głosy, Jadwiga mówi basem...
Zgrupowanie podejrzeń wokół Zbyszka zdenerwowało mnie w najwyższym stopniu. Gdyby to istotnie on miał być mordercą, byłam wręcz gotowa sama zacierać ślady. Zbyszek! Jedyny naprawdę porządny człowiek nie tylko w naszej pracowni, ale chyba w ogóle we wszystkich biurach projektów. Szlachetny, rycerski, prawdomówny Zbyszek, moja największa, najgorętsza, platoniczna sympatia...
Pełna niepokoju o Zbyszka usiłowałam zebrać jakoś myśli, bo cały czas miałam mgliste wrażenie, że zostało nam jeszcze mnóstwo szalenie ważnych rzeczy do omówienia. Coś jeszcze mnie męczyło i nie mogłam sobie uprzytomnić co.
— Mamy jedną przewagę nad milicją — zauważyła bystro Alicja. — Znamy ich wszystkich i wiemy dokładnie, czego możemy po nich oczekiwać, znamy stopień ważności ich problemów, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
— Właśnie. Niech to sobie nawet wygląda głupio, ale weź na przykład Ryszarda. Nie masz przecież wątpliwości, że ten wyjazd to dla niego jedyna szansa życiowa, warta dziesięciu nieboszczyków. Albo Monika...
— Monika jest za mądra na to, żeby się tak wygłupić, ostatecznie ma te swoje dzieci. Chociaż, kto wie? A może właśnie dla zabezpieczenia dobrobytu dzieciom byłaby zdolna do morderstwa?
— Diabeł mówił to samo — mruknęłam. — Przestań, bo cofniemy się w rozwoju do zera. To już prędzej Jadwiga dla zapewnienia dobrobytu dziecku...
— No proszę, mówiłam, że Jadwiga!...
Gliny was szukają po całym budynku — powiedział Wiesio, stając nam nagle nad głową. — Domyśliłem się, że tu jesteście, i przyszedłem, bo jestem cholernie ciekaw dalszego ciągu śledztwa. Idźcie prędko zeznawać.
Wiesio doniósł milicji o drzwiach do gabinetu, w związku z czym poszukiwana była Alicja, pracująca w naszym biurze niemal tak długo, jak on sam. Starsi stażem od nich byli tylko Witek i Matylda. Mnie na razie nie potrzebowali.
Leszka w pokoju nie było, Janusz i Witold pracowali nad arkuszem plastyku. Miejsce Witolda było wolne i ledwie zdążyłam usiąść przy swoim stole, pojawił się diabeł. Zamknęłam oczy, potrząsnęłam głową, otworzyłam je i spojrzałam. Diabeł usiadł wygodniej.
— Głupia jesteś beznadziejnie — oznajmił z dezaprobatą. — Kto ci powiedział, że telefon musiał być od mordercy?
To mnie natychmiast zaciekawiło i postać złego ducha wydała mi się nagle wręcz sympatyczna.
— A co? — spytałam z zainteresowaniem. — Zakładasz czyjeś wspólnictwo?
— Chyba twoje — odparł pogardliwie. — Nie przyjdzie ci do głowy taka prosta rzecz jak to, że ktoś inny miał do niego jakiś inny interes?
Potrząsnęłam głową.
— Toby się przyznał. Cała pracownia grzmiała tym telefonem i nie było takiego, co dzwonił. Gdyby był niewinny, nie miałby powodu tego ukrywać.
— Mógł się obawiać, że padną na niego podejrzenia. Dużo tu mieliście ze Stolarkiem śliskich interesów.
— Mało prawdopodobne. Ktoś wydzwania nieboszczyka z pokoju i w chwilę potem wezwany ginie w sali konferencyjnej. Zadziwiający przypadek!
— Wiesz, że ty mnie wyprowadzasz z równowagi — powiedział diabeł niecierpliwie. — Nie przypuszczałem, że jesteś do tego stopnia wyzuta z inteligencji. Kto powiedział, że w chwilę potem? Wydzwonił go o dwunastej piętnaście, tak? A o której wykitował? Wiesz? Guzik wiesz! Po tak krótkim czasie lekarz milicyjny może to stwierdzić z dokładnością do piętnastu minut. A może kojfnął zaledwie na kwadrans przed przyjściem Janusza? Sprawdź, masz możliwości.
— Jakie znowu możliwości — odparłam w roztargnieniu, bo uwaga diabła roztoczyła przede mną nowe nadzieje i poczułam się nią bardzo przejęta.
— Przede mną nie musisz udawać idiotki — powiedział diabeł złośliwie. — Obydwoje dobrze wiemy, co cię tak pcha do tego śledztwa. Nie tylko Zbyszek, nie tylko... Gdyby prokurator był stary, zezowaty, koślawy, tobyś od razu była mniej zainteresowana.
— Nie zawracaj głowy, co z tego, że ja jestem zainteresowana...
— Co to za denerwująca praca z tymi ludźmi! za co mnie tak skarali! — westchnął diabeł zirytowany. — Ślepa jesteś czy co? Nie widzisz, że on też poleci na ciebie? Przecież to się czuje, ty trąbo!
— Myślisz?... — spytałam z powątpiewaniem.
— Ja nie muszę myśleć, ja wiem. Leć do niego, leć, ty mu coś powiesz, on ci coś powie, nawzajem sobie poopowiadacie... Pamiętaj, że o kluczu wiesz tylko ty i morderca.
— Oszalałeś? — spytałam gniewnie. — Coś ty znów wymyślił, dlaczego tylko ja i morderca?
— Pomyśl, a zgadniesz. Nie będę ci ułatwiał, ja nie jestem od ułatwiania. Jedyne, co ci chętnie ułatwię, to zgrzeszyć z prokuratorem.
— A proszę cię bardzo, ułatw, ułatw, jeśli potrafisz. Nie będę od tego — odparłam jadowicie.
Diabeł objął dłońmi kudłate kolano i chichocząc złośliwie, kiwał się w przód i w tył na krześle Witolda. Potem pochylił się ku mnie i oparł dłonie o moją deskę.
— Jedno ci tylko powiem, bo nie lubię, jak ktoś ma głupie złudzenia. Ja wiem, jaki czas przyjął lekarz milicyjny: dokładnie ten, w którym Zbyszek nie ma alibi...
— Żeby cię jasny piorun trafił, ty przeklęte ścierwo! — powiedziałam z furią. — Idź do wszystkich diabłów! Zejdź mi z oczu!
— Jak będę chciał, to zejdę — prychnął diabeł. — Nie tak łatwo się mnie pozbędziesz, o nie!
Sama wiedziałam, że nie ma na niego siły. Batalie z wyobraźnią zawsze przegrywałam. Patrzyłam na niego z obrzydzeniem, aż nagle przyszło mi do głowy, że przecież nie jestem przywiązana do tego miejsca. Niech sobie siedzi to bydlę do sądnego dnia!