Выбрать главу

— Panowie leżą... Niech pani posłucha. Wykrycia mordercy można dokonać dwiema drogami: albo za pomocą odnalezienia jakichś śladów, albo drogą eliminacji, z nadzieją, że stopniowo odpadną wszyscy, z wyjątkiem tego jednego. W tym przypadku ani jedna, ani druga metoda nie daje rezultatów. Śladów praktycznie brak, morderca był niewątpliwie człowiekiem inteligentnym. Eliminacja idzie jak po grudzie, właśnie z uwagi na specyficzne środowisko, i biorąc pod uwagę motywy i możliwości, podejrzani jesteście prawie wszyscy. Rzadko się zdarza, żeby tyle osób naraz było tak dokładnie wmieszanych w morderstwo. A przy tym każdy usiłuje coś ukryć i nie wiadomo, czy to ma związek ze zbrodnią, czy nie. Informacjami cykacie jak zepsuty zegarek, dziś wyszła na jaw sprawa tych zamkniętych drzwi, skąd my możemy wiedzieć, co tu się jeszcze wykryje dziwnego czy uderzającego i kiedy?! Kapitan jest zniechęcony, a ja... Dla mnie to jest sprawa prestiżowa, szczerze pani wyznam, że mam prywatne powody, dla których muszę to rozwikłać. Cała moja nadzieja leży w pani.

A moja w panu — powiedziałam stanowczo.

Prokurator spojrzał nieco zaskoczony.

— Co pani chce przez to powiedzieć?

— Domyśla się pan chyba, że prowadzimy rozważania na własną rękę? Gdyby nie to, że przedtem tę zbrodnię omawiałam i że wszyscy byli tak wstrząśnięci nagłą realizacją fikcji, niewątpliwie jeszcze przed przybyciem milicji połowa śledztwa byłaby załatwiona. Niech pan weźmie pod uwagę, że wywlekałam wówczas na światło dzienne motywy... Niby żarty, ale w tych żartach było mnóstwo prawdy. Potem się wszyscy śmiertelnie wystraszyli i dlatego usiłują nabrać wody w usta, co im się zresztą nie bardzo udaje. Wracając do tematu, prowadzimy rozważania i z tych rozważań wynika, że wszystko wskazuje na niewinnego człowieka. Liczę na to, że pan znajdzie prawdziwego winowajcę, a niewinny automatycznie odpadnie.

— Po pierwsze, kto to jest „my”? A po drugie, kto to jest ten niewinny?

— My, to Alicja i ja. Zaraz panu wszystko streszczę, ale pan nawzajem?...

— Nawzajem, nawzajem — powiedział niecierpliwie, kiwając głową. — Skoro chcę, żeby pani pomogła, to muszę panią trochę wtajemniczyć, to chyba jasne?

Kiwnęłam głową również i uznając pierwszeństwo władz śledczych, opowiedziałam pokrótce, jak i do czego doszłyśmy z Alicją. Potem przypomniałam sobie diabła i wysunęłam nieśmiałą wątpliwość co do autorstwa telefonu. Prokurator, patrzący w przestrzeń, spojrzał teraz na mnie z zainteresowaniem.

— Owszem, my to również bierzemy pod uwagę. Możliwe, że dzwonił ktoś przypadkowy. To oczywiście komplikuje zagadnienie, bo byłoby bardzo przyjemnie zawęzić śledztwo tylko do tych czterech osób...

— Zaraz, jakich czterech? Nam wyszło trzy... Chwileczkę, niech pan najpierw powie, o której godzinie on zginął? Według lekarza?

— Pomiędzy dwunastą trzydzieści a dwunastą czterdzieści pięć.

Ciężar padł mi na serce, chociaż spodziewałam się tego. Właśnie na ten kwadrans przypadały owe cztery minuty Zbyszka.

No dobrze, a kto jest tą czwartą osobą?

Okazało się, że nasze obliczenia zawierały błąd i czwartą osobą był Wiesio. Wszystko inne zgadzało się nieskazitelnie z wynikami milicji... Wiesio zadziwił mnie niesłychanie.

— Miał dokładnie pięć minut na to uduszenie. Mógł zdążyć, prawda? — powiedział prokurator, demonstrując mi coś w rodzaju wyciągu z ich harmonogramu nieobecności. Przyjrzałam się temu z zaciekawieniem i porównałam z naszym, który na wszelki wypadek miałam przy sobie.

— No dobrze, zakładając, że kto inny dzwonił, a kto inny zamordował... przy czym jedno od drugiego jest oddalone dokładnie o piętnaście minut... to co?

— To musimy brać pod uwagę dziewięć osób. Rany boskie, zwariować można!... I te dziewięć osób chciałbym z panią omówić.

Dziewięć osób. Dziewięć osób, które znam dobrze od wielu lat. Któraś z tych osób musi być mordercą... Niesamowite!

Na pierwszy ogień poszedł Kacper. Kacpra Już sobie przemyślałam wcześniej, i to przy pomocy diabła, więc teraz mogłam bez trudu wygłosić poglądy. Prokurator w zasadzie zgodził się ze mną.

— Tak, logicznie rzecz biorąc, istotnie należy raczej przyjąć, że podejrzewał panią Monikę niż że sam to zrobił. Ale miał powody. A może specjalnie robił przedstawienie dla odwrócenia podejrzeń?

— Możliwe, ale to by je robił od początku. A on od początku zachowywał się tak, jakby właśnie chciał wzbudzić podejrzenia.

— Definitywnie odrzucić go nie można. Jedźmy dalej. Co z panią Moniką?

Oczyma duszy ujrzałam przed sobą czarne, płonące wściekłością oczy Moniki. O tak, ona miała charakter... A do tego dwoje dzieci i perspektywę jasnej, pięknej, beztroskiej przyszłości, niszczoną przez Tadeusza. Ale przy tym była mądra i gdyby miała jakiekolwiek inne wyjście, to oczywiście zastosowałaby je, nie mordując Tadeusza.

— No to zastanówmy się, czy miała inne wyjście — zażądał prokurator.

Zgodziłam się z nim i posłusznie zaczęłam się zastanawiać. Inne wyjście... Jakie? Opłacać Stolarka, zgrzytając zębami? Czym? Zerwać wszystkie kontakty? Owszem, to mogła zrobić i potem upierać się, że zerwała je na długo przed poznaniem oblubieńca, ale, wszystko jedno, oblubieniec mógł mieć pretensję o przeszłość.

— Ja bym miał — powiedział stanowczo prokurator.

— O? — zdziwiłam się i przyjrzałam mu się krytycznie. — A pan nie ma przeszłości?

— To jest co innego...

—A pewnie, nawet gorzej. Kobieta jest podrywana i może być tylko bezwolną ofiarą, natomiast pan musi zawsze występować jako strona aktywna.

— Rzeczywiście, pani Monika nawet wygląda na bezwolną ofiarę...

— Pan też wygląda...

No to wróćmy do tematu. Co jeszcze mogła?

Co jeszcze mogła? Uprzedzić ewentualne informacje Tadeusza? Też na nic, zbyt wiele musiałaby tłumaczyć i już chyba w żaden sposób nie zdołałaby być nieskazitelna w oczach przyszłego... Nie, jedyne, co mogła zrobić, to udusić szantażystę...

No sama pani widzi, że tu może człowieka szlag trafić — powiedział prokurator z irytacją. — Gdyby wszystkie zbrodnie były takie, to już bym dawno zmienił zawód. Następny!

Następny był Ryszard. Ryszard... Ho, ho! Czego on nie mógł zrobić! Nieobliczalny szaleniec, opętany myślą o wyjeździe, mógł wymordować nawet całą pracownię, gdyby to się okazało niezbędne. Ale Ryszard zrobiłby to inaczej. Albo byłby przekonany o słuszności swego postępowania i nie fatygowałby się z usuwaniem śladów, przeciwnie, rozgłosiłby swój czyn wszem i wobec, albo też uczyniłby to w afekcie, a co za tym idzie mniej roztropnie i z większym hałasem. Rozmowa, toczona przez Ryszarda, byłaby słyszalna nie tylko w całym biurze, ale nawet na klatce schodowej. No i nieboszczyk nie tak by wyglądał...

Oczyma duszy ujrzałam Ryszarda w szale i furii duszącego Tadeusza, rzucającego się na niego i masakrującego zwłoki, a potem patrzącego w przerażeniu i ze zgrozą na swoje dzieło, wypadającego z krzykiem z sali konferencyjnej, gdzie został trup w opłakanym stanie... Z trudem oderwałam się od tego makabrycznego obrazu.

Nie, do Ryszarda ta cicha, genialnie wykonana zbrodnia zupełnie nie pasowała. No i przecież by chyba bezpośrednio po uduszeniu człowieka nie spał!

— A spał? — zainteresował się prokurator.

— Martwym bykiem. Rozumiem, że jest niedospany, bo systematycznie pracuje po nocach, ale jeszcze nie słyszałam o takim wypadku, żeby ktoś spał ze zdenerwowania.