Janusz zatrzymał się na środku, jak rażony piorunem.
— Co?!
Kto udusił Stolarka? — powtórzył Wiesio.
Paskiem od damskiego fartucha — dodałam.
Janusz odwrócił się i patrzył na nas oszołomiony i zdumiony.
— Czyście zwariowali? Kto udusił Stolarka? Gdzie?! Kiedy?!
— Powieść tworzę — wyjaśniłam. — Mam ofiarę i motyw, nie mam mordercy. Musi być ktoś z personelu, zastanów się, kogo można wrobić?
Janusz narysował wymowne kółko palcem na czole, ale temat go zainteresował. Zapalił papierosa i zaczął się zastanawiać.
— A dlaczego go udusił? — spytał ciekawie.
— Bo on coś wiedział. Posłuchajcie, jak było. Tadeusz wydawał okrzyki w pokoju: „Cha, cha, ja coś wiem! Nie macie pojęcia, co mi się przytrafiło!” i tak dalej. Drzwi do przedpokoju były otwarte. I za chwilę był do niego telefon, Tadeusz powiedział „dobrze” i wyszedł.
— Wywołał go do sali konferencyjnej? I tam go załatwił?
— Właśnie! Kto?
— Łysy z kontroli — oświadczył Janusz stanowczo.
— Zwariowałeś? Dlaczego?
— Wyszło mu, że Tadeusz zarobił dwanaście patyków, a sam zarabia dwa. I przez zazdrość go udusił, taki charakter...
— Wykluczone, Tadeusz ma metr osiemdziesiąt, łysy nie sięgnie! Może Włodek?
— Dlaczego Włodek? — zdziwił się Wiesio.
— Bo Włodek ma żonę i dzieci. Tadeusz był świadkiem jego nierządnych czynów i mógł to powiedzieć żonie, żona zażądała rozwodu z jego winy i odebrała mu dzieci. Wpadł w panikę i popełnił morderstwo.
— Może być — pochwalił Wiesio. — A może Witek?
— Witek? Dlaczego nie? Jako kierownik pracowni popełnił różne machlojki i bał się kompromitacji. Mógłby być Witek...
— Zbyszek! — zawołał nagle Janusz. — Zabił go za to, że przyjął od ciebie podkłady, nie podpisane przez głównego inżyniera. On jest ostatnio taki nerwowy...
— Nie wygłupiaj się! Nieboszczyk w sali konferencyjnej, a ty sobie dowcipy robisz.
— A może ty sama? — spytał Wiesio nieufnie.
— Nie, ja mam alibi. Tadeusz był tu żywy i zapalał mi papierosa. Potem wyszedł i kojfnął, a ja się przez ten czas nie ruszyłam z miejsca, o czym wy wszyscy trzej zaświadczycie. Leszek też będzie obecny...
— Żadne takie — powiedział Janusz ostrzegawczo. — Nic za ciebie nie zaświadczam. Nie zmusisz mnie do tego!
— Za to wy nie macie alibi — ciągnęłam dalej z satysfakcją. — Każdy z was kolejno na chwilę wychodził.
Zamyśliliśmy się głęboko.
— Musi być facet? — spytał Janusz. — Nie może być kobieta? Matylda go zadusiła, bo się nie chciał wpisywać do książki spóźnień.
Jadwiga! — krzyknął Wiesio triumfalnie.
- Jadwiga! — ucieszyłam się. — Ona chce wytoczyć sprawę sądową o siedemdziesiąt tysięcy złotych. Zrobiła coś, o czym Tadeusz wiedział, co jej uniemożliwi wygranie. Ona chce wyjść za mąż za jednego faceta, a bez siedemdziesięciu tysięcy on się z nią nie ożeni. Wpadła w szał i udusiła Tadeusza.
Obydwaj odnieśli się do tego z uznaniem. Po chwili znów zaczęliśmy mieć wątpliwości. Siedzieliśmy już przy robocie, na szczęście akurat mało absorbującej umysłowo, tak że zajęte mieliśmy ręce, a myśl była swobodna.
— A nie mogła go zabić Alicja? — spytał Wiesio z wahaniem.
— Wykluczone, Alicja jest mi potrzebna w śledztwie. Ona jest roztargniona, co znakomicie urozmaici akcję.
— Ale jest najmniej podejrzana — oświadczył Janusz. — Mordercą powinien być najmniej podejrzany. Zaraz ci powiem: nasza herbaciarka!
— O Boże, dlaczego?
Odmówił picia herbaty w musztardówce...
Wiesio zaczął nagle chichotać.
— Czego się śmiejesz? — spytałam z niesmakiem. — Ja tu rozstrzygam poważny problem, a ty głupio chichoczesz.
— Włodek go udusił kiszką pasztetową!...
— Co? Jakim sposobem? Chyba flakiem po kiszce pasztetowej. Całej kiszki się dookoła szyi nie okręci!
— Nie, nie na szyi. Wpychał mu ją do gęby...
— Ach, to nie kiszkę! Jajko na twardo albo biały ser, to najlepiej zatyka.
— Tadeusza dzisiaj nie ma — powiedział Janusz. — Najśmieszniej by było, gdyby go tak kto faktycznie udusił, tobyś dopiero ładnie wyglądała. Pierwsza podejrzana!
Zaniepokoiłam się.
— Jak to nie ma? A gdzie jest?
— Nie wiadomo.
Wiesio wziął kawał papieru, napisał na nim nieforemnymi kulfonami: „Kto udusił Stolarka?! Niech się natychmiast przyzna!” i powiesił to na tablicy ogłoszeń. Obok tablicy ogłoszeń przechodzi mnóstwo osób. W ciągu kwadransa zbrodnią zainteresował się cały personel, zdezorientowany i zaniepokojony faktem nieobecności Tadeusza. Odwiedzali nas kolejno, dopytując się o znaczenie tajemniczej wiadomości. Nie ukrywaliśmy niczego, z nadzieją, że wreszcie ktoś z nich odkryje mordercę.
— Ja nie mam alibi! — wykrzyknęła Alicja z radością. — Mój fartuch jest w domu, bo go wzięłam do prania razem z paskiem!
— No to co? Musiał go dusić akurat twoim fartuchem? A poza tym, jak jest w domu, to właśnie masz alibi. Nie wygłupiaj się, nie psuj mi akcji, mówiłam ci, że jesteś mi potrzebna do czego innego.
Jadwiga gwałtownie zaprotestowała, kategorycznie domagając się usunięcia jej kandydatury, co natychmiast wzmogło dotyczące jej podejrzenia. Reszta bez oporów zgodziła się wziąć udział w akcji. Kierownika pracowni przezornie nie pytaliśmy o zdanie.
Wiesio, po przedyskutowaniu zagadnienia, powiesił na tablicy drugą kartkę: „Jak wykazują pierwsze wyniki śledztwa. Stolarka prawdopodobnie udusił kolega Włodek, wtykając mu do gardła dwa jajka na twardo i w skorupkach”. Obie kartki spokojnie wisiały.
Zajęci pracą, sporadycznie rzucaliśmy różne przypuszczenia.
— Ja bym się upierał, że go udusił Kajtek — oznajmił Wiesio w zamyśleniu. — Pożyczył od niego jakąś oszołamiającą sumę pieniędzy i chciał uniknąć oddania.
— Bez sensu. Tadeusz mu ostatnio coś żyrował. Kto zabija własnego żyranta?
Może i bez sensu, ale mnie się to najbardziej podoba.
Nagle doznałam olśnienia,
— Wiem! — krzyknęłam. — Wiem, kto jest mordercą!
— No? Kto?!
— Nie powiem. Myślcie sobie sami. Ja wiem i nie powiem.
— Oooo... — powiedział nagle Wiesio i zastygł ze spojrzeniem utkwionym w drzwi. Odwróciliśmy się i spojrzeliśmy w tym samym kierunku.
W drzwiach stała ofiara morderstwa z doskonale ogłupiałym wyrazem twarzy.
— Co to ma znaczyć? Kto mnie udusił, dlaczego jajkami? Czy tu już cały personel zwariował?
Panie Tadeuszu, przyznaj się pan! — wykrzyknął Janusz. — Co pan takiego wie, że pana za to ukatrupią?
Tadeusz osłupiał jeszcze bardziej.
— Ktoś tu ma kota — oświadczył z głębokim przekonaniem. — Albo powiecie, o co chodzi, albo was do sądu zaskarżę.
Uradowani wywołanym wrażeniem, wytłumaczyliśmy mu wszystko. Tadeusz słuchał z wyraźnym niesmakiem, a potem stanowczo zażądał, żebym mu wyjawiła nazwisko mordercy.
— A figę z makiem — powiedziałam. — Domyślajcie się sami. Pan najlepiej wie, kto panu tak źle życzy.
Za Tadeuszem wszedł Zbyszek, kierownik zespołu instalacji sanitarnych, a równocześnie nasz naczelny inżynier.
— Niech pan popatrzy — powiedział Tadeusz z goryczą. — Co oni ze mnie robią. Nieboszczyka.
— Niech pan nic nie mówi, panie Zbyszku, pan jest też podejrzany!
— Gdyby to o panią chodziło, byłbym pierwszym podejrzanym — oświadczył Zbyszek, patrząc na mnie z odrazą. — Z przyjemnością udusiłbym panią czymkolwiek.