Выбрать главу

W pokoju zastałam sądny dzień. W czasie mojej rozmowy z Jadwigą Janusz dostał wiadomość, że za dwie godziny musi dostarczyć Ance oprawiony projekt architektury siedmiu budynków w celu przedstawienia go orzecznikowi konstrukcji. Projekt architektury był na razie w wyświetlarni...

W momencie kiedy wróciłam, Janusz zdążył już przynieść z przekupionej na kredyt wyświetlarni część śmierdzących amoniakiem odbitek i cały zespół obcinał je w szaleńczym pośpiechu. Moje przybycie wywołało dziki wybuch entuzjazmu.

— Siadaj! — krzyknął Janusz. — I pisz! Masz tu wszystko, papier, kalkę, formularze, pisz! Wódkę ci postawię, krakowiaka będę z tobą tańczył, tylko skończ za dwie godziny!!!

— Z byka spadłeś — powiedziałam z wściekłością. — Piętnaście stron za dwie godziny! Idiota!

Nie wdając się w dalsze rozważania jego stanu umysłowego, usiadłam do maszyny, bo opisy techniczne musiały być oprawione razem z resztą projektu, a szybciej ode mnie pisała tylko Matylda. Z góry było wiadomo, że na nią nie ma co liczyć.

Wyładowywałam swoją furię, łupiąc w nieszczęsną maszynę, a reszta zespołu szalała nad oprawami. Wiesio składał rysunki, Witold je spinał, waląc z hukiem w nadpsuty zszywacz, Janusz kleił w okładkach, Leszek robił grzbiety i przyklejał na wierzchu nalepki, a Anka z rozwianym włosem wydzierała im z rąk każdy kolejny egzemplarz. Istne piekło!

Pisałam cały czas i w chwili oprawiania pierwszego budynku byłam dopiero w połowie opisu. Każdy następny miał kilka stron więcej, co było zupełnie pozbawione sensu, ale mieliśmy nadzieję, że śpieszący się orzecznik nie będzie tego dokładnie sprawdzał.

Po trzech godzinach katorżniczej pracy oddaliśmy Ance ostatni budynek i odetchnęliśmy z ulgą.

— Uff! — westchnął Janusz, ocierając sobie pot z czoła i rozmazując przy tym po twarzy smugę kleju. — Ale nam popędu dodała! Niech to szlag trafi!

Wiesio postanowił kategorycznie nic już tego dnia nie robić. Zgodnie z tym postanowieniem nie drgnął nawet, kiedy wszedł Witek i zażądał od niego wyszukania matrycy urbanistyki skarpy w Płocku. Wydawszy owo polecenie, Witek wyszedł, a Wiesio siedział dalej.

— Bardzo dobrze wiem, gdzie ta matryca jest — powiedział z głębokim zadowoleniem. — On ją tam sam schował, a teraz zapomniał. Ale nie pójdę do niego od razu, niech myśli, że jej tak długo i z takim wysiłkiem szukam.

Otumaniona wszystkimi kolejnymi rewelacjami, a potem szaleńczym waleniem w maszynę, również straciłam zapał do pracy. Spojrzałam na Wiesia i przypomniała mi się jego tajemnica. Mój Boże, co on znów takiego mógł wymyślić i czy ja się tego kiedyś dowiem? W gruncie rzeczy Wiesio był skryty...

Witold, który nie lubił niepotrzebnie tracić czasu, wściekły na to obłędne oprawianie projektu, z obitą ręką, ze śmietnikiem na stole, postanowił iść do domu. Zebrał swoje rzeczy i znikł. Lekkomyślnie spojrzałam w kąt za jego pustym stołem.

Oczywiście, diabeł zmaterializował się natychmiast, jakże mogło być inaczej. Odwrócił krzesło Witolda, ustawiając je twarzą do mnie, wyjął zza ucha bardzo długiego papierosa, zapalił go, używając moich zapałek, i usiadł wygodnie. Przypatrywałam mu się bardzo niechętnie i czekałam, co powie. Diabeł milczał.

Nie zamierzałam się do niego pierwsza odzywać, bo byłam wściekła, a on najwyraźniej w świecie traktował mnie lekceważąco. Rozglądał się po pokoju, omijając mnie wzrokiem, aż wreszcie zatrzymał spojrzenie na Wiesiu. Wpatrywał się w niego i wpatrywał, a Wiesio siedział sobie beztrosko, nie wiedząc wcale, że jest przedmiotem obserwacji złego ducha. Wreszcie nie wytrzymałam nerwowo.

— Gdybyś był dobrze wychowany, tobyś przynajmniej powiedział „dzień dobry" — oświadczyłam zgryźliwie.

— Niby dlaczego? — zdziwił się diabeł, spoglądając wreszcie na mnie. — Przecież cały dzień cię widzę.

Zamurowało mnie. Rzeczywiście, to bydlę mogło się przez cały czas koło mnie pętać, a ja bym o tym nic nie wiedziała. Okropna myśl!

— Wczoraj też mi siedziałeś nad głową? — spytałam, tknięta niepokojem, kiedy już odzyskałam głos.

— A coś ty myślała? Taką idiotkę mam zostawić samopas?

— Nie powiesz chyba, że czepiałeś się mnie całe życie?! A jakoś sobie dawałam radę?

— A rzeczywiście, znakomicie! I z jakim rezultatem! Dwoje dzieci, puszczona w trąbę przez męża i przez gacha, zapracowana jak wół roboczy... Tylko ci zazdrościć! A jak sobie mogłaś ułożyć życie na atłasach, to co zrobiłaś? Szlachetna byłaś, co? Moralna? Bezinteresowna? Ech, ty oślico, żebyś wiedziała, że nic mnie tak nie denerwuje, jak ta twoja szlachetność! Czekaj, jeszcze ci kością w gardle stanie!

— Powieś się — mruknęłam gniewnie. — Po to tu przyszedłeś, żeby się ze mną głupio kłócić? O co ci chodzi?

— O nic. Wracajmy do tematu. Czego nie wiesz?

— Właśnie — przypomniałam sobie natychmiast wszystkie wątpliwości, które narastały we mnie przez cały dzień. — Gdzie jest ten papier Jadwigi?

— Powoli, powoli — powiedział diabeł, uśmiechając się złośliwie i wyraźnie rozkoszując swoją przewagą. — Zaraz do tego dojdziemy. Słusznie zauważyłaś, że zbrodniarz nie miał czasu szukać notesu Tadeusza. Bardzo słusznie, pod warunkiem, że był tam opisany. Ale jeżeli poszło o jakąś sprawę, której nieboszczyk nie zanotował?... To co?

— No, jak to co? To wtedy notes w ogóle był niegroźny.

— A jak ci się zdaje? Czy mógł się posunąć aż do morderstwa, jeżeli Tadeusz nie dysponował żadnym dowodem jego czynów?

— Mógł — odparłam jadowicie. — Jeżeli ty się w to wtrąciłeś...

— Nie wysilaj mi się tu na złośliwości, tylko myśl! Musiał mieć jakiś dowód czy nie?

— No... musiał.

— I co się z tym dowodem stało?

— Idiotyczne pytanie. Skoro go milicja nie znalazła, to znaczy, że go zabrał.

— A przy okazji zabrał papier Jadwigi?

— Możliwe — odparłam i nagle coś mi błysnęło.

Czekaj no, czekaj... A może?... Jak to, sądzisz, że jest możliwe... Że on się pomylił i zabrał papier Jadwigi, zamiast tego czegoś swojego?!...

Diabeł wydmuchnął wielki kłąb dymu.

— Czasem to nawet można z tobą wytrzymać — przyznał. — Skup się jeszcze trochę i myśclass="underline" są dwie możliwości...

Zatrzymał się wyczekująco i natychmiast wpadłam mu w słowa.

— Jedna, że to Jadwiga. W takim razie, gdzie jest ten jej szpargał? Druga, że to ktoś inny, kto go zabrał przez pomyłkę. W takim razie, gdzie jest to coś tego kogoś? Ograniczasz się dziwnie — dodałam po chwili. — Jest jeszcze trzecia możliwość: że papier Jadwigi i to coś jest gdzieś razem.

— Obojętne. Nie chodzi o ilość rzeczy, tylko o miejsce. Za chwilę sama na to wpadniesz, nie jesteś tak przeraźliwie głupia, jak na to wyglądasz. Przedtem jeszcze proponowałbym ci pozastanawiać się troszkę nad kierownikiem pracowni.

— Jak to? — zdziwiłam się. — Sam mówiłeś, że o nim za mało wiem.

— Tym bardziej pomyśl. Przyda ci się. W milczeniu patrzyłam na diabła. Dziwna w tej sytuacji lojalność zawodowa powstrzymywała mnie od mówienia. Nie wiadomo czemu wydawało mi się, że diabeł nie wie wszystkiego i chce się dowiedzieć ode mnie.

Diabeł się zniecierpliwił.

— No co tak siedzisz jak ofiara? Nie wiesz, co było z konkursem perskim? Zdajesz sobie sprawę, co by dla niego znaczyło ujawnienie tego kantu?