Zdziwiło mnie to niesłychanie. Jak to, przecież to powinno być wbite na mur! Pokręciłam klapką dalej, aż cała wyszła z gwintu, pomacałam trochę i wyczułam pod palcami okrągłe metalowe pudełko. Jako żywo niczego takiego nie umieszcza się w żadnym przewodzie!
Przejęta do nieprzytomności z trudem wyciągnęłam pudełko, w którym niegdyś było kakao, i stwierdziłam, że za pudełkiem był uszczelniający pakunek. Tak, to była skrytka Tadeusza!
I w tym samym momencie zamarłam, siedząc w kucki pod miską klozetową, bo nagle dobiegł mnie dźwięk, który zmroził mi krew w żyłach! Ktoś grzebał kluczem w zamku...
Sama nie wiedząc kiedy, wbiłam z powrotem pudełko do skrytki, wepchnęłam dekielek i wyprysnęłam z łazienki. Byłam sama w pustym mieszkaniu nieboszczyka Tadeusza, pora, sądząc po słońcu, była przedpołudniowa, żona w pracy, dziecko w szkole, Tadeusz w kostnicy, a drzwi usiłował otworzyć morderca, który przyszedł po dowody swojej zbrodni...
Co do tego, że to morderca, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Co najdziwniejsze, mniej interesowała mnie możliwość postradania życia w tych dramatycznych okolicznościach niż nadzieja przekonania się wreszcie, kto to jest! Półprzytomna z wrażenia, od stóp do głów przepełniona ciekawością, schowałam się w przedpokoju pod niską ławą, zasłoniętą jakąś dekoracyjną szmatą, na skutek ciasnoty przyjąwszy pozycję bardzo niekorzystną, a mianowicie tyłem do drzwi wejściowych, a przodem do łazienki.
Morderca wszedł i nie zadając sobie trudu szukania gdziekolwiek indziej, udał się wprost do owej miski klozetowej. Drzwi od łazienki zostawił otwarte i wyraźnie widziałam, jak przykucnął w tej samej pozycji, co ja przed chwilą, jak wyciągnął owo pudełko... Jeszcze chwila, a wyprostuje się i odwróci...
— Joanna!!! — wrzasnęło mi coś przeraźliwie nad uchem.
Skoczyłam na równe nogi. Wrażenie było okropne! Przez długą chwilę nie mogłam oprzytomnieć wpatrując się wybałuszonymi oczami w stojącą obok Alicję.
Alicja zdziwiła się nieco.
— Co ci się stało? Czego mi się przyglądasz, tak się ostatnio zmieniłam? Nie idziesz do domu?
— Na litość boską — powiedziałam, ochłonąwszy z pierwszego szoku. — Jak mogłaś!...
— A co? — zaciekawiła się Alicja. — Robiłaś coś ważnego? Wydawało mi się, że nic nie robisz.
— Odkrywałam mordercę. Jeszcze sekunda, a już bym wiedziała, kto to jest. Krzyknęłaś dokładnie w chwili, kiedy miał się odwrócić do mnie przodem!
— Krzyczałam przedtem kilkakrotnie, tyle że nieco ciszej, zaczęłam się już obawiać, że ogłuchłaś. A przedtem był odwrócony tyłem?
— Nawet, można powiedzieć, wypięty... W tej pozycji nie sposób poznać.
— Okazywał ci lekceważenie? — spytała Alicja z zainteresowaniem.
— Nie, grzebał w urządzeniach sanitarnych nieboszczyka. Przeżyłam wstrząsające chwile. Idę do domu, oczywiście. Czekaj, zaraz się spakuję.
Alicja była wyraźnie zaciekawiona moimi wizjami, które streściłam jej pokrótce, zbierając swoje rzeczy.
— Jak to, nie poznałaś nawet, czy to kobieta, czy mężczyzna? — spytała z naganą.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem, bo uprzytomniłam sobie, że istotnie nie mogłam przysiąc. Morderca miał na sobie coś w rodzaju bardzo obszernego, niebieskiego kombinezonu. W śledczym zapale i w przekonaniu, że za chwilę zobaczę jego twarz, nie zwróciłam na to dostatecznej uwagi.
Opuściłyśmy biuro, dojechałyśmy na Mokotów taksówką, po czym doszłyśmy do wniosku, że właściwie nigdzie nam się nie śpieszy. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby iść na kawę i kontynuować przerwane przez Wiesia śledcze rozważania.
Od wczoraj wzbogaciłam się o mnóstwo wiadomości, wśród których, wbrew sugestiom diabła, najbardziej wybijały się te, dotyczące Wiesia. Zwierzyłam się z tego Alicji, która wysłuchała mnie bez zdziwienia.
— Ja znam Wiesia tajemnicę — powiedziała beztrosko.
— Co?!
— Znam, przypadkiem. Oczywiście, nie powiesz nikomu?
— No wiesz! Za kogo mnie masz?!
— Wiesio ma dziecko...
Przez chwilę miałam wrażenie, że któraś z nas zwariowała. Wiesio ma dziecko?! Co to znaczy?!
— Sam urodził? — spytałam w osłupieniu.
Oszalałaś! Hania... wiesz, która Hania? Ta moja przyjaciółka, która nic nie robi. Mieszka drzwi w drzwi z tajemnicą Wiesia. Już dawno mi opowiadała, że poznała dziewczynę, która mieszka naprzeciwko, ta dziewczyna ma dziecko, ojciec dziecka jest żonaty i odwiedza ją w tajemnicy. To jest trochę nietypowa historia, bo chodził z nią jeszcze przed ślubem...
Alicja zatrzymała się i zamyśliła.
— Chodził... Czy to rzeczywiście można nazwać chodzeniem?
— Na litość boską, nazwij, jak chcesz, tylko mów, co dalej!
— Dalej z nią zerwał, ożenił się, tymczasem ona urodziła to dziecko, o czym mu wcześniej nie mówiła ze względów honorowych, i teraz on przez to dziecko utrzymuje z nią kontakty. To właśnie Wiesio.
— Skąd wiesz? Hania go zna?
— Nie, ja go znam. Widziałam go tam przypadkiem, Hania mi go pokazała palcem i powiedziała, że to właśnie ten.
— Co ty powiesz! Wstrząsające!...
Długą chwilę siedziałam, myśląc bardzo intensywnie i w nieprzeciętnym tempie. No tak, to nic dziwnego, że Wiesiowi brakuje pieniędzy. Ale to przecież nie jest powód do morderstwa, posiadania dziecka żadne przepisy nie zabraniają. Wprawdzie Wiesio ma żonę, ale chyba raczej wolałby przyznać się do tego żonie...
Alicja mówiła dalej. Hania, zainteresowana dziewczyną z przeciwka, uzyskała od niej wszelkie możliwe wiadomości. Ojciec dziecka wżenił się w bardzo bogatą rodzinę, jego żona studiuje, dzięki pomocy teściów on może robić magisterski, nie troszcząc się o premię w biurze, potem mu obiecują zaproszenie do Francji albo do Stanów Zjednoczonych...
Bardzo surowa, moralna rodzina z zasadami... Wiadomość o posiadaniu przez młodego zięcia dziecka zmieniłaby sytuację diametralnie...
Nie, to niemożliwe, żeby Wiesio dla parszywych pieniędzy miał się tak wygłupić! Żona by mu na pewno przebaczyła...
Ale wychodził na balkon, a klucz był w wazonie...
— Ja mam tego dość — oświadczyłam stanowczo. — Uszami mi ta cała zbrodnia wychodzi i przestaję się nią interesować. Niech się dzieje, co chce, Alicja, zmieńmy temat!
— A właśnie — powiedziała z zainteresowaniem Alicja. — Co z prokuratorem? Ty go podrywasz czy on ciebie? Ładny chłopak, podoba mi się, tylko dla mnie za młody.
Dla mnie nie — mruknęłam trochę niechętnie, bo nie byłam pewna, czy ten temat nie jest przypadkiem jeszcze gorszy niż poprzedni. — Nie wiem, kto tu kogo podrywa, myślę, że najwięcej do powiedzenia ma diabeł. Jeżeli zadzwoni i dzisiaj pod służbowym pretekstem, to będzie znaczyło, że jednak jestem podrywana...
Następnego dnia od rana panował w pracowni dziwny spokój. Prokurator poprzedniego wieczoru zadzwonił, spędziłam upojne chwile tym razem w „Bristolu”, byłam mocno śpiąca i dlatego nie zwracałam uwagi na atmosferę. Gdybym była przytomniejsza, wiedziałabym od razu, że ten spokój nie wróży nic dobrego.
Matylda wezwała mnie do gabinetu Witka, który zażądał przyniesienia programu usług w mieszkalnym wieżowcu. Równocześnie do gabinetu zajrzał kapitan, więc odpowiadając na jego powitanie, przeszłam przez salę konferencyjną, po czym wróciłam z programem znów obok Matyldy.
Zdziwiło mnie nieco, że mój widok zrobił na niej jakieś niezwykłe wrażenie. Wyraźnie się przestraszyła i patrzyła na mnie, mrugając oczami, jakby czymś gwałtownie zaskoczona. Nie chciało mi się pytać, dlaczego ją tak zdumiewam, oddałam Witkowi program i wróciłam do pokoju.