Выбрать главу

Rozkoszny spokój trwał do południa. Wydarzenia, które potem zaszły, zlikwidowały go radykalnie.

Zaczęło się od tego, że do naszego pokoju wpadli nagle kapitan, prokurator i porucznik i wszyscy trzej rzucili się na obraz Leszka, ciągle stojący pod ścianą. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego oglądane przez nich od kilku już dni arcydzieło wzbudziło teraz nagle takie zainteresowanie. Przyglądaliśmy się im, a oni z szaloną uwagą oglądali oblicze owej megiery, niemal jeżdżąc po nim nosami. Wreszcie wyprostowali się i spojrzeli na siebie.

— Rzeczywiście — powiedział z podziwem kapitan do prokuratora. — Moje uznanie...

Patrzyliśmy na nich z coraz większym zaciekawieniem, wietrząc sensację.

— Czy można wiedzieć, czym pan to malował? — zwrócił się uprzejmie prokurator do Leszka.

— Plakatówką — odparł Leszek zgodnie z prawdą. — To wzbronione? — dodał pośpiesznie z niepokojem.

Wszystko pan malował plakatówką? To też?...

Leszek spojrzał na obraz, następnie wstał z krzesła i przyjrzał się z bliska miejscu, w które stukał palcem przedstawiciel władzy. Oderwał się od obrazu i popatrzył z nieopisanym zdumieniem najpierw na nich, a potem na nas.

— Co to? — spytał nieinteligentnie.

— To my właśnie pana o to pytamy.

— To nie jest plakatówką — stwierdził Leszek ciągle tonem głębokiego zdumienia.

— Tylko co?

Pytanie padło bardzo ostro i Leszek wyraźnie się przestraszył.

— Jak Boga kocham, nie wiem! Ja malowałem plakatówką!

— Może państwo zechcą stwierdzić, co to jest i kto to malował?

Tego tylko było potrzeba, żebyśmy wyprysnęli z miejsc i dopadli obrazu, bo już i tak siedzieliśmy jak na szpilkach.

Od pierwszego spojrzenia wiedziałam, o co chodzi, i przypomniałam sobie tworzywo, które uzupełniło dzieło Leszka. Usta maszkary pociągnięte były grubo jaskrawą, cynobrową szminką. Wiesio odsunął się od obrazu i zaczął chichotać.

— To przecież szminka — powiedział Witold, zdumiony nie mniej niż Leszek.

— Właśnie. Kto to malował?

— Ja — wyznał Wiesio, usiłując odzyskać powagę. Natychmiast stał się centralnym punktem zainteresowania. Leszek patrzył na niego z głębokim niesmakiem.

Istotnie, zaraz po wyjściu opętanego chandrą autora Wiesio wykończył jego twór, uzupełniając makijaż damy, wyobrażonej na płycie pilśniowej, przy pełnej aprobacie Janusza i mojej. Dziwiło nas, że Leszek dotychczas tego nie spostrzegł, bo jaskrawy cynober gryzł się okropnie z resztą barw.

Nie pojmując niezwykłego zainteresowania władz śledczych problemami kolorystyki, czekaliśmy z zaciekawieniem, co będzie dalej.

— Czym pan to malował? — spytał kapitan Wiesia dziwnie łagodnie.

— Właśnie szminką.

— Ale pan chyba nie używa szminki — powiedział uprzejmie prokurator. — Skąd pan ją miał?

— Od Joanny...

Gdyby Wiesio wystrzelił nagle z armaty, nie wywołałby większego efektu. Trzej panowie, jak piorunem rażeni, odwrócili się do mnie i zastygli w milczeniu, przyglądając mi się z nieopisanym zaskoczeniem. Nie mogłam tego w żaden sposób zrozumieć, bo ostatecznie fakt posiadania przez kobietę szminki, choćby nawet cynobrowej, nie jest na ogół niczym szczególnym.

— Czy to prawda? — spytał cicho prokurator.

Przez krótką chwilę mignęło w jego oczach coś, jakby wyrzut.

— Oczywiście — odparłam, zdziwiona. — Pożyczyłam ją Wiesiowi specjalnie w tym celu. To jest wprawdzie bardzo dobra francuska szminka, ale ma głupi kolor, więc nie było mi jej żal. Bardzo rzadko jej używam.

— Czy może nam pani ją pokazać?

Ależ proszę uprzejmie...

Zabrali szminkę i wyszli, pozostawiając nas w stanie osłupienia. Popatrzyliśmy na siebie nic nie rozumiejąc.

— O co chodzi? — spytał Janusz. — Przyznajcie się, co wyście namotali z tą szminką?

Głupie pomysły zawsze się mszczą — powiedział Leszek z satysfakcją.

Witold pokręcił głową w zamyśleniu, wracając na swoje miejsce.

— Oj, coś mi się to nie podoba — mruknął. — Zdaje się, że oni na coś wpadli...

W chwilę potem zostałam wezwana do sali konferencyjnej. Trzej panowie siedzieli dookoła stołu, a atmosfera była pełna potępienia.

— Może nam pani powie, co to jest? — spytali, wskazując przedmiot, leżący na stole.

Przedmiot był najwyraźniej w świecie dużą, męską chustką do nosa w biało-niebieską kratkę. Chustką przestępcy!...

— O ile mnie wzrok nie myli, to jest chustka do nosa — powiedziałam ostrożnie.

— Czyja?

— Nie wiem. Pierwszy raz to widzę na oczy. Ale przypuszczam, że to jest właśnie ta chustka, której panowie szukali.

Po mojej życzliwej uwadze na krótki moment zapanowało nieżyczliwe milczenie. Po chwili padło następne pytanie:

— Kiedy pani ostatni raz używała tej swojej szminki?

— Nie pamiętam, ale chyba bardzo dawno temu. Prawdopodobnie wczesną wiosną, jak miałam na sobie taką rudą bluzkę, bo to jest jedyny strój, do którego ta szminka pasuje.

— A przypadkiem nie trzy dni temu?

— Wykluczone! Tę bluzkę noszę tylko, jak jest zimno. A nie oszalałam jeszcze do tego stopnia, żeby się tak głupio malować.

Pani tu zostanie. Proszę usiąść tam...

Coraz bardziej zaintrygowana i nieco zaniepokojona, posłusznie usiadłam na wskazanym miejscu. Prokurator wyraźnie unikał mojego spojrzenia. Do sali konferencyjnej wezwano Alicję, co mnie szalenie ucieszyło, bo nareszcie mogłam być świadkiem cudzych wypowiedzi przy przesłuchaniu. Alicja weszła, spojrzała na mnie bez zdziwienia i usiadła, czekając na pytanie. Chustkę przed nią schowano.

Prokurator poprowadził konwersację na tematy kosmetyczne. Pokazał Alicji szminkę i spytał, do kogo należy. Alicja obejrzała szminkę, pomazała się nią po ręce i zamyśliła się.

— Bo ja wiem? Idiotyczny kolor... Anka się tak maluje, ale ona ma chyba trochę jaśniejszą. Monika wykluczona. Może Joanny? — spojrzała na mnie niepewnie.

— Kiedy pani Joanna była tym umalowana ostatni raz?

— Przedostatni — poprawiła Alicja. — Ostatni jest przed samą śmiercią. Nie pamiętam, nie zwracam uwagi na głupstwa.

— Może tydzień temu?

— Może... — zgodziła się Alicja, a mnie zimny dreszcz przeleciał po krzyżu.

— A może miesiąc temu?

— Możliwe — odparła Alicja równie zgodnie.

— A może rok? — w głosie prokuratora zabrzmiał jakiś podejrzanie uprzejmy ton.

— Też możliwe. Nie wiem, nie rozróżniam. Ja nie mam poczucia czasu.

— Alicja, skup się, na miłosierdzie pańskie! — jęknęłam ze swojego kąta, ogarniana coraz większym niepokojem.

Proszę się nie odzywać! — krzyknął ostro kapitan.

Alicja spojrzała na mnie.

— Ach, zależy ci na tym?...

— Niech pani spróbuje sobie koniecznie przypomnieć. To bardzo ważne — powiedział równocześnie prokurator, całkowicie ignorując moje istnienie.

Alicja utkwiła wzrok w ścianie i zaczęła wytężać pamięć.

— Już wiem! — zawołała nagle.— To mi się kojarzy... Ona tego chyba używała w większej masie.