Выбрать главу

Kapitan popatrzył na nią okropnym wzrokiem, ale prokurator nie stracił cierpliwości.

— Co to znaczy w większej masie? Cała była tym wymalowana?

— Nie, cała była ubrana w taki kolor. Tak, z pewnością. Z każdą inną odzieżą to by się fatalnie gryzło, a nie zauważyłam, żeby się na niej kiedykolwiek kolory gryzły.

Przeniknęła mnie głęboka wdzięczność dla Alicji zarówno za potwierdzenie prawdziwości moich słów, jak i za ten komplement.

— No to niech pani sobie jeszcze przypomni, kiedy to mogło być.

— Myślę, że jakoś dawno temu. Chyba to było coś zimowego.

— Dziękujemy pani...

Następna była Anka, która się kategorycznie wyparła jakichkolwiek związków z moją szminką, na dowód pokazując swoją, istotnie jaśniejszą. Monika sprawdziła efekt na dłoni z najwyższym wstrętem. Wszystkie kobiety z pracowni, kolejno pytane, wykazały całkowity brak pamięci w sprawie mojego makijażu.

Wypuściwszy ostatnią, panowie przesłuchujący odpoczywali jakiś czas w milczeniu. Potem prokurator nagłym ruchem wyjął z szuflady chustkę i rozwinął ją w całej okazałości.

— Wobec tego może nam pani powie, skąd się na tej chustce wzięło to!

W ciągu ułamka sekundy przestało mi się chcieć spać i przestałam być głupio i niewinnie zaciekawiona. Na biało-niebieskiej kratce wyraźnie odcinały się ślady mojej własnej, cynobrowej szminki!

Siedziałam jak siup soli, wpatrzona w przeklętą chustkę, i czułam, jak mi się robi równocześnie zimno i gorąco, bo nagle odzyskałam pamięć. Wiedziałam, skąd się tam wzięły te ślady i, co najgorsze, wiedziałam także, kto jest mordercą!...

Mogłam to oczywiście powiedzieć. Mogłam się też wyprzeć i nadal twierdzić, że nic nie pamiętam, mogłam zrobić mnóstwo rzeczy! Ale zgłupiałam do tego stopnia, że nie przyszło mi do głowy nic innego, jak tylko to, że raczej się udławię niż powiem prawdę!

Milczałam tak długo, aż stało się wyraźnie widoczne, że pozostawiona samej sobie będę milczeć do skończenia świata. Prokurator zimnym, oficjalnym tonem powtórzył pytanie:

— Skąd się na tej chustce wzięły ślady pani szminki?

— Nie powiem — odparłam nieoczekiwanie dla samej siebie.

— Co takiego?!

— Nie powiem — powtórzyłam z uporem.

— Jak to pani nie powie? Już pani sobie przypomina?!

— Przypominam sobie. I oświadczam panom, że więcej nie powiem.

— Dlaczego?!

— Bo nie! Odmawiam zeznań!

Na twarzach przedstawicieli prawa odmalowała się konsternacja i wyraźne zaskoczenie. Spojrzeli na mnie i na siebie.

— Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, że stawia się pani w dziwnym świetle? To jest pani szminka, pani jest podejrzana!

— Niech sobie będę! Wszystko mi jedno, nie powiem!

— Pani zostanie zatrzymana.

— Możecie mnie nawet zakuć w kajdany. Nie powiem wcześniej niż stojąc przed sądem, oskarżona o morderstwo!

Kapitan i prokurator wyglądali tak, jakby miał ich za chwilę szlag trafić. Porucznik patrzył na mnie wytrzeszczonymi oczami. Prawdę mówiąc nie byłam tym zbytnio zdziwiona. Chyba ostatnią rzeczą, jakiej się mogli spodziewać, było to, że ja, nieskalanie niewinna, posiadająca żelazne alibi, deklarująca im swoją pomoc, okażę się nagle tak dokładnie wmieszana w to zabójstwo. I to jeszcze po tych dwóch wieczorach z prokuratorem!...

Siedziałam zacięta, zrozpaczona, wściekła, usiłując wymyślić jakieś wyjście. Gdybyż mnie chociaż na chwilę wypuścili z tej cholernej sali! Wiedziałam, kto jest mordercą, i okropnie mi się to nie podobało, ponieważ to była właśnie ta sama osoba, którą sobie na początku idiotycznie wyobraziłam! To niemożliwe, żeby się do tego stopnia wszystko zgodziło, to złośliwość, to świństwo!... Co oni teraz zrobią?

Władze śledcze odzyskały panowanie nad sobą. Powoli, ostrożnie, dyplomatycznie zaczęli mnie namawiać do zwierzeń. Tłumaczyli, prosili, ostrzegali, prokurator patrzył na mnie z wyrzutem i rozgoryczeniem — wszystko na nic! Zaparłam się. Miałam swoje powody...

Wreszcie machnęli na mnie ręką i zaczęli znowu wzywać personel płci żeńskiej. Personel płci męskiej był tu po pierwsze niekompetentny, a po drugie zdekompletowany, bowiem Witek, Zbyszek, Ryszard, Stefan, Kacper i Włodek już wcześniej pojechali na KOPI.

Znów na pierwszy ogień poszła Alicja. Alicja wiedziała. Siedziałam w swoim kącie w okropnym napięciu i wpatrywałam się w nią dzikim wzrokiem, nie odzywając się ani jednym słowem.

Alicja obejrzała chustkę ze szminką. Oglądała ją długo, wytrwale i w milczeniu, co było dla mnie dobitnym znakiem, że sobie doskonale przypomniała pochodzenie śladów. Potem podniosła głowę i popatrzyła na mnie. Nie wiem, co ujrzała w moim obliczu, ale myślę, że wymiana spojrzeń wystarczyła nam obu. Nic mnie nie obchodziło, co sobie pomyślą o tym władze śledcze.

— Nie wiem — powiedziała stanowczo po długiej chwili milczenia. — Nie mam pojęcia.

Oczywiście, wcale jej nie uwierzyli, ale niewątpliwie utwierdziło ich to w przekonaniu o mojej winie.

— A czy nie sądzi pani — powiedział uprzejmie kapitan — że to właścicielka szminki wycierała się tą chustką?

— Nie wiem. Równie dobrze mogę przypuszczać, że pisała szminką wiersze na szybach, a potem je ścierała. Nie wiem. Tu jest podobno śledztwo i ważne są fakty, a nie przypuszczenia.

Anka i Monika były niegroźne. Nie wiedziały, nie było ich wtedy. Potem do sali konferencyjnej weszła Wiesia.

Słabo mi się zrobiło na jej widok, bo nie miałam żadnych wątpliwości, że Wiesia powie, powie z największą radością i satysfakcją, jeżeli tylko sobie przypomni. Nie daj Boże, żeby sobie przypomniała!...

— No jak to — powiedziała Wiesia godnie i jadowicie. — Przecież to Jadwiga...

Panowie przesłuchujący rzucili się na nią jak sępy na padlinę. Wiesia obrażonym tonem udzielała wyczerpujących wyjaśnień, a ja nie mogłam udusić jej wzrokiem.

To było w przeddzień śmierci Tadeusza. Jadwiga przyszła do mnie i zażądała pożyczenia jej wszystkich szminek, jakie miałam, bo chciała sprawdzić, w jakim kolorze najbardziej jej do twarzy. Poza jedną, której efekt był jej już znany, miałam tylko to cynobrowe, francuskie świństwo. Jadwiga wymalowała się na grubo i oglądała się w lustrze.

Były przy tym jeszcze Alicja i Wiesia. Wiesia przyjrzała się Jadwidze z nienawiścią w oczach.

— Zetrzyjże to, bo wyglądasz jak maszkara — powiedziała, pełna obrzydzenia. Istotnie, kolorek Jadwidze urody nie dodawał. Wyciągnęła z torebki wielką, biało-niebieską chustkę i starannie wytarła grube pokłady kosmetyku.

A teraz ta chustka leżała tu, na stole, i służyła jako dowód popełnienia przestępstwa. Wiesia okazywała olśniewającą pamięć. Chyba nic już nie mogło uratować Jadwigi, która miała potężny motyw, pełnię możliwości, twardy charakter i która na wszystkie świętości błagała mnie o pomoc, przysięgając, że jest niewinna!...

A dla ukoronowania wszystkiego od samego początku wymyśliłam, że to właśnie ona jest zabójcą Tadeusza! Wymyśliłam to dlatego, że w jej przypadku zachodziły największe okoliczności łagodzące...

***

Siedziałam w kącie, przeklinając w duchu okropnymi słowy siebie, Wiesię, Jadwigę, nieboszczyka, kapitana, prokuratora i w ogóle cały świat. Całą duszą chciałam, żeby się coś stało, żeby się okazało, że to jednak nieprawda, że, wbrew wszystkiemu, to nie Jadwiga!

Usadziwszy Wiesię w drugim kącie, wezwali Jadwigę. Chustka ze śladami, szeroko rozłożona, leżała na stole. Jadwiga weszła, spojrzała na dowód rzeczowy, potem na mnie, a potem na Wiesię. Potem znów na chustkę i znów na mnie.