— Źle zrobiłam — powiedziała spokojnie. — Powinnam była powiedzieć pani wszystko. Teraz pani wierzy, że to ja, a ja wierzę, że tylko pani może mnie uratować.
— Cholera ciężka — powiedziałam, dając upust uczuciom, bo miałam obawy, że się w końcu z tego wszystkiego uduszę.
Kapitan okazał mi dezaprobatę i zwrócił się do Jadwigi.
— Proszę się powstrzymać od tych konwersacji z postronnymi osobami i odpowiadać na nasze pytania. Czy przyznaje pani, że ta chustka należy do pani?
— Pewnie, że przyznaję, a co mam robić. Głowę daję, że to ta jaszczurka wszystko wyklepała — odparła Jadwiga, czyniąc pogardliwy gest brodą w kierunku Wiesi. Wiesia wydała jakiś nieartykułowany okrzyk, ale nie zdążyła zareagować żywiej, bo kapitan natychmiast odwrócił się do niej.
— Dziękujemy pani — powiedział tak stanowczo, że śmiertelnie urażona Wiesia podniosła się i wyszła. Jadwiga siedziała, beznadziejnie patrząc na chustkę.
— Tą chustką został wytarty dziurkacz, którym uderzono denata w głowę — powiedział kapitan.
— Stwierdziliśmy to ponad wszelką wątpliwość. Czy przyznaje się pani...
— Nic z tego — przerwała mu Jadwiga stanowczo. — Ta chustka zginęła mi tego dnia, kiedy była zbrodnia. Ja go nie udusiłam, ale zaraz wszystko wyjaśnię. Pani Joanno, daję pani słowo honoru, że powiem prawdę!
Byłam całkowicie zdecydowana uwierzyć jej, cokolwiek miała powiedzieć. Kapitan chciał mnie wyrzucić z sali, ale Jadwiga stanowczo zaprotestowała, domagając się mojej obecności i kategorycznie zapowiadając, że beze mnie nie powie ani słowa. Tamci byli widocznie już tak zmęczeni i skołowani, że pogodzili się z jej żądaniem.
Jadwiga zaczęła opowiadać. Uczciwie opisała swoje machlojki, dotyczące byłego męża, udział w tej sprawie Tadeusza, następnie streściła kombinacje ze szminką i przeszła do dnia przestępstwa.
— Już nie miałam do niego siły — mówiła. — Chciałam go namówić, żeby się przestał wygłupiać, żeby poczekał, aż wyciągnę z tamtego drania pieniądze, to mu wtedy zapłacę. Nawet bym mu dała te pięć tysięcy dla świętego spokoju. Cholernie się bałam, że on z tym papierem gdzieś poleci i wszystko mi zepsuję. Chciałam się z nim rozmówić i to ja właśnie zadzwoniłam do niego, żeby przyszedł do sali konferencyjnej...
— Dlaczego pani tego od razu nie powiedziała?
— A co pan myśli, że mam źle w głowie? Przecież by od razu na mnie padły wszystkie podejrzenia. Miałam nadzieję, że znajdziecie tego mordercę, zanim się to wykryje, i nikt się mnie nie będzie czepiał.
— Proszę dalej. Zadzwoniła pani i co?
— I przyszedł oczywiście, bo myślał, że mu dam pieniądze. Wieśki nie było w przedpokoju, nikt mnie nie widział. Co ja się tego bydlaka naprosiłam, nabłagałam!... A on się śmiał. Spłakałam się jak głupia i wycierałam się tą chustką. Aż mi w końcu zabrakło cierpliwości, powiedziałam, że go Pan Bóg skarżę, zabrałam się i poszłam. A on tu został i widać ta chustka też została, bo potem jej już nie miałam. Poszłam od razu do umywalni, bo wyglądałam jak maszkara, umyłam się i wytarłam ręcznikiem, a o chustce przypomniałam sobie dopiero, jak zaczęliście szukać...
— Skąd pani wzięła dziurkacz?
— Co?... Znikąd nie wzięłam, nie miałam dziurkacza. Dziurkacz stał na moim stole w przedpokoju. Jak wróciłam, to już go pewnie nie było, ale nie zwracałam uwagi, bo byłam okropnie zdenerwowana.
— W co pani była ubrana?
— W fartuch, jak zawsze. Ale bez paska, paska już dawno nie miałam, gdzieś mi zginął...
Byłam absolutnie przekonana, że Jadwiga mówi prawdę. To jej głos słyszał Zbyszek z gabinetu. Konferowała tu z tym Stolarkiem prawie piętnaście minut, to niemożliwe, żeby go potem zabiła! Musiałaby mieć przy sobie ten dziurkacz i pasek, a gdyby zamierzała go zabić, toby to uczyniła od razu! I skąd wzięła klucz od drzwi?! Nie, Jadwiga mówi prawdę!...
— Zamknęła pani drzwi od gabinetu?
— Czym? I po co? Jakby nawet ktoś wszedł, to przecież rozmawiać mi wolno!
— Ale wiedziała pani przecież, że te drzwi bywały zamykane? — powiedział zimno prokurator. — Domyślała się pani, że musi być jakiś klucz?
Przeklęłam się za tę historię z kaszką. Oczywiście, że to rzuca na Jadwigę negatywne światło! Do diabła, czy wszystko, co zrobię, musi mieć jak najgorsze skutki?!
Maglowali ją tak tam i z powrotem, ale Jadwiga się twardo trzymała. Widać było, że zdenerwowała się do nieprzytomności, rzucała na mnie rozpaczliwe spojrzenia, wyłamywała sobie wszystkie palce, ale trwała przy pierwszej wersji jak granit. Niewinna i koniec!
— No cóż — powiedział wreszcie wyczerpany kapitan. — Pani pozwoli z nami...
Jadwigę poderwało z krzesła.
—Dziecko!!! — krzyknęła przeraźliwie, tracąc równowagę. — Na miłosierdzie pańskie, pozwólcie mi coś zrobić z dzieckiem!!! Pani Joanno, niech mnie pani ratuje!
Wśród okropnego zamieszania, które zapanowało w ciągu następnych chwil, wśród szlochów Jadwigi i Danki, wezwanej na pomoc, bo znała rodzinę Jadwigi i mogła załatwić opiekę nad dzieckiem, wśród okrzyków zdumienia, niedowierzania i zgrozy, wydawanych przez cały personel, siedziałam jak wmurowana w krzesło i w szaleńczym tempie myślałam. Co zrobić?! Niezależnie od tego, czy ona to zrobiła, czy nie, muszę tej idiotce pomóc! Była doprowadzona do granic rozpaczy, przez całe życie miała same zmartwienia i kłopoty, potem ta nędza i to uwielbiane dziecko!... Za wszelką cenę!... Szkoda Jadwigi, szkoda porządnego człowieka, szkoda tej córeczki... Co zrobić? Rzucić podejrzenie na kogokolwiek innego, jedyne wyjście! Dwóch odrębnych podejrzanych i nie ma siły, nie skarzą żadnego! Na kogo?! Jak?!...
Jadwigę zabrali, a sodoma i gomora panowała nadal w całej pracowni. Tamci wszyscy, kolejno wracający z KOPI, wpadali w istne piekło. Wszędzie wrzały dzikie kłótnie i awantury, bo połowa była za Jadwigą, a połowa przeciw. Witek bezskutecznie próbował wprowadzić spokój i nakłonić personel do przerwanej pracy. Danka i Matylda wytrząsały się nad Wiesią. Na to wszystko przyszedł Marek, który ostatnio miał dziwne szczęście trafiania wprost we wstrząsające wydarzenia.
Poprzednia uwaga Alicji, że Marek jest po pierwsze inteligentny, a po drugie niewinny, utkwiła widać we mnie bardzo głęboko, bo natychmiast sobie ją przypomniałam. Zaciągnęłam ich obydwoje w najdalszy kąt za stołem Alicji i kategorycznie zażądałam skupienia się i obmyślenia sposobu ratowania przestępczyni. Obydwoje bardzo lubili Jadwigę, mieli o niej jak najlepsze zdanie, więc bez oporów przystąpili do dzieła.
Marek uważnie wysłuchał naszego sprawozdania. Był bardziej przejęty niż się spodziewałam. Wyraźnie coś mu się nie podobało.
— To by znaczyło — powiedział powoli — że w umysłach władz śledczych zalągł się następujący obraz: Jadwiga rozmawia z Tadeuszem. Tadeusz odmawia jej błaganiom. Jadwiga bierze dziurkacz... pomińmy szczegóły... wali go w czaszkę, dusi paskiem... załóżmy, że to wszystko ma przy sobie... Wychodzi do WC-tu, zmywa ślady zdenerwowania z twarzy, topi chustkę w urządzeniach kanalizacyjnych...
— Nie wiem, czy tak od razu, bo zapchało się dopiero następnego dnia — przerwała mu Alicja. W tym momencie skoczyłam nagle na równe nogi!
— Czekajcie! —wrzasnęłam. — Czekajcie!... Czekajcie!
— Na co? — spytał Marek.
Obydwoje przyglądali mi się ze zdumieniem. Mamrotałam coś pod nosem, a po głowie miotał mi się obraz tego dziwoląga, którego byłam świadkiem tuż przed rewizją osobistą. Nie wyjaśniając im niczego, zawróciłam i popędziłam do sali konferencyjnej, gdzie wciąż jeszcze przebywali kapitan z prokuratorem. Wpadłam tam bez pukania, przerywając im jakieś tajemnicze czynności.