Выбрать главу

Uważnie kręcąc kierownicą, Nimit pokonywał ostre wiraże górskiej drogi.

– Ja jej wcześniej zapłaciłem. To nieduża kwota, proszę się tym nie martwić. Proszę to uznać za wyraz mojej osobistej sympatii.

– Czy zabierasz tam wszystkich turystów?

– Nie, tylko panią zabrałem.

– Dlaczego?

– Jest pani piękna, pani doktor. Mądra i silna. Ale mam wrażenie, że coś pani zawsze leży na sercu. Musi pani powoli przygotować się na przyjęcie śmierci. Jeżeli będzie pani traciła zbyt wiele sił na życie, nie uda się pani spokojnie umrzeć. Musi pani po trochu zmienić bieg. Trzeba żyć i umieć umrzeć – to rzeczy w pewnym sensie równorzędne, pani doktor.

– Słuchaj, Nimit – odezwała się Satsuki, zdejmując okulary przeciwsłoneczne i wychylając się do przodu ponad siedzeniem pasażera.

– Słucham, pani doktor.

– A ty się przygotowałeś na spokojne przyjęcie śmierci?

– Ja jestem już w połowie martwy, pani doktor – powiedział Nimit, jakby to było oczywiste.

Tej nocy Satsuki płakała w wielkim czystym łóżku. Wiedziała teraz, że powoli zmierza ku śmierci. Wiedziała, że ma w sobie biały twardy kamień. Że gdzieś w ciemności kryje się zielony wąż gęsto pokryty łuską. Myślała o nienarodzonym dziecku. Zniszczyła to dziecko, wrzuciła je do bezdennej studni. I przez trzydzieści lat nienawidziła pewnego mężczyzny. Chciała, żeby umarł w męczarniach. Dlatego w głębi serca pragnęła nawet trzęsienia ziemi. W pewnym sensie to ja wywołałam to trzęsienie ziemi. Ten mężczyzna zmienił moje serce w kamień, zmienił moje ciało w kamień. W dalekich górach w milczeniu przyglądały jej się szare małpy. „Trzeba żyć i umieć umrzeć – to rzeczy w pewnym sensie równorzędne, pani doktor”.

Po odprawieniu bagażu Satsuki podała Nimitowi kopertę ze studolarówką.

– Dziękuję za wszystko. Dzięki tobie udało mi się spędzić przyjemny urlop. To osobisty prezent ode mnie – powiedziała.

– Dziękuję za życzliwość, pani doktor – odparł Nimit, przyjmując kopertę.

– Wiesz co, Nimit? Masz jeszcze czas, żeby wypić ze mną kawę?

– Z przyjemnością dotrzymam pani towarzystwa.

Weszli do kawiarni i zamówili dwie kawy. Satsuki pita czarną, Nimit wlał do swojej dużo śmietanki. Satsuki długo obracała filiżankę na spodku.

– Prawdę mówiąc, mam sekret, którego jeszcze nigdy nikomu nie wyjawiłam – zaczęła. – Nie mogłam o tym mówić. Sama z tym żyłam. Ale chciałabym dziś powiedzieć tobie. Dlatego że już pewnie nigdy cię nie zobaczę. Po nagiej śmierci mego ojca, matka, wcale się mnie nie radząc…

Nimit podniósł dłonie jakby obronnym gestem i zdecydowanie potrząsnął głową.

– Pani doktor, proszę panią bardzo, proszę mi nic więcej nie mówić. Nie wolno. Tak jak mówiła ta kobieta, proszę poczekać na ten sen. Wiem, co pani czuje, ale wypowiedziane na głos wszystko stanie się kłamstwem.

Satsuki umilkła i zamknęła oczy. Odetchnęła głęboko.

– Proszę czekać na ten sen, pani doktor – powtórzył Nimit łagodnie, jakby chcąc ją przekonać. – Teraz musi pani wytrzymać. Proszę odrzucić słowa. Słowa stają się kamieniami.

Wyciągnął rękę i w milczeniu ujął dłoń Satsuki. Miał zadziwiająco gładkie młode dłonie. Zupełnie jakby zawsze chronił je, nosząc rękawiczki w świetnym gatunku. Satsuki otworzyła oczy i spojrzała na niego. Nimit puścił jej dłoń i splótł ręce na stole.

– Mój norweski pracodawca pochodził z Laponii – powiedział. – Pewnie pani wie, że to najbardziej na północ wysunięta część Norwegii. Niedaleko bieguna północnego. Jest tam wiele reniferów. W lecie nie ma nocy, zimą nie ma dnia. Pewnie przyjechał do Tajlandii, uciekając przed zimnem. W każdym razie to miejsce jest zupełnym przeciwieństwem Tajlandii. Kochał mój kraj i zdecydował, że chce być tutaj pogrzebany. Lecz do ostatniej chwili tęsknił za miasteczkiem w Laponii, w którym się urodził. Często mi opowiadał o tym niewielkim miasteczku. A mimo to przez trzydzieści trzy lata ani razu nie wrócił do Norwegii. Musiał mieć ku temu jakieś specjalne powody. On też nosił w sobie kamień.

Nimit podniósł filiżankę, wypił łyk kawy, a potem ostrożnie bezgłośnie odstawił ją na spodeczek.

– Kiedyś opowiedział mi o niedźwiedziach polarnych. O tym, jakie to samotne stworzenia. Kopulują tylko raz w roku. Tylko raz w roku. Samce i samice nie dobierają się u nich w pary. Na zmarzniętym lądzie przypadkowo spotykają się polarny niedźwiedź z polarną niedźwiedzicą i kopulują. Niezbyt długo. Kiedy skończą, niedźwiedź, jakby się czegoś obawiając, zeskakuje z samicy i ucieka z tego miejsca. Dosłownie znika w mgnieniu oka, nawet się za siebie nie oglądając. Potem przez cały rok wszystkie żyją w głębokiej samotności. Nie istnieje między nimi wzajemne porozumienie. Nie ma żadnych bliższych stosunków. Takie jest życie niedźwiedzi polarnych. A przynajmniej tak twierdził mój pracodawca.

– To zadziwiająca historia – powiedziała Satsuki.

– Rzeczywiście. Zadziwiająca historia – potwierdził Nimit, patrząc na nią poważnie. – Ja go wtedy zapytałem: „To po co one w ogóle żyją?”. Uśmiechnął, jakby się ze mną w pełni zgadzał, i odpowiedział pytaniem: „Słuchaj, Nimit. A po co my w ogóle żyjemy?”.

Zgasł napis: „Proszę zapiąć pasy”. Oto znowu wracam do Japonii, pomyślała Satsuki. Próbowała się zastanowić, co ją dalej czeka, lecz zrezygnowała. Nimit powiedział, że „słowa stają się kamieniami”. Usiadła wygodniej i zamknęła oczy. Przypomniała sobie, jaki kolor miało niebo, kiedy leżała na plecach w basenie. Przypomniała sobie melodię I’ll Remember April w wykonaniu Errolla Garnera. Prześpię się. Na razie się prześpię. I poczekam na ten sen.

Pan Żaba ratuje Tokio

Kaeru-kun, Tōkyō-o sukuu

Po powrocie z pracy Katagiri zastał w domu ogromną żabę. Gdyby stanęła na tylnych nogach, mierzyłaby ponad dwa metry. Do tego była dobrze zbudowana. Mający zaledwie metr sześćdziesiąt, chudy i drobny Katagiri poczuł się onieśmielony tą imponującą posturą.

– Jestem Żaba. Może pan się tak do mnie zwracać – odezwała się żaba donośnym, męskim głosem.

Katagiri zaniemówił. Otworzył usta i stał w progu jak skamieniały.

– Nie musi się pan obawiać. Nie zrobię panu nic złego. Niech pan wejdzie i zamknie drzwi – powiedział Żaba.

Katagiri stał dalej w progu, w prawej ręce trzymając teczkę z dokumentami z pracy, a w lewej papierową torbę z supermarketu, w której były jarzyny oraz łosoś w puszce. Nie mógł się poruszyć.

– No, panie Katagiri, niech pan szybko zamknie drzwi i zdejmie buty [3].

Na dźwięk swojego nazwiska Katagiri wreszcie oprzytomniał. Posłusznie zamknął drzwi, postawił torbę z zakupami na podłodze i ciągle trzymając teczkę pod pachą, zdjął buty. Usiadł na wskazanym przez Żabę krześle przy kuchennym stole.

– Bardzo przepraszam, że pozwoliłem sobie wejść do mieszkania pod pana nieobecność. Na pewno się pan przestraszył. Lecz nie miałem innego wyjścia. Może napije się pan herbaty? Zagotowałem wodę, spodziewając się, że pewnie niedługo pan wróci.

Katagiri dalej ściskał pod pachą teczkę. To chyba jakiś żart? Ktoś przebrał się i drwi sobie ze mnie. Jednak nalewający wrzątku do czajniczka i nucący coś pod nosem Żaba zachowywał się i wyglądał jak prawdziwa żaba. Postawił jedną czarkę przed Katagirim, a drugą przed sobą.

– Uspokoił się pan trochę? – zapytał, popijając herbatę.

Katagiri nadal nie mógł wykrztusić słowa.

– Powinienem był się z panem wcześniej umówić – powiedział Żaba. – Zdaję sobie z tego sprawę. Każdy by się przestraszył, gdyby po powrocie zastał w domu wielką żabę. Ale mam do pana bardzo ważną i pilną sprawę, więc proszę mi wybaczyć to najście.

вернуться

[3] W Japonii zdejmuje się w przedpokoju buty przed wejściem do mieszkania.