– Sprawę? – udało się w końcu wyjąkać Katagiriemu.
– Tak, proszę pana. Przecież nie mając żadnej sprawy, nie wchodziłbym bez pozwolenia do mieszkania nieznajomej osoby. Nie jestem aż tak źle wychowany.
– Czy ta sprawa ma związek z moją pracą?
– I tak, i nie – odparł Żaba, przechylając głowę.
– I nie, i tak.
Muszę zachować spokój, myślał Katagiri.
– Czy mogę zapalić?
– Naturalnie, naturalnie – odpowiedział Żaba z uśmiechem. – Przecież jest pan u siebie! Nie musi pan mnie pytać o pozwolenie. Proszę sobie palić i pić, kiedy tylko ma pan ochotę. Ja osobiście nie palę, ale nigdy nie posunąłbym się do tego, żeby komuś w jego własnym domu zabraniać palenia.
Katagiri wyjął papierosy z kieszeni płaszcza i zapalił zapałkę. Kiedy przytknął ją do papierosa, zauważył, że drży mu ręka. Siedzący naprzeciwko Żaba przyglądał się jego poczynaniom z wielkim zainteresowaniem.
– Czy przypadkiem nie jest pan związany z jakąś mafią? – zdecydował się zapytać Katagiri.
– Cha, cha, cha – roześmiał się Żaba. Był to głośny wesoły śmiech. Klepnął się w kolano błoniastą ręką. – Ależ ma pan poczucie humoru! Nawet biorąc pod uwagę to, że dziś trudno o wykwalifikowanych pracowników, jakaż mafia zatrudniłaby żabę? Przecież stałaby się pośmiewiskiem.
– Jeżeli przyszedł pan w sprawie negocjowania warunków zwrotu pożyczki, nic z tego nie będzie – powiedział Katagiri zdecydowanie. – Ja sam nie mam prawa podjąć żadnej decyzji. Podporządkowuję się tylko decyzjom z góry i wykonuję rozkazy. Więc do niczego się panu nie przydam.
– Proszę pana – odparł Żaba, podnosząc ostrzegawczo palec. – Nie przyszedłem tu w sprawie takiej drobnostki. Wiem, że jest pan asystentem kierownika działu pożyczek w oddziale banku Tokyo Security Trust w Shinjuku. Ale moja sprawa nie ma żadnego związku ze spłatą długów. Przyszedłem tu, aby uratować Tokio przed zniszczeniem.
Katagiri rozejrzał się dookoła. Może stał się obiektem dobrze zorganizowanego głupiego dowcipu? Może ktoś kręci ukrytą kamerą? Lecz nigdzie jej nie zauważył. W niewielkim mieszkaniu nie było się też gdzie ukryć.
– Nikogo prócz nas tu nie ma. Pewnie myśli pan, że zwariowałem. Albo że to sen na jawie. Ale ja nie jestem szalony ani to nie jest sen na jawie. To niezwykle poważna sprawa.
– Panie Żaba – zaczął Katagiri.
– Żabo – sprostował Żaba, znów podnosząc palec.
– Żabo – poprawił się Katagiri. – Nie chodzi o to, że panu nie ufam. Po prostu jeszcze nie w pełni orientuję się w sytuacji. Nie mogę zrozumieć, co się tu teraz dzieje. Czy mogę zadać kilka pytań?
– Naturalnie, naturalnie – odparł Żaba. – Wzajemne zrozumienie jest bardzo ważne. Niektórzy twierdzą, że zrozumienie to jedynie suma wszystkich nieporozumień. Uważam to za niezwykle interesujący punkt widzenia, lecz, niestety, w chwili obecnej czas nie pozwala nam na przyjemne pogawędki i dygresje. Najlepiej będzie, jeżeli uda nam się przejść od razu do sedna. Dlatego proszę pytać, ile pan sobie życzy.
– Jest pan prawdziwą żabą, tak?
– Oczywiście, jak sam pan widzi, jestem prawdziwą żabą. Nie jestem metaforą, cytatem, dekonstrukcją, próbką ani niczym równie skomplikowanym. Jestem autentyczną żabą. Może zarechotać?
Podniósł głowę, a jego szyja gwałtownie się poruszyła. Rozległ się ogłuszający dźwięk: „Rech, rech, rech. Rech, rech, rech”. Wiszący na ścianie obraz zadrżał, przekrzywił się.
– Rozumiem – powiedział pospiesznie Katagiri. Mieszkał w byle jakim bloku o cienkich ścianach. – Wystarczy. Rzeczywiście jest pan autentyczną żabą.
– Można też powiedzieć, że jestem sumą wszystkich żab. Ale nawet to nie zmienia faktu, że jestem żabą. Każdy, kto temu zaprzecza, jest perfidnym kłamcą. Rozetrę go na proch!
Katagiri skinął głową. Chcąc się uspokoić, podniósł czarkę i wypił łyk herbaty.
– Powiedział pan, że chce uratować Tokio przed zniszczeniem, prawda?
– Tak powiedziałem.
– O jakiego rodzaju zniszczenie chodzi?
– O trzęsienie ziemi – odparł Żaba z wielką powagą.
Katagiri gapił się na niego z otwartymi ustami. Żaba zamilkł na dłuższą chwilę. Przyglądali się sobie nawzajem. Potem Żaba odezwał się:
– O bardzo, bardzo wielkie trzęsienie ziemi. Nastąpi w Tokio osiemnastego lutego około pół do dziewiątej rano. Czyli za trzy dni. Prawdopodobnie będzie nawet większe niż trzęsienie ziemi w Kobe w zeszłym miesiącu. Można się spodziewać około stu pięćdziesięciu tysięcy ofiar śmiertelnych. W porannym szczycie zginą tysiące ludzi. Wykolejone pociągi, poprzewracane autobusy i samochody, karambole… Zniszczone autostrady, zawalone tunele metra, pociągi, które pospadają z wiaduktów, wybuchy cystern. Budynki zmienią się w sterty gruzu i przywalą ludzi. Wszędzie wybuchną pożary. Drogi zostaną zniszczone, karetki pogotowia i wozy strażackie staną się bezużyteczne. Ludzie będą umierali bez nadziei na ratunek. Zginie sto pięćdziesiąt tysięcy osób. Istne piekło. Wszyscy na nowo uświadomią sobie, jak niebezpieczne są wielkie skupiska miejskie. – Żaba lekko potrząsnął głową. – Epicentrum będzie się znajdowało tuż obok Urzędu Dzielnicy Shinjuku. To będzie tak zwane trzęsienie pionowe.
– Obok Urzędu Dzielnicy Shinjuku?
– Ściśle mówiąc, dokładnie pod oddziałem banku Tokyo Security Trust w Shinjuku.
Zapadło ciężkie milczenie.
– I pan próbuje zapobiec temu trzęsieniu ziemi?
– Tak, właśnie o to chodzi – przytaknął Żaba. – Zejdziemy razem pod ziemię pod oddziałem banku Tokyo Security Trust w Shinjuku i będziemy walczyć z Dżdżownicą.
Katagiri, jako pracownik działu pożyczek banku Tokyo Security Trust, stoczył już niejedną walkę. Przyszedł do banku zaraz po studiach i od szesnastu lat niezmiennie pracował w tym samym dziale. Był odpowiedzialny za odzyskiwanie długów. Nie było to stanowisko cieszące się popularnością. Każdy wolał pracować przy udzielaniu pożyczek, zwłaszcza w okresie rozkwitu gospodarczego. Pieniędzy było wtedy w bród, więc jeśli klient miał nieruchomości lub papiery wartościowe, które mógł dać w zastaw, pracownicy praktycznie zawsze udzielali pożyczek w żądanej wysokości i byli za to chwaleni. Zdarzało się jednak, że nie można było odzyskać pożyczonych pieniędzy i wtedy w celu załatwienia sprawy nieuregulownych spłat wysyłano do klienta Katagiriego. Zwłaszcza gdy zaczął się kryzys ekonomiczny, gwałtownie przybyło mu pracy. Najpierw spadły ceny akcji, po nich ceny nieruchomości. W rezultacie zastawy, pod jakie brano pożyczki, traciły wyjściową wartość. „Idź i wydrzyj od nich choć trochę pieniędzy” – padał kategoryczny rozkaz z góry.
Rejon Kabukichō w Shinjuku to jakby labirynt bezprawia. Działają tam istniejące od dawna mafie japońskie, a trafiają się także nowsze organizacje przestępcze z Korei. Jest również mafia chińska. Mnóstwo broni palnej i narkotyków. Wielkie kwoty przepływają z jednego ciemnego interesu do drugiego i nigdy nie zostają oficjalne ujawnione. Wcale nie należy do rzadkości, że ktoś znika, jakby rozpłynął się w powietrzu. Kilkakrotnie domagając się zwrotu pieniędzy, Katagiri został otoczony przez gangsterów grożących, że go zabiją. Jednak szczególnie się nie bał. Na co zdałoby im się zabicie wysłannika banku? Mogą go zadźgać nożem, mogą zastrzelić. Na szczęście nie miał żony ani dzieci, rodzice też nie żyli. Nie musiał się już zajmować młodszym rodzeństwem, posłał ich na studia, nawet pożenił. Nikomu nie sprawi kłopotu, jeżeli zostanie tu zabity, właściwie sobie samemu również nie sprawi tym specjalnego kłopotu.