Выбрать главу

– Niewątpliwie przekażę Żabie. Więcej się u nich nie pojawi.

– Doskonale. W takim razie na jutro przygotuję oświadczenie.

– Polecam się.

Mężczyzna się rozłączył.

Żaba pojawił się w biurze Katagiriego w czasie przerwy obiadowej.

– No i jak? Sprawa z firmą handlową Higashi Ōkuma zakończyła się pomyślnie, prawda?

Katagiri pospiesznie rozejrzał się dookoła.

– Proszę się nie niepokoić. Nikt prócz pana mnie nie widzi – powiedział Żaba. – No to dzięki temu zrozumiał pan, że naprawdę istnieję. Nie jestem wytworem pańskiej wyobraźni. Działam w rzeczywistym świecie i są efekty tego działania. Naprawdę żyję.

– Panie Żaba – zaczął Katagiri.

– Żabo – skorygował Żaba, podnosząc palec.

– Żabo – poprawił się Katagiri. – Co pan im zrobił?

– Nic wielkiego. Trochę ich przestraszyłem. Zrobiłem coś, co wymaga niewiele więcej zachodu niż gotowanie brukselki. Wywołałem w nich wewnętrzny strach. Jak pisał Joseph Conrad, prawdziwy strach to strach przed własną wyobraźnią. No i jak? Sprawa pomyślnie się zakończyła, prawda?

Katagiri przytaknął i zapalił papierosa.

– Na to wygląda.

– Czy w takim razie uwierzył pan w to, co mówiłem wczoraj wieczorem? Podejmie pan wraz ze mną walkę z Dżdżownicą?

Katagiri westchnął, a potem zdjął i przetarł okulary.

– Szczerze mówiąc, nie bardzo mam ochotę, ale to pewnie nie znaczy, że uda mi się tego uniknąć.

Żaba skinął głową.

– To kwestia odpowiedzialności i honoru. Nie mamy na to ochoty, lecz musimy zejść pod ziemię i stanąć do walki z Dżdżownicą. Jeżeli przegramy i zginiemy, nikt po nas nie zapłacze. A nawet jeśli nam się powiedzie i pokonamy Dżdżownicę, nikt nas nie pochwali. Bo nikt nie będzie wiedział, że pod ziemią toczyła się taka walka. Będziemy o tym wiedzieli tylko my dwaj. Tak czy inaczej, będzie to walka samotna.

Katagiri przyglądał się przez chwilę swojej ręce i dymowi unoszącemu się z papierosa. Potem przemówił:

– Panie Żaba, ja jestem przeciętny.

– Żabo – poprawił Żaba, lecz Katagiri go zignorował.

– Jestem bardzo przeciętny. Jestem poniżej przeciętnej. Łysieję, rośnie mi brzuch, w zeszłym miesiącu skończyłem czterdzieści lat. Mam płaskostopie, lekarz stwierdził u mnie skłonność do cukrzycy. Ostatni raz spałem z kobietą aż trzy miesiące temu. I była to prostytutka. W moim dziale trochę mnie cenią za odzyskiwanie długów, ale to nie znaczy, że ktoś mnie szanuje. Ani w pracy, ani w życiu prywatnym nikt mnie nie lubi. Jestem małomówny i nieśmiały, więc z nikim nie mogę się zaprzyjaźnić. Moje umiejętności sportowe są równe zeru, nie mam słuchu muzycznego, jestem niski, mam zwężenie napletka i jestem krótkowidzem. Mam nawet lekki astygmatyzm. Straszne życie. Tylko śpię, wstaję, jem i sram. Nie jestem nawet pewien, po co w ogóle żyję. Dlaczego ktoś taki jak ja ma ratować Tokio?

– Panie Katagiri – powiedział Żaba uroczyście. – Tylko ktoś taki jak pan może uratować Tokio. I ja chcę uratować Tokio właśnie dla takich ludzi jak pan.

Katagiri jeszcze raz westchnął głęboko.

– No to co ja mam właściwie zrobić?

Żaba przedstawił mu swój plan. O północy siedemnastego lutego (czyli dzień przed przewidywanym trzęsieniem) zejdą pod ziemię. Wejście znajduje się w kotłowni pod oddziałem banku Tokyo Security Trust w Shinjuku. Za jedną ze ścian jest szyb. Zejdą pięćdziesiąt metrów po drabince sznurowej i dotrą do miejsca, w którym mieszka Dżdżownica. Spotkają się o północy w kotłowni (Katagiri zostanie w budynku pod pozorem pracy po godzinach).

– Czy obmyślił pan jakąś strategię walki? – zapytał Katagiri.

– Obmyśliłem. Z nikim nie da się wygrać bez odpowiedniej strategii. Szczególnie z oślizgłym stworzeniem wielkości wagonu kolejowego, u którego nie można odróżnić otworu gębowego od odbytu.

– Na czym opiera się ta strategia?

Żaba zamyślił się na chwilę.

– Milczenie jest złotem.

– To znaczy: lepiej, żebym nie wiedział?

– Można to i tak ująć.

– A co pan zrobi, Panie Żaba, jeżeli mnie w ostatniej chwili ogarnie strach i ucieknę?

– Żabo – poprawił go Żaba.

– Żabo. Co pan zrobi w takim wypadku?

– Sam stanę do walki – odpowiedział Żaba po krótkim namyśle. – Moje szanse na wygraną będą nieco większe niż szanse Anny Kareniny w zetknięciu z pędzącą lokomotywą. Czytał pan Annę Kareninę?

Kiedy Katagiri odparł, że nie czytał, Żaba zdawał się trochę rozczarowany. Musiał lubić Annę Kareninę.

– Ale myślę, że pan nie ucieknie i nie zostawi mnie samego. To widać. Jak by to powiedzieć? Jest pan chłop z jajami. Ja ich, niestety, nie mam. Cha, cha, cha – roześmiał się Żaba, szeroko otwierając usta. Brakowało mu nie tylko jaj – nie miał też zębów.

Nie wszystko da się przewidzieć.

Siedemnastego lutego późnym popołudniem Katagiri został postrzelony. Wracał do banku po zakończeniu obchodu klientów. Szedł sobie ulicą w Shinjuku, gdy nagle wyskoczył skądś młody mężczyzna w skórzanej kurtce. Miał pozbawioną wyrazu nijaką twarz. W ręce trzymał niewielki czarny pistolet – tak czarny i mały, że wydawał się atrapą. Katagiri bezmyślnie patrzył na broń w dłoni mężczyzny. Nie uświadamiał sobie w pełni, że lufa jest wycelowana w niego i cyngiel się porusza. Wszystko było zbyt nieoczekiwane, nie miało sensu. Lecz pistolet wypalił.

Katagiri widział, jak lufa unosi się w wyniku odrzutu. Jednocześnie poczuł uderzenie w prawe ramię, jakby ktoś zadał mu cios młotem. Nie czuł bólu, lecz siła uderzenia przewróciła go. Skórzana teczka wyleciała z prawej dłoni i poszybowała w przeciwnym kierunku. Mężczyzna ponownie skierował lufę w jego stronę. Padł drugi strzał. Reklama baru, którą Katagiri miał przed sobą, rozleciała się w drobny mak. Usłyszał krzyki. Okulary gdzieś mu spadły i wszystko było zamglone. Niewyraźnie widział, że mężczyzna podchodzi do niego z pistoletem w dłoni. Umieram, pomyślał Katagiri. Żaba mówił, że prawdziwy strach to strach przed własną wyobraźnią. Katagiri bez wahania wyłączył wyobraźnię i zatopił się w pozbawionej ciężaru ciszy.

Kiedy oprzytomniał, leżał w łóżku. Najpierw otworzył jedno oko, rozejrzał się trochę dookoła, potem otworzył drugie. W polu widzenia pojawił się stojący przy łóżku stalowy stojak, z którego biegła w kierunku jego ręki rurka kroplówki. Zobaczył też pielęgniarkę w białym fartuchu. Zorientował się, że leży na twardym łóżku i ma na sobie jakąś dziwną koszulę. Zdawało mu się, że pod spodem jest zupełnie nagi.

Słusznie, ktoś do mnie strzelił, kiedy szedłem ulicą. Zdaje się, że postrzelił mnie w ramię. W prawe ramię. Ta scena odżyła mu przed oczami. Na myśl o małym czarnym pistolecie w dłoni mężczyzny serce zabiło mu złowróżbnie. Ci dranie naprawdę chcieli mnie zabić, pomyślał, ale jakoś udało mi się przeżyć. Pamięć też działa. Nie czuję bólu. Nie tylko bólu, nic nie czuję. Nie mogę nawet podnieść ręki.

W pokoju nie było okna. Nie wiedział, czy jest dzień, czy noc. Postrzelono go przed piątą po południu. Ile czasu mogło upłynąć? Czy minęła już północ – godzina wyznaczonego spotkania z Żabą? Katagiri rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu zegara, lecz z powodu braku okularów nie widział nic w głębi pokoju.

– Przepraszam – odezwał się do pielęgniarki.

– O, wreszcie pan oprzytomniał! To bardzo dobrze.

– Która jest godzina?

Pielęgniarka spojrzała na zegarek.

– Piętnaście po dziewiątej.

– Wieczorem?

– A skąd! Już jest rano.