Выбрать главу

– Uhm… Jest taka… – przytaknęła.

– Może byś mi ją opowiedziała?

– Dobrze.

Wyjęła z lodówki nowe piwo i rozlała do szklanek.

– Jest trochę nieprzyzwoita. Nie masz nic przeciwko temu?

Komura pokręcił przecząco głową.

– Niektórzy mężczyźni tego nie lubią.

– Ja do nich nie należę.

– To się zdarzyło mnie, dlatego trochę się wstydzę o tym mówić.

– Jeśli nie chcesz, to nie opowiadaj.

– Opowiem, jeśli ty chcesz.

Powiedział, że chce.

Shimao wypiła łyk piwa.

– Jakieś trzy lata temu, kiedy zaczynałam szkołę pomaturalną, chodziłam z pewnym chłopakiem. Studentem, o rok starszym ode mnie. Był moim pierwszym mężczyzną. Pojechaliśmy razem w góry. Daleko na północ.

Znów wypiła łyk piwa.

– Była jesień i w górach pojawiały się niedźwiedzie. Jesienią zbierają pożywienie, szykując się do snu zimowego, i są dość niebezpieczne. Czasami atakują ludzi. Wtedy też trzy dni wcześniej napadły i ciężko poraniły jakiegoś turystę. Dlatego ktoś miejscowy dał nam dzwoneczek. Dość duży, jak te, które ludzie wieszają na werandach, żeby dźwięczały na wietrze. Powiedział, że mamy iść, podzwaniając dzwoneczkiem. Dzięki temu niedźwiedzie będą wiedziały, że w pobliżu są ludzie, i nie pokażą się. Wcale nie chcą atakować ludzi. Są niby wszystkożerne, ale głównie roślinożerne, więc nie muszą napadać na ludzi. Tylko czasami, kiedy ktoś nieoczekiwanie pojawia się na ich terenie, są przestraszone albo rozsierdzone i instynktownie atakują. Dlatego jeżeli idzie się z dzwoneczkiem, niedźwiedź będzie się trzymał z daleka. Rozumiesz?

– Rozumiem.

– Szliśmy tak górskim szlakiem, podzwaniając. Nagle w jakimś odludnym miejscu on powiedział, że ma ochotę na te rzeczy. Ja nie miałam nic przeciwko temu, więc się zgodziłam. Zeszliśmy ze szlaku i weszliśmy w zarośla, w których byliśmy niewidoczni. Rozłożyliśmy plastikową płachtę. Ale ja się bałam niedźwiedzi. Przecież strasznie byłoby, gdyby niedźwiedź zaatakował i zabił człowieka, kiedy się kocha. Nie chce się tak umierać, nie uważasz?

Komura potwierdził.

– I dlatego kochaliśmy się, potrząsając dzwoneczkiem. Przez cały czas, od początku do końca. Dzyń, dzyń.

– Kto potrząsał?

– Na zmianę. Kiedy jedna osoba się zmęczyła, zaczynała druga, potem znowu ta pierwsza. To było strasznie dziwne. Kochasz się, potrząsając dzwoneczkiem. Jeszcze teraz kiedy się z kimś kocham, czasami przypominam to sobie i wybucham śmiechem.

Komura roześmiał się krótko.

Shimao zaklaskała.

– Bardzo dobrze! Jednak potrafisz się śmiać.

– Oczywiście – powiedział Komura, lecz zdał sobie sprawę, że od bardzo dawna się nie śmiał. Kiedyż on się ostatnio śmiał?

– Czy ja też mogę się wykąpać?

– Proszę bardzo.

Kiedy się kąpała, Komura oglądał w telewizji program rozrywkowy. Prowadził go komik, który głośno mówił. Wcale go nie śmieszył, ale nie potrafił ocenić, czy to wina programu, czy jego własna. Napił się piwa i zjadł torebkę orzeszków znalezionych w lodówce. Shimao długo nie wychodziła z łazienki, lecz w końcu wyłoniła się owinięta ręcznikiem i usiadła na łóżku. Zdjęła ręcznik i zręcznie jak kot wślizgnęła się pod kołdrę. Spojrzała Komurze prosto w oczy.

– Kiedy ostatnio kochałeś się z żoną?

– Chyba pod koniec grudnia.

– Od tego czasu ani razu?

– Ani razu.

– Z kimś innym też nie?

Komura zamknął oczy i skinął potakująco głową.

– Myślę, że teraz potrzebna ci poprawa nastroju, musisz po prostu cieszyć się życiem – powiedziała Shimao. – Mam rację, prawda? Przecież jutro może być trzęsienie ziemi. Mogą nas porwać kosmici. Może zjeść niedźwiedź. Nikt nie wie, co się zdarzy.

– Nikt nie wie – powtórzył Komura.

– Dzyń, dzyń.

Komura próbował kilka razy, lecz z seksu nic nie wychodziło, więc poddał się. Nigdy wcześniej nie miał z tym kłopotów.

– Może myślałeś o żonie? – zapytała Shimao.

– Uhm – odpowiedział, lecz w rzeczywistości prześladowały go obrazy zniszczeń po trzęsieniu ziemi. Ukazywały się jeden po drugim jak na pokazie slajdów. Pojawiały się i znikały. Autostrada, płomienie, dym, sterty gruzu, szczeliny na jezdni. Za nic nie mógł zatamować tego strumienia bezgłośnych scen.

Shimao położyła głowę na jego nagiej piersi.

– Takie rzeczy się zdarzają – powiedziała.

– Uhm.

– Myślę, że nie powinieneś się przejmować.

– Postaram się nie przejmować.

– Ale i tak będziesz się przejmował. Jak to mężczyzna.

Komura milczał.

Shimao lekko ścisnęła jeden z jego sutków.

– Mówiłeś, że żona zostawiła ci kartkę.

– Mówiłem.

– Co w niej napisała?

– Napisała, że życie ze mną przypominało życie z grudą stwardniałego powietrza.

– Grudą stwardniałego powietrza? – Shimao odwróciła głowę i spojrzała na niego. – O co jej mogło chodzić?

– Chyba o to, że jestem w środku pusty.

– A jesteś w środku pusty?

– Może jestem. Sam nie wiem. Co to właściwie znaczy, że ktoś jest w środku pusty?

– Hm… Rzeczywiście, sama nie wiem, co to może znaczyć. Moja mama bardzo lubiła skórę łososia i często mówiła, że byłoby świetnie, gdyby istniały łososie składające się z samej skóry. Więc może są przypadki, kiedy lepiej nie mieć nic w środku, prawda?

Komura spróbował wyobrazić sobie łososia składającego się z samej skóry. Ale przecież gdyby istniał taki łosoś, miałby w środku właśnie skórę. Wziął głęboki oddech, a głowa kobiety na jego piersi uniosła się i opadła.

– Nie wiem, czy jesteś w środku pusty, ale uważam, że jesteś cudowny. Na świecie jest mnóstwo kobiet, które chętnie cię pokochają i zrozumieją.

– To też napisała.

– Na tej kartce?

– Uhm.

– Aha – powiedziała zniechęcona Shimao, a potem znów przytknęła ucho do piersi Komury. Jej kolczyk zdawał się jakimś tajemniczym obcym ciałem.

– Nawiasem mówiąc, co właściwie było w tym pudełku? W tym, które przywiozłem.

– Nie daje ci to spokoju?

– Przedtem nic mnie nie obchodziło, a teraz o dziwo nie daje mi spokoju.

– Od kiedy?

– Od paru minut?

– Nagle?

– Nagle się zorientowałem.

– Ciekawe, dlaczego tak nagle zaczęło cię to niepokoić?

Komura zastanawiał się przez chwilę, wpatrując się w sufit.

– Właśnie, dlaczego?

Przez pewien czas oboje wsłuchiwali się w wycie wiatru. Nadlatywał z jakiegoś nieznanego miejsca i znikał w innym nieznanym miejscu.

– To dlatego – odezwała się cicho Shimao – że w tym pudełku było to, co miałeś w środku. A ty, nic o tym nie wiedząc przywiozłeś to aż tutaj i oddałeś Keiko. Dlatego już tego nie odzyskasz.

Komura podniósł się i spojrzał na leżącą kobietę. Mały nosek i pieprzyki na uchu. W głuchej ciszy głośno waliło mu serce. Kiedy się pochylił, zatrzeszczało mu w stawach. Przez chwilę zdawało mu się, że za chwilę popełni jakiś straszliwie gwałtowny czyn.

– Żartowałam – powiedziała Shimao na widok wyrazu jego twarzy. – Powiedziałam, co mi ślina na język przyniosła. Niezbyt śmieszny żart. Przepraszam. Nie przejmuj się. Nie chciałam ci sprawić przykrości.

Komura zapanował nad sobą, rozejrzał się po pokoju i znów złożył głowę na poduszce. Zamknął oczy, odetchnął głęboko. Otaczało go wielkie łóżko, jak nocne morze. Słychać było świst lodowatego wiatru. Miał wrażenie, że od gwałtownego bicia serca wibrują mu kości.