Gdy wreszcie złapał oddech, schylił się, żeby pozbierać karty, jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, rzeczywiście, sześć, lecz tylko na pięciu widniały nazwiska sławnych ludzi. Szósta karta po prostu przyczepiła się do jednej z pozostałych, czego nie zauważył w nerwowym pośpiechu, gdyż z powodu bardzo cienkiego papieru różnica grubości była ledwie wyczuwalna. Przepisanie, nawet najstaranniejszym pismem, danych z pięciu kart nie zajmuje zbyt wiele czasu. Toteż w pół godziny pan José wykonał całą pracę przewidzianą na ten wieczór i nadeszła chwila ponownego otwarcia drzwi. Niechętnie zebrał wszystkie sześć kart i wstał z krzesła. Nie miał najmniejszej ochoty wracać do Archiwum, ale nie było innego wyjścia, gdyż następnego dnia rano wszystkie karty musiały być na miejscu. Gdyby przypadkiem odkryto ich brak, sprawa mogłaby przyjąć zły obrót. Zrodziłyby się wątpliwości, podejrzenia i od słowa do słowa ktoś na pewno by wspomniał o tym, że pan José mieszka przez ścianę z Archiwum, pozbawionym, jak dobrze wiemy, nocnego stróża, przypomniano by też sobie o kluczu, którego nie zwrócił. Co ma być, to będzie, pomyślał niezbyt odkrywczo pan José i ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał się jednak w pół drogi. Ciekawe, nawet nie pamiętam, czy ta szósta karta dotyczy mężczyzny czy kobiety. Zawrócił i usiadł przy stole, co się odwlecze, to nie uciecze. Była to karta kobiety, urodzonej przed trzydziestu sześciu laty w tym samym mieście i prócz wpisu dotyczącego urodzenia zawierała jeszcze informacje o małżeństwie i o rozwodzie. Z pewnością podobnych kart jest w Archiwum setki, a nawet tysiące, trudno zatem pojąć, czemu pan José ma taką dziwną minę, czemu przygląda się tej karcie uważnym, niespokojnym, a zarazem pustym wzrokiem, jakby nagle ziemia osunęła mu się pod nogami i nie wiedział, czego się chwycić. Ktoś mógłby powiedzieć, że uwaga, niepokój i pustka nie przystają do siebie, ale to by świadczyło, że jest zwykłym, szarym zjadaczem chleba, który nigdy nie stanął oko w oko z przeznaczeniem. Pan José wczytuje się w słowa na karcie, oczywiście napisane przez kogoś innego, gdyż przed trzydziestu sześciu laty to jakiś inny kancelista wykaligrafował staromodnym pismem imię dziewczynki, nazwiska ojca i matki oraz rodziców chrzestnych, datę i godzinę urodzin, a także ulicę, numer domu i piętro, gdzie po raz pierwszy ujrzała światło dnia i poczuła pierwszy ból, no cóż, każde życie zaczyna się tak samo, różnice pojawiają się dopiero później, gdyż niektórzy trafiają do encyklopedii, historii, podręczników, katalogów, mają swoje biografie i zbiory wycinków, inni zaś znikają bez śladu, jak nie przymierzając chmury, po których nie zostaje na ziemi nawet kropla deszczu. Zupełnie tak jak ja, pomyślał pan José. Miał pełną szafę wycinków znanych ludzi, o których prawie co dzień pisała prasa, na stole zaś leżała karta nieznanej kobiety i jakby mimowolnie kładąc na szale z jednej strony setkę znakomitości, a z drugiej jedną kobietę, ze zdziwieniem stwierdził, że cała setka nie waży więcej niż jedna osoba, że jednostka jest warta tyle samo co setki. Gdyby w tej chwili ktoś wszedł do jego domu i zapytał, Naprawdę uważa pan, że jednostka, choćby ktoś taki jak pan, jest warta tyle samo co tych stu z pańskiej szafy, odpowiedziałby bez wahania, Drogi panie, jestem tylko kancelistą, skromnym urzędnikiem, który w wieku pięćdziesięciu lat jeszcze nigdy nie awansował i gdybym uważał, że jestem wart tyle samo co ktokolwiek z mojej kolekcji, to nie zbierałbym żadnych wycinków, Wobec tego, czemu tak się pan wpatruje w kartę nieznanej kobiety, jakby była ważniejsza od tamtych, Właśnie dlatego, że jest nieznana, Chyba pan przesadza, przecież urzędowa kartoteka pełna jest nieznanych ludzi, Ale są w kartotece, nie tutaj, Co pan chce przez to powiedzieć, Właściwie sam nie wiem, Wobec tego niech pan skończy z tą metafizyką, bo chyba nie ma pan do tego głowy, niech pan lepiej odłoży tę kartę na miejsce i śpi spokojnie, Mam zamiar to zrobić, powiedział pojednawczo pan José i dodał, A co się tyczy metafizycznych myśli, drogi panie, to pozwolę sobie zauważyć, że każdemu chodzą one po głowie, tylko nie zawsze znajduje się dla nich odpowiednie słowa.
Niestety, tej nocy pan José nie spał tak spokojnie jak zwykle. W labiryncie kłębiących się w głowie myśli próbował odnaleźć przyczynę, dla której sporządził kopię karty nieznanej kobiety, ale nie doszukał się żadnego racjonalnego uzasadnienia dla tego zaskakującego faktu. Pamiętał tylko ruch lewej ręki biorącej czysty druk, potem piszącą prawą rękę i oczy przesuwające się bezustannie z jednej karty na drugą, jakby w rzeczywistości to one przenosiły słowa z jednej karty na drugą. Pamiętał też, że ku własnemu zdziwieniu, całkiem spokojnie, bez najmniejszego zdenerwowania czy lęku, wszedł do Archiwum Głównego, trzymając mocno latarkę, włożył na miejsce wszystkie karty, zostawiając na koniec kartę nieznanej kobiety, którą oświetlał latarką do ostatniej chwili, póki nie zniknęła w głębi szufladki, stając się tylko jednym z wielu nazwisk. Do północy nie mógł zasnąć, wstał więc, narzucił płaszcz i usiadł przy stole. Zasnął bardzo późno, z głową opartą na prawej ręce, lewa zaś spoczywała na przepisanej karcie.
*
Decyzja pana José pojawiła się dwa dni później. Na ogół ludzie raczej nie mówią, że decyzja im się pojawia, są bowiem tak bardzo czuli na punkcie swojej osobowości, choćby całkiem bezbarwnej, oraz swojego autorytetu, choćby znikomego, że zawsze sugerują, iż nim zrobili decydujący krok, dobrze się zastanowili, rozważyli wszystkie za i przeciw, wszystkie możliwości i rozwiązania, a zatem powzięli decyzję w wyniku głębokich przemyśleń. Powiedzmy sobie jednak, że nie zawsze tak się dzieje. Z pewnością nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby jeść, jeśli nie ma apetytu, który wszak nie zależy od naszej woli, lecz wynika z obiektywnych potrzeb organizmu, jest to więc problem natury fizyczno-chemicznej, którego rozwiązanie, mniej lub bardziej satysfakcjonujące, znajduje się na talerzu. Podobnie tak prosta czynność jak wyjście z domu i kupienie gazety zakłada nie tylko chęć zdobycia informacji, co też jest jakimś rodzajem apetytu i wynikiem procesów chemiczno-fizycznych zachodzących w organizmie, choć nieco innej natury, albowiem ta rutynowa czynność zakłada również, choć nieświadomie, pewność, przekonanie lub nadzieję, że samochód rozwożący prasę przyjechał na czas lub że kiosk nie jest zamknięty z powodu choroby bądź zamierzonej nieobecności właściciela. Gdybyśmy jednak upierali się przy tym, że decyzje zależą tylko od nas, musielibyśmy przede wszystkim wyjaśnić, wyodrębnić i sprecyzować, kto w nas jest decydentem, a kto późniejszym wykonawcą, co jest zupełnie niemożliwe. Prawdę mówiąc, to nie my wpływamy na decyzje, lecz one na nas. Świadczy o tym choćby fakt, że mnóstwo naszych działań, nawet takich jak zjedzenie obiadu, kupno gazety czy też poszukiwanie jakiejś nieznajomej, wcale nie musi być wynikiem świadomej decyzji, poprzedzonej chwilą refleksji, rozważań czy deliberacji.