Выбрать главу

Ja też, pomyślał Jaxom.

Potem, zanim mógł przywołać zbyt wiele argumentów przeciwko temu pospiesznemu, głupiemu, nierozsądnemu przedsięwzięciu, dał sygnał Ruthowi, żeby podpłynął do niego.

— Oczywiście upewnisz się — dodał żartobliwie Siwsp — że masz zbiorniki tlenu napełnione na następne pięćdziesiąt Obrotów.

Jaxom uśmiechnął się ponuro.

— Siwspie, nie zamierzam ryzykować. Włożę skafander. — Radził sobie z tym coraz lepiej. Dosiadł Rutha i zapiął uprząż. Chciał mieć pewność na wypadek, gdyby wynurzyli się w nicości. Tylko czy naprawdę musiał się aż tak zabezpieczać? Przecież wiedział, że Ruth nie będzie miał żadnych kłopotów z odnalezieniem powrotnej drogi do Warowni Ruathy gdziekolwiek czy kiedykolwiek się znajdzie.

Odczytał datę na cyfrowym zegarze: 2577’i dodał pięćdziesiąt lat. Mając te dane w pamięci, polecił Ruthowi, by się przeniósł do nowego czasu.

Wiem do kiedy idę, powiedział mu Ruth radośnie, i nagle weszli w pomiędzy.

Jaxom odliczał oddechy i był zadowolony, że są normalne i równomierne. Przy piętnastym znaleźli się znów na mostku, który chyba się nie zmienił.

Wszystko wygląda tak samo, powiedział strapiony Ruth.

— Rzeczywiście — przyświadczył Jaxom widząc, że na ekranie nadal widnieje ten sam obraz. Jednak zegar wskazywał Obrót o pięćdziesiąt lat późniejszy. Jaxom odczepił uprząż i odpłynął z grzbietu Rutha do ekranu.

— Może przestawiłem zegar przygotowując się na swoje przyjście — powiedział sobie. — Mam nadzieję, że będę to pamiętał. Ruth, jest tu powietrze?

Tak, ale niezbyt świeże.

Jaxom zdjął rękawice i położył je na konsoli. Jednak pozostał w skafandrze, bo nie zamierzał przebywać tu dłużej niż wymagało tego zadanie. Wystukał odpowiedni kod i zobaczył, że kursor rysuje drugą orbitę, różniącą się o kilka stopni od pierwszej i z powrotną drogą przecinającą orbitę piątej planety i zakręcającą do jej wnętrza! Drżącymi rękami przycisnął komendę drukowania i natychmiast z drukarki wyłoniła się kartka. W dotyku była nieco inna niż papier, do którego się przyzwyczaił. Dużo bielsza, miększa; Bendarek naprawdę poprawił jakość papieru, pomyślał Jaxom. Potem porównał swój rysunek orbity z tym, co zobaczył na ekranie.

— Na Skorupy! Siwspie, droga Czerwonej Gwiazdy zmieniła się. Siwspie? — Jaxom poczuł, że ze strachu ogarnia go lodowate zimno. — Siwspie!

Jaxomie, przecież nie może cię słyszeć pięćdziesiąt Obrotów w przyszłości, zwrócił mu uwagę Ruth niezbyt przejmując się zdenerwowaniem swojego jeźdźca.

— Och, tak… chyba masz rację. Ale wiedział, do kiedy idziemy… — Jaxom nadal czuł się nieswojo wobec milczenia Siwspa. — Zdaje się, że za bardzo na nim polegam. Ale miał rację. A więc jesteśmy skazani na jego nowe szaleństwo, prawda, Ruth?

Nie sadzę, by szaleństwem było zagwarantowanie, że już nigdy nie będziemy mieli do czynienia z Nićmi.

— Obecne Przejście jeszcze się nie skończyło, nawet jeśli jest możliwe, że jest ono ostatnie — powiedział Jaxom, odpychając się od pokładu, żeby złapać szyję Rutha i przełożyć nogę przez siodło. — Nasz kochany mostek wcale się nie zmienił, a jednak wydaje się opuszczony!

Myślałem, że po takim czasie widok z okna będzie inny, powiedział Ruth, wyraźnie rozczarowany.

Jaxom pomyślał intensywnie o tarczy zegara w swoim czasie, dodał 90 sekund, żeby zapobiec przekłamaniom, i Ruth zabrał ich w pomiędzy. Piętnaście oddechów później wpatrywał się we wskazówki, które przesunęły się tylko o trzydzieści sekund. Był jednak nieprawdopodobnie zmęczony, a na skórze Rutha, zazwyczaj lśniącej zdrowiem, dostrzegł szare zabarwienie wskazujące na ostateczne wyczerpanie.

— No i jak? — odezwał się Siwsp.

Jaxom powoli zdejmował kask, bo chciał, żeby maszyna z niecierpliwością czekała na opis jego wyczynu.

— Musiałem pamiętać o tym, by mieć w pamięci rysunek, bo właśnie tam Ruth miał mnie zabrać.

— I?

Jaxom zdjął już kask.

— Następnie musiałem pamiętać, żeby zamknąć zbiorniki tlenu, bo nawet Ruth stwierdził, że powietrze nie jest zbyt świeże. — Na Skorupy! — spojrzał na swoje gołe dłonie. — Zostawiłem tam rękawice.

— Wtedy. Zostawiłeś rękawice wtedy. — Siwsp umiał grać w tę grę.

Jaxom uśmiechnął się. — Chyba zaczekam i je odzyskam… później. To znaczy, w przyszłości. Czy ta zamiana jest dla ciebie wystarczająca, mistrzu i panie? — Powiesił rysunek pochodzący z pięćdziesięciu lat w przyszłości przed czujnikiem, żeby Siwsp mógł go widzieć i porównać.

— Tak — powiedział Siwsp, nieporuszony. — To wystarczy. Eksplozje spowodowały takie przesunięcie orbity, jakiego potrzebowaliśmy. Jaxomie, zbadałem cię. Jesteś osłabiony. Powinieneś jeść węglowodany.

— Ruth jest szarawy. Przede wszystkim on musi się najeść.

Powinieneś mi był powiedzieć, że będziemy to dzisiaj robić, Jaxomie. Lataliśmy przeciw Niciom, a ja nie jadłem nic od czasu tych wherów w zeszłym siedmiodniu.

— Gdy tylko będziesz miał na to siłę, słoneczko, dostaniesz tyle tłustych byczków i wherów, ile tylko zdołasz pochłonąć.

Więc chodźmy. Naprawdę jestem głodny.

— Jaxomie? — odezwał się Siwsp, kiedy jeździec zaczął zdejmować skafander.

— Tak?

— Zgodzisz się?

— Na twój zwariowany pomysł? Wygląda na to, że muszę, ponieważ już to zrobiłem.

Warownia Ruatha wyglądała niezwykle radośnie w jesiennym, ostrym słońcu, przystrojona flagami i proporczykami. Ludzie schodzili się ze wszystkich stron na ogromne obozowisko obok toru wyścigowego. Jednym z pierwszych zadań, którego podjął się Jaxom po zatwierdzeniu go na Lorda Warowni, było odzyskanie famy najlepszej stadniny biegusów. Zwierzęta, które wyhodował od tamtej pory, już nie raz wygrały ważne wyścigi na innych Zgromadzeniach. Jaxom miał nadzieję, że dziś, ścigając się na znanym im torze, pobiegną jeszcze lepiej.

Razem z Ruthem przelecieli w mgnieniu oka z „Yokohamy” wprost na górną łąkę, gdzie biały smok odnowił swoje zasoby energii pożerając trzy byczki i dwie jałówki. Potem Ruth poszybował do domu, bekając od czasu do czasu z zadowoleniem. Smok chciał, by Jaxom mógł zjeść coś bardziej pożywnego niż garstka jagód, którą znalazł w krzakach otaczających pastwisko. A Jaxom dopilnował, żeby jego smok ułożył się wygodnie w weyrze, a potem nakazał pierwszemu zarządcy, którego zobaczył, by mu nie przeszkadzano nawet gdyby nagle opadły Nici. Następnie chwycił trochę chleba i sera z kuchni, i zjadł to w drodze do swojego apartamentu. Gdy już znalazł się u siebie i nieco podjadł, zdjął buty i pas jeździecki, i wreszcie ułożył się pod futrami do snu.

Kiedyś, podczas gdy spał, Sharra musiała do niego dołączyć, bo kiedy się obudził w chwili, gdy niebo się rozjaśniło porannym światłem, była w łożu i przez sen przytulała się do niego. Obudziły go głośne, zwyczajowe powitania ludzi, którzy po nocnej podróży przybywali na Zgromadzenie. Zapachy roznoszące się po całej Warowni powiedziały mu, że rożny już się obracają nad ogniskami, a jego żołądek zażądał napełnienia. Widocznie przespał cały dzień.

— Mhm, Jax? — mruknęła Sharra, obejmując go przez sen.

— Tak, kochanie, to ja. Czy spodziewałaś się kogoś innego? — Jaxom pochylił się nad żoną i pocałował ją. — Pozwoliłaś mi spać?

— Mhm. Ruth powiedział, że jesteś bardzo zmęczony. Meer nie wpuścił do pokoju nikogo prócz mnie.

Jaxom powoli podniósł się z posłania i palcami przeczesał potargane włosy. Przesunął językiem po zębach mając nadzieję, że jego oddech nie jest nieświeży. Nagle w sypialni pojawił się Meer, a tuż za nim Talia, i obie jaszczurki cicho zaćwierkały.