— Oczywiście, Przywódco Weyru.
— W jakim przedziale czasu należy to wykonać? — spytał Fandarel.
— Najlepiej w ciągu kilku następnych tygodni. Nie ma natychmiastowego niebezpieczeństwa, ale nie chcę, by smoki i jeźdźcy wyszli z wprawy.
— Uważam, że to dobra nowina — orzekł F’lar.
— Więc wyznaczysz czas na ten manewr?
— Gdy tylko omówię to z innymi Przywódcami.
Dziwne, ale F’lar poczuł się lepiej na myśl o kolejnym zadaniu. Od czasu transportu silników na Czerwoną Gwiazdę oblatywanie Opadu Nici było jakoś o wiele mniej podniecające.
— Wydaje się niewdzięcznością z naszej strony wysyłanie tych statków na zagładę — mruknęła Lessa.
— To zbrodnia marnować materiały — dodał Fandarel.
— Te statki nie były zaprojektowane do lądowania na planecie, Mistrzu Fandarelu — powiedział Siwsp.
— To znaczy, w jednym kawałku — sprecyzował Piemur.
— Tak, Piemurze. Gdyby statek rozleciał się w atmosferze, a jego fragmenty nie spaliłyby się całkowicie, mogłoby to spowodować dla was śmiertelne skutki.
— Zawiadomię was, co postanowiono — powiedział F’lar. — Lesso, idziemy?
Obserwowanie ognistej kuli wkrótce znudziło wielu z tych, którzy w tym celu przylecieli na mostek „Yokohamy”. Jakiś czas później, kiedy D’ram i jeździec ze Wschodniego Weyru zabrali ostatniego z obserwujących na Lądowisko, Fandarel i Piemur ustawili system podtrzymywania życia na minimalny poziom.
— Cieszę się, że możemy zatrzymać „Yokohamę” — powiedział Piemur. — Polubiłem ją. — Przesunął palcami wzdłuż konsoli.
— Służyła nam długo i dobrze — Robinton westchnął głęboko.
— Napisz o niej balladę, Piemurze — zaproponowała Jancis.
— Wiesz, chyba tak zrobię!
Jako ostatni wchodzący do windy, Piemur zgasił światło.
Jaxom usłyszał o drugiej wyprawie od N’tona, który wpadł do Warowni Ruatha dwa dni po wybuchu na Czerwonej Gwieździe. N’ton był kiedyś na „Buenos Aires” z paroma ze swych zastępców dowódców skrzydeł.
— Czuję się związany z tym małym statkiem — powiedział N’ton ze smutkiem. — Przykro mi, że trzeba go zniszczyć.
— Zastanawiam się, dlaczego tak ma być — rozmyślał Jaxom na głos. — Przecież ogniwa słoneczne…
— Siwsp mówi, że trzeba by było dokonywać zbyt wielu poprawek kursu, i że ogniwa nie dostarczają wystarczająco dużo energii.
— Hm, całkiem możliwe.
— Proponuje też, żebyśmy to zrobili teraz, kiedy jeszcze jesteśmy przyzwyczajeni od pracy w stanie nieważkości. Jeśli mógłbym coś dodać — mówił dalej N’ton z szerokim uśmiechem — pośród jeźdźców brązowych, niebieskich i zielonych smoków zapanowała wielka radość. Wiedzą, że mamy tylko dwieście skafandrów, więc będą musieli ciągnąć losy. Ale tak będzie sprawiedliwie.
— Miejmy nadzieję, że tym razem zestawiono odpowiednio hełmy ze skafandrami.
— Och, zadbaliśmy o to — roześmiał się N‘ton. — Co to był za bałagan! Próbowałem dwudziestu hełmów zanim znalazłem jakiś, który pasował do kołnierza. Potem kazałem skrzydłowym sprawdzić każdego jeźdźca, aby upewnić się, że te cholerne rzeczy pasują do siebie. Niektórzy jeźdźcy wcisnęli hełmy byle jak, żeby tylko polecieć.
— Ale w końcu wszyscy zostali wyszykowani i dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. Tylko to się liczy.
N’ton przyglądał mu się przez tak długą chwilę, że Jaxom zastanawiał się, czy Przywódca Weyru Fort odgadł w jakiś sposób, co się wówczas stało. Biorąc pod uwagę zdezorientowanie jego jeźdźców spiżowych smoków, człowiek tak inteligentny jak N’ton mógł dojść do słusznych wniosków. Jednak jeśli tylko Jaxom się nie przyzna, N’ton będzie skazany na domysły.
— Być może zachorowali tylko zdezorientowani jeźdźcy — mówił dalej Jaxom, jak gdyby dopiero teraz przyszło mu to do głowy. — Może mieli źle dopasowane hełmy i tracili powietrze.
— Nie pomyślałem o tym — odparł N’ton. — Wiesz, to by z pewnością wiele wyjaśniało.
Jaxom w milczeniu skinął głową, bo wolał nic więcej nie mówić.
— F’lar nie jest zadowolony, że musi czekać abyśmy mieli pewność, że wybuchy spełniły swoją rolę — ciągnął dalej N’ton.
— Siwsp był zadowolony.
— Tak, ale on zawsze jest pewny swego.
— Wszystko, czego był pewien, zadziałało tak, jak przewidział. Nigdy nie przesadził. Nie sądzę, by komputery wyposażone w sztuczną inteligencję były do tego zdolne.
— Znasz się na tym lepiej niż ja. — N’ton uśmiechnął się do Jaxoma znad kielicha wina. — Oczywiście nie możemy winić Warowni czy Cechu za niewiedzę, jeśli Przywódcy Weyru Benden nadal okazują sceptycyzm.
— Powtarzam raz jeszcze: Siwsp miał rację tak często, że musimy zaufać mu i tym razem. — Jaxom czuł nieodparte pragnienie, by zwierzyć się N’tonowi, że wie, iż wielki Plan Siwspa się powiódł, przynajmniej w kwestii wytrącenia Czerwonej Gwiazdy z jej orbity. Chciał mu powiedzieć, że widział to na własne oczy — pięćdziesiąt Obrotów w przyszłości.
— A on wreszcie ufa naszym smokom?
— W końcu okazało się, że tak, prawda? — odparł Jaxom. — Nie, N’tonie, nie obawiaj się. Stanie się tak, jak przepowiedział to Siwsp. Poczekaj, a zobaczysz.
— Tylko że F’lar może już tego nie doczekać. A przecież to głównie on musi być pewny, że wypełnił swoje zobowiązanie, albo będzie tak, jakby nie dotrzymał obietnicy!
Może, pomyślał Jaxom, mógłbym zapewnić o tym F’lara. Nie robiłbym tego, powiedział Ruth. Będziesz musiał mu wszystko wyjaśnić.
Niekoniecznie, odrzekł Jaxom.
Milczenie Rutha wskazywało, że się nie zgadza ze swoim jeźdźcem.
— Więc — mówił dalej N‘ton — teraz, kiedy rozwiązaliśmy problemy naszego świata, co zamierzasz robić z całym tym wolnym czasem, jaki masz?
— Jakim wolnym czasem, N’tonie? Zaledwie poskrobałem powierzchnię wiedzy, jaką dysponuje Siwsp. Zadbam o wszystko w Warowni, a potem zaraz powrócę do studiów, i będę się uczył każdej rzeczy po kolei, bo już nie będę musiał się spieszyć.
— Za dwa dni mamy Opad. Czy ty i Ruth odpoczęliście wystarczająco, żeby się do nas przyłączyć?
— Tak. Jesteśmy wypoczęci. Ale nawet gdyby tak nie było, przyłączyłbym się do was, by sprzeciwić się tym wszystkim błędnym teoriom o końcu Nici.
— Dobrze! — Z tego krótkiego, ale pełnego uczucia komentarza Jaxom zrozumiał, jak ostro krytykowano N’tona za to, że smocze skrzydła Weyru Fort przepuściły zbyt wiele Nici.
— Będę tam! — obiecał.
— Mistrzu Robintonie, miło cię widzieć — powitał Siwsp harfiarza.
— Przez cały zeszły tydzień zbierałem się do odwiedzenia ciebie — powiedział Robinton uśmiechając się żałośnie. Nawet ten krótki spacer korytarzem zmęczył go.
— Dobrze się czujesz?
Robinton zaśmiał się cicho i usadowił na krześle, na którym spędził tak wiele godzin.
— Nie dasz się oszukać, prawda?
— Nie.
Robinton westchnął i pogłaskał Zaira, zwiniętego na jego ramieniu.
— Wiesz, że wtedy, podczas procesu, wybaczyłem im — zaczął powoli, bo brakowało mu tchu. — Ale nie wiem, czy zrobiłbym to teraz, gdy już tyle wiemy.
— Podano ci zbyt wiele fellisowego soku?
— Tak, chyba tak.
— Czy rozmawiałeś z Mistrzem Oldive? — spytał ostro Siwsp.
Robinton machnął ręką.
— Ma wystarczająco dużo pracy przekazując uzdrowicielom nowe sposoby leczenia, których nauczył się od ciebie. Zabierze mu to resztę życia.