Выбрать главу

— Musisz się go poradzić.

— Po co? Nie możesz odmłodzić zużytego ciała, prawda, Siwsp? — Po chwili ciszy, Robinton mówił dalej, głaszcząc miękkie ciałko Zaira. — Ani Zair, ani ja nie odzyskamy zdrowia po tym porwaniu. Czasem myślę, że on żyje dłużej, niż powinien.

— Albo z miłości do ciebie, Mistrzu Robintonie?

Harfiarz nigdy nie słyszał takiego tonu w głosie Siwspa.

— Być może, gdyż jaszczurki ogniste są nieprawdopodobnie lojalne.

Robinton oddychał trochę lżej, a przebywanie w tym pokoju przypomniało mu o pierwszych chwilach po odkryciu Siwspa. Tu czuł się o wiele swobodniej niż w Warowni Cove, zwłaszcza że Lytol i D’ram traktowali go jak inwalidę. Ale musiał przyznać, że obaj mają rację. Z korytarza dochodziły głosy studentów, przechodzących do innych klas.

— Lekcje nadal trwają? — zapytał z radością.

— Tak, lekcje trwają nadal — odpowiedział Siwsp, używając cichego, smutnego głosu, który zastanowił harfiarza już przedtem. — Ludzie mogą uzyskać ode mnie całą informację, która będzie potrzebna temu światu do zbudowania lepszej przyszłości.

— Przyszłości, którą ty nam dałeś.

— Mój program został już wypełniony.

— To prawda — odrzekł Robinton z uśmiechem.

— Wszystkie rozkazy, które mi pozostawiono, są spełnione, a nikt nie dał mi następnych.

— Nie bądź śmieszny, Siwsp — rzucił Robinton ostrym tonem. — Dopiero doprowadziłeś swoich studentów do punktu, w którym mogą z tobą dyskutować.

— I w którym nie podoba im się wyższość mojej wiedzy. Nie, Mistrzu Robintonie, zadanie zostało wypełnione. Teraz należy im pozwolić szukać własnej drogi. Są inteligentni i odważni. Ich przodkowie mogliby być z nich dumni.

— A ty?

— Pracowali ciężko i dobrze. To samo w sobie jest nagrodą.

— Wiesz, chyba masz rację.

— „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina”, Mistrzu Robintonie.

— Siwspie, to czysta poezja.

Nastała jedna z tych przerw, które Robinton zawsze uważał za ekwiwalent uśmiechu u Siwspa.

— Z najwspanialszej Księgi napisanej przez ludzkość, Mistrzu Robintonie. Znajdziesz pełen cytat w archiwum. Czas się wypełnił. Spełniłem swoje zadanie. Żegnaj, Mistrzu Harfiarzu z Pernu. Amen.

Robinton siedział wyprostowany na swoim krześle i trzymał palce na przyciskach, choć nie miał pojęcia, jak mógłby uniemożliwić Siwspowi to, co zamierzał zrobić. Zaczął wołać o pomoc, ale w pobliżu nie było nikogo, kto miałby wystarczającą wiedzę, by utrzymać komputer przy życiu. Nie było tu Jaxoma, Piemura, Jancis, Fandarela, D’rama, Lytola.

Ekran, który przekazał tyle informacji i dostarczył tak wielu rozkazów, rysunków i planów, nagle opustoszał. Tylko w prawym rogu błyskała linijka tekstu.

— „Na każdy czyn jest czas wyznaczony” — przeczytał szeptem Robinton, a jego gardło było tak ściśnięte, że ledwo mógł mówić. Czuł się niezmiernie zmęczony, śpiący. — Tak, jakie to prawdziwe. Cudownie prawdziwe. Ach, to był cudowny czas.

Niezdolny oprzeć się ogarniającemu go letargowi, złożył głowę na zmartwiałej klawiaturze. Przytulił Zaira i zamknął oczy, bo jego czas się dopełnił, gdyż dopełnił się cel jego życia.

Pierwszy znalazł ich D’ram. Zair też przestał oddychać, podążając za harfiarzem tak jak smok podąża za swoim jeźdźcem aż do śmierci.

Tiroth podniósł głowę, a jego wycie zaalarmowało wszystkich na Lądowisku i każdy Weyr, każdego smoka i każdego jeźdźca Pernu. Rozbrzmiewało poprzez Cechy i Warownie, od gór do nizin, i od morza do morza na obu kontynentach.

D’rama oślepiły łzy, więc nie zauważył, że ekran Siwspa jest pusty.

W Warowni Ruatha, Ruth zaryczał z bólu. Ludzie znajdujący się w Wielkiej Sali pobiegli do drzwi.

Harfiarz! Harfiarz!

Jaxom bez zastanowienia chwycił Sharrę za rękę i pchnął ją w dół schodów, gdzie Ruth już unosił się na tylnych łapach, z głową odrzuconą do tyłu i rozłożonymi skrzydłami.

— Jaxom! — krzyknęła Sharra.

— Robinton! Coś mu się stało!

Nie musiał jej popędzać. Wdrapali się na białego smoka.

— Ruth, potrzebny nam będzie Oldive — powiedział Jaxom. — Zabierz nas najpierw do Cechu Uzdrowicieli.

Wynurzyli się prawie natychmiast na głównym podwórcu Cechu, a Ruth ledwo uniknął lądowania na głowie Oldive’a. Z powiewającą w jednej dłoni kurtką i swoją torbą z lekami w drugiej, Mistrz już zsuwał się po schodach.

Powiedziałem mu! przekazał Ruth.

W tej właśnie chwili smok z Warowni Fort zaczął wyć, a polatujące nad podwórcem stada jaszczurek ognistych popiskiwały dziwacznym dyszkantem.

— Co się stało Robintonowi? — dopytywał się Oldive, wręczając Sharrze tobołek z lekami i wciągając na siebie jeździecką kurtkę. — Żadne z nas nie ubrało się na lot?

— Nie martw się o nas — krzyknął Jaxom pochylając się, by podać rękę Oldivemu i wciągnąć go na grzbiet smoka.

Na Lądowisko, czy do Warowni Cove? spytał Rutha.

Na Lądowisko.

— Zabierz nas tam! Musimy być na czas!

Ani Jaxom, ani Sharra nie zauważyli chłodu pomiędzy podczas tego pełnego niepokoju lotu. Smoki przybywały ze wszystkich stron, więc Ruth, nurkując, otarł się o dachy domów i wylądował przed budynkiem Siwspa, jeszcze raz unikając zderzenia z tymi na ziemi, które już zdążyły przylecieć na nagłe wezwanie.

Za późno! krzyknął Ruth, układając skrzydła nad głową.

— Nie może być za późno! Rozstąpcie się, przepuście nas. Przepuście Oldive’a! — Jaxom przepychał się ciągnąc za rękę Mistrza Uzdrowiciela, który utykając jakoś dotrzymywał mu kroku. — Rozstąpcie się! Przepuście nas!

W drzwiach stanął jak wryty. Piemur, Jancis, D’ram i Lytol stali kołem nad krzesłem. Znad oparcia widać było tył głowy harfiarza. Powstrzymując wzbierający szloch, Jaxom przesunął się w bok, żeby lepiej widzieć. Harfiarz wyglądał jakby spał. Zair, poszarzały, zwinął się przy jego szyi.

— Po prostu… zasnął… — mówił urywanie Piemur. — Już ostygł.

— Gdy zajrzałem tu ostatnim razem myślałem, że zasnął — powiedział D’ram. — Nie wiedziałem… — Kryjąc twarz w dłoniach, odwrócił się.

— Siwsp! — ryknął Jaxom. — Siwsp, dlaczego nikogo nie wezwałeś? Przecież widziałeś…

— Spójrz. — Sharra dotknęła jego ramienia i wskazała na ekran i mrugające przesłanie.

— Na każdy czyn jest czas wyznaczony? Co to ma znaczyć? Siwsp? Siwsp!

Dopiero wtedy Jaxom zauważył, że ekran wygląda inaczej, że jest tak samo pozbawiony życia, jak za pierwszym razem, kiedy wszedł do pokoju.

— Siwsp?

Wprowadził sekwencję „Przywróć”. Potem, przeklinając niezręczne palce, próbował innych kodów, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

— Piemur? Jancis? Co robić?

Sharra chwyciła go za drżące dłonie i przytrzymała je w mocnym uścisku, a jej pełne łez oczy jaśniały wiedzą, której nie chciał zaakceptować.

— Siwsp także odszedł — powiedziała chrapliwym głosem. — Widzisz uśmiech na twarzy Mistrza Robintona? Oboje tyle razy widzieliśmy, jak się tak uśmiecha. Tę wiadomość Siwsp przekazał jemu, ale teraz my ją dziedziczymy.

— Wróćmy… wróćmy do kiedy jeszcze żył… — zaczął Jaxom, zwracając się w stronę Mistrza Oldive i idąc do drzwi. Skoro on i Ruth potrafili latać pomiędzy w czasie…

F’nor i Lessa stali w drzwiach. Nie obchodziło go, czy wiedzą, co chce zrobić.