— Tak, i mnie podobna myśl przyszła do głowy — przyznał poważnie Robinton, ale zaraz uśmiechnął się łobuzersko. — Jednak szybko się jej pozbyłem. Dobro, jakie Siwsp nam przyniesie będzie większe, niż ewentualne zło.
— Robintonie, odpocznij dobrze dziś w nocy. Jutro Benden wylatuje na Opad, ale jestem pewny, że D’ram zabierze cię z powrotem na Lądowisko.
— On! — jęknął Robinton. — Jest gorszy niż niańka. — I zaczął przedrzeźniać D’rama. — „Nie robiłbym tego, na twoim miejscu, Robintonie! Czy zjadłeś już dosyć, Robintonie? Teraz odpocznijmy na słoneczku”. Och, jak on skacze koło mnie!
— Jutro tak nie będzie. D’ram, tak samo jak ty, chce zobaczyć i usłyszeć coś więcej od Siwspa — pocieszał go F’lar w chwili, gdy Mnementh już podrywał się w górę.
Powiedziałem Tirothowi, że jutro może cię zabrać tylko pod warunkiem, że odpoczniesz, odezwał się smok F’lara. Zair otoczył brązowym ogonem szyję starego harfiarza i lekko wbił pazury w jego prawe ucho, po czym zaćwierkał, zgadzając się ze spiżowym smokiem.
— Och, ty! — Robinton był rozdarty między irytacją z powodu ich nadopiekuńczości a radością, że Mnementh się do niego odzywał. Nigdy nie zapomniał, jak wiele zawdzięczał smokom, które utrzymały go przy życiu, gdy jego utrudzone serce zawiodło tego okropnego dnia w Weyrze Isty, dwa Obroty temu.
Robinton musiał przyznać, że istotnie jest zmęczony. Samo przejście krótkiej odległości do schodów jego ślicznej rezydencji wyczerpało go. W głównym holu było jasno: D’ram i, niewątpliwie, Lytol czekali na niego. Zair znów zaćwierkał, potwierdzając to przypuszczenie. Cóż, nie zabiorą mu zbyt wiele czasu, a z pewnością obaj zasługiwali na krótką opowieść o wydarzeniach dnia. Tylko jak być zwięzłym, biorąc pod uwagę wszystko to, co zdarzyło się odkąd obudził się dziś rano? To wszystko zdarzyło się naprawdę dopiero rankiem? Robintonowi wydawało się, że od porannych wydarzeń upłynęły już całe Obroty.
Ale kiedy wszedł do przyjemnego, dobrze oświetlonego pokoju, D’ram, szanowany emerytowany Przywódca Weyru, i Lytol, były jeździec smoka i Opiekun Jaxoma aż do jego pełnoletności, nie prosili Robintona o żadne opowieści. Wprowadzili go do jego sypialni polecając, by najpierw odpoczął.
— Bez względu na to, jak ważne sprawy wydarzyły się po moim odejściu, mogę poczekać do rana — powiedział D’ram.
— Wypij wino — poprosił Lytol podając Robintonowi piękny, zdobiony harfiarskim błękitem kielich. — Tak, dodałem ci czegoś na sen, bo wystarczy jedno spojrzenie na twoją twarz, aby było jasne, że przede wszystkim potrzebujesz odpoczynku.
Robinton ujął puchar. Norist może być Mistrzem Cechu o ciasnym umyśle, ale umie wydmuchać eleganckie szkło, jeśli tylko chce. Potrafił uzyskać harfiarski błękit.
— Aleja mam tak wiele do opowiedzenia — sprzeciwił się harfiarz łykając wino.
— Opowiesz to lepiej, gdy prześpisz noc — zapewnił go Lytol. Pochylił się, by zdjąć Robintonowi buty, ale harfiarz poczuł się urażony i odepchnął go.
— Nie jestem aż tak zmęczony. Dziękuję Lytolu — powiedział z godnością.
D’ram i Lytol wyszli śmiejąc się, bo nie czuli obrazy. Robinton ryknął jeszcze trochę wina, a potem poluzował zapięcia butów. Trzeci haust wina towarzyszył ściąganiu tuniki, a jeszcze jeden odpinaniu paska. To wystarczy, powiedział sobie Robinton. Wysączył puchar do dna i położył się. Miał jeszcze tylko tyle energii, aby naciągnąć na siebie cienki koc, który go ochroni przed chłodem porannej morskiej bryzy. Poczuł, że Zair układa się na poduszce obok… i zapadł w nieświadomość.
Następnego ranka budził się powoli. Wiedział, że w nocy przyśnił mu się jakiś sen, zarazem radosny i zagmatwany, ale mimo usiłowań nie mógł go sobie przypomnieć we wszystkich szczegółach. Leżał jeszcze przez chwilę, gdyż musiał sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Czasami rano miał kłopoty z przypomnieniem sobie jaki to dzień, lub co na dziś zaplanował.
Dziś nie przydarzyła mu się taka dezorientacja. Bardzo jasno pamiętał wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia. Ach, to było dobre. Wyzwanie stymulujące jego podupadły umysł. Corman i jego oskarżenia o łatwowierność! Coś podobnego! Zair na poduszce obok mruknął, dodając Robintonowi otuchy i otarł się głową o jego policzek.
— Czy przekażesz im, że dobrze wypocząłem? — spytał grzecznie spiżową jaszczurkę ognistą.
Zair przyjrzał mu się uważnie, przekrzywiając głowę na boki, a jego oczy delikatnie wirowały zielenią zadowolenia. Ćwierknął na potwierdzenie, a potem sennie westchnął, przeciągnął się, wyginając przezroczyste skrzydła nad głową, aż wreszcie otrząsnął je i ułożył ciasno wzdłuż grzbietu.
— Malutki, powiedz, czy Tiroth i D’ram już się obudzili i zabiorą mnie do Siwspa?
Zair zignorował pytanie i zabrał się do czyszczenia pazurów lewej tylnej łapy.
— Rozumiem. Najpierw mam się wykąpać i zjeść śniadanie. — Wstając z łóżka Robinton zorientował się, że spał w spodniach już drugą noc z rzędu. Zrzucił wczorajsze ubranie, złapał ręcznik i przez drzwi swojej narożnej sypialni wyszedł na szeroką, ocienioną dachem werandę, która osłaniała pokoje Warowni Cove przed ostrym słońcem. Zszedł po schodach z większą energią niż wspinał się po nich poprzedniej nocy, i pobiegł piaszczystą dróżką nad morze. Zair wirował ponad jego głową, wyśpiewując swoją aprobatę. Robinton rzucił ręcznik na biały piasek i wbiegł do przyjemnie letniej wody. Gdy dobiegł na głębszą wodę, gdzie już pojawiały się bałwany, Zair zanurkował w falę, a Robinton też się zanurzył, a potem zaczął płynąć, posuwając się naprzód silnymi uderzeniami ramion. Do Zaira dołączyło stadko dzikich jaszczurek ognistych. Unosiły się nad samą wodą obok niego lub zanurzały się tuż przed twarzą Robintona, tylko o centymetry unikając potrącania go. Często widywały kąpiących się ludzi, ale nigdy nie przestało to ich fascynować.
Robinton, pozwalając unosić się falom, zawrócił do brzegu. Tego ranka morze było łagodne, ale i tak wysiłek pływania dobrze mu zrobił. Wysuszył się, zawiązał ręcznik wokół bioder, i długimi krokami wrócił do domu. D’ram i Lytol już czekali na werandzie.
— Zairze, powiedz wszystkim, że się odświeżyłem i czuję się doskonale.
— Najwyższy czas. Jest już dobrze po południu.
— Po południu? — Robinton stanął jak wryty, przerażony, że stracił tyle czasu na sen. Siwsp mógł od rana tak wiele powiedzieć, a on tego nie słyszał. — Powinniście byli mnie obudzić! — Nawet nie próbował ukryć irytacji w głosie.
— Twoje ciało ma więcej rozsądku niż ty — odpowiedział Lytol, wstając z hamaka wiszącego w rogu werandy. — Potrzebowałeś snu, Robintonie. D’ramie, nalej mu trochę klahu. Ja skończę przygotowywać mu śniadanie… które dla nas będzie już obiadem.
Zapach klahu przypomniał Robintonowi, że jest też bardzo głodny. Usiadł wygodnie i zajadając się smakołykami, które podał mu Lytol, powiadomił przyjaciół o ostatnich wydarzeniach.
— I tak wygląda cud — oświadczył, kończąc sprawozdanie.
— Robintonie, nie masz żadnych wątpliwości — spytał Lytol, który odznaczał się wyjątkowym sceptycyzmem — że ten Siwsp może zniszczyć Nici?
— Na pierwsze Jajo, Lytolu, nikt nie może w to wątpić! Cuda, jakie widzieliśmy, sam fakt, że nasi przodkowie dokonali tej niewiarygodnej podróży z planety, z której pochodzimy, nadają wiarygodności jego obietnicy. Musimy tylko przyswoić sobie ponownie umiejętności, które utraciliśmy, a zatriumfujemy nad tą odwieczną groźbą.