Выбрать главу

— Hej, co wy tu robicie? — spytał rozgniewany. — Zair! Łap ich! Pie… mur! Jancis! Na pomoc! — Pobiegł za uciekającymi, zdecydowany zapobiec dalszemu uszkodzeniu źródeł energii Siwspa.

Później zastanawiał się, jak właściwie zamierzał przepędzić wandali. Przecież był już stary i nie miał przy sobie żadnej broni. Ale gdy ci dwaj rzucili się na niego z uniesionymi kijami czy żelaznymi prętami, czy cokolwiek tam mieli do rozbicia baterii, nie bał się. Był po prostu wściekły.

Na szczęście Zair miał broń: dwadzieścia ostrych szponów. A kiedy mały spiżowy jaszczur zanurkował by wydrapać oczy pierwszego mężczyzny, Farli Piemura, Trig Jancis i pół tuzina innych jaszczurek ognistych przyłączyło się do bitwy. Robinton złapał jednego z napastników za tunikę i próbował go przewrócić, ale mężczyzna wyrwał się i uciekł. Słychać było tylko pełen bólu krzyk, gdy szpony jaszczurek rozrywały mu skórę na twarzy. Jaszczurki podzieliły się na dwie grupy i podążyły za obcymi, którzy pobiegli w różnych kierunkach.

Zanim ludzie nadciągnęli z pomocą, odgłosy ucieczki ucichły.

— Nie martw się, Robintonie — powiedział Piemur. — Musimy tylko sprawdzić, kto został podrapany. Znajdziemy ich! Nic ci się nie stało, Mistrzu?

Robinton trzymał się za serce i ciężko oddychał. Chociaż machał na nich rękami, by pobiegli za uciekającymi, najpierw zatroszczyli się o niego.

— Nic mi nie jest, nic mi nie jest — wołał. — Złapcie ich! — I zaczął kasłać, bardziej ze złości niż wysiłku.

Zanim przekonał ich o swoim dobrym samopoczuciu, jaszczurki ogniste powróciły. Były niezmiernie zadowolone z siebie, gdyż przegoniły napastników. Rozdrażniony ucieczką wandali Robinton schwycił kosz żarów i udał się na miejsce ataku.

— Pięć rozbitych, a gdybyś nie usłyszał… — zaczął Piemur.

— Nie usłyszałem. To Zair mnie zaalarmował. — Robinton był wściekły, że zasnął.

— Na to samo wychodzi — odrzekł Piemur z psotnym uśmiechem. — Nie potłukli dość baterii, by przerwać dopływ energii. Nie martw się teraz, Mistrzu. W magazynie są dodatkowe baterie.

— Martwię się, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć! — wołał Robinton głosem aż piskliwym ze zdenerwowania.

— Znajdziemy ich — zapewnił Piemur swojego Mistrza. Zaprowadził harfiarza z powrotem do jego krzesła i nalał mu kubek wina.

— Lepiej, żebyśmy ich znaleźli — powiedział Robinton twardo. Wiedział, że wśród ludzi narasta sprzeciw wobec Siwspa, ale nawet przez chwilę nie brał pod uwagę, że ktoś rzeczywiście zaatakuje urządzenie.

Kto to mógł być, zastanawiał się, sącząc wino i czując jego zwykły łagodzący efekt. Esselin? Wątpił, żeby ten tłusty, stary głupiec ośmielił się, bez względu na to, jak niezadowolony był z powodu utraty swojej synekury. Czy któryś ze szklarzy Norista był wczoraj na Lądowisku?

— Nie denerwuj się — powtórzył Piemur, spoglądając na swego Mistrza z niepokojem. — Widzisz? Zair zranił jednego z nich. Znajdziemy ich, nie obawiaj się.

Następnego ranka mężczyzn nie odnaleziono, chociaż Piemur zorganizował dyskretne przeszukiwania całego Lądowiska. Posunął się nawet do tego, by obudzić Esselina na długo przed porą, którą ten leniwy człowiek skłonny był uznać za stosowną, ale na okrągłej, tłustej twarzy nie malował się nawet cień niepokoju czy winy.

— Musieli biec bez przerwy — złożył raport zmartwionemu harfiarzowi, który nadzorował wymianę zbiorników baterii.

— Musimy je ogrodzić — powiedział Robinton. — Musimy wystawić stałe warty. Siwsp nie może być narażony na niebezpieczeństwo.

— Jak myślisz, kto jest najbardziej prawdopodobnym podejrzanym? — spytał Piemur, obserwując zmęczoną twarz Mistrza.

— Podejrzanym? Mamy spory wybór, ale żadnych dowodów.

Piemur wzruszył ramionami.

— Wobec tego musimy bardziej uważać. — Potem coś mu przyszło do głowy. — Dlaczego Siwsp nie alarmował? Przecież widzi w nocy.

Gdy go spytali, Siwsp odparł, że wandale działali poniżej poziomu zewnętrznych czujników, a jedyne dźwięki zarejestrowane przez czujniki dźwiękowe, nie odbiegały od tego, co normalnie słychać w nocy.

— A w budynku? — spytał Robinton.

— Tu jestem bezpieczny. Do środka wandale nie wejdą.

Robinton wcale nie poczuł się pewniej, ale nie było czasu na rozmowy, gdyż na lekcje zaczęli przybywać studenci.

— Na razie nie powiemy o tym nikomu, Piemurze — nakazał Robinton tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.

— Nie prześlemy wiadomości do wszystkich harfiarzy, żeby rozglądali się za mężczyznami, których twarze są poznaczone pazurami?

Robinton wzruszył ramionami.

— Wątpię, aby pokazywali się publicznie, dopóki rany się nie zagoją, ale jednak roześlij wiadomość.

Rozdział VI

W ciągu następnych kilku tygodni fakt, że harfiarz, stary Przywódca Weyru i emerytowany Lord Opiekun ustanowili się kustoszami czy zarządcami Siwspa, okazał się opatrznościowy.

Ich pozycja nie była zagrożona, ponieważ od dawna cieszyli się reputacją ludzi prawych i bezstronnych. Poza tym wspólna wiedza Mistrza Harfiarza, Przywódcy Weyru i Lorda Opiekuna była w najwyższym stopniu użyteczna przy odbudowie i zarządzaniu Lądowiskiem.

Niektórzy goście, zwykli ciekawscy, byli rozczarowani, kiedy odkryli, że Siwsp ignorował głupie lub egocentryczne pytania. Ci, którzy chcieli się uczyć i ciężko pracować, zostawali i zyskiwali nową wiedzę.

Do czasu gdy złożono i podłączono następne terminale, trzej zarządcy organizowali spotkania z Siwspem, zręcznie umożliwiając nagłe konsultacje bez urażania nikogo. A ponieważ Siwsp nie potrzebował odpoczynku, wykłady dla Mistrza Oldive’a i innych uzdrowicieli, a także dla pozostałych Cechów zostały ustalone na wczesne godziny poranka czasu Lądowiska.

Główne Cechy nie były jedynymi, które przysłały swoich reprezentantów. Rodzice wysyłali tu obiecujących synów i córki, przyjeżdżali też uczniowie z mniejszych Warowni, gdyż stało się to kwestią prestiżu Lordów. Początkowo przybywały całe tłumy, przy czym niektórzy nie byli oczywiście wystarczająco zdolni, by przyswoić sobie radykalne nowe idee i podjąć studia, więc postanowiono przeprowadzać podstawowy test, test zdolności, jak go nazywał Siwsp, dzięki czemu usunięto leniwych i pozbawionych rzeczywistych uzdolnień.

Lessa i F’lar nigdy nie osiągnęli wprawy w używaniu terminali. Według oceny harfiarza, stało się tak dlatego, że mieli zbyt mało czasu na naukę podstaw. Ale zdołali pojąć główne zasady wyszukiwania informacji. F’nor nawet nie próbował się uczyć, ale jego towarzyszka, Brekke, przyłączyła się do grupy Mistrza Uzdrowiciela w jej usiłowaniach odzyskania utraconych technik medycznych. Mirrim, zdecydowana dotrzymać kroku T’gellanowi, walczyła z przeszkodami i mimo niezmiernie trudnych początków udało jej się. A K’van dorównał Jaxomowi i Piemurowi.

Zadziwiając i radując swoich przyjaciół, małomówny Lytol stał się zagorzałym użytkownikiem Siwspa. Wynajdywał katalogi dotyczące najróżnorodniejszych tematów. Upierał się przy nocnych zmianach, gdyż i tak nie potrzebował więcej niż czterech godzin snu.

— Lytol zawsze miał poważne usposobienie i zadziwiające zasoby wewnętrzne. Inaczej nie przeżyłby utraty smoka — mówił Jaxom tym, którzy komentowali nową obsesję Lytola. — Ale ja nie rozumiem jego fascynacji tymi suchymi historycznymi faktami, kiedy możemy zastosować tak wiele nowej wiedzy w prawdziwym życiu.

— Nie masz racji, Jaxomie — odpowiadał mu Mistrz Harfiarz. — Poszukiwania Lytola mogą okazać się najważniejsze.