— Gotowe! — oznajmiła Lessa z westchnieniem ulgi.
— Wiecie — powiedział Jaxom, opierając głowę na dłoni i uśmiechając się do pozostałej dwójki — nadal nie mogę uwierzyć, że tam byliśmy i udało nam się wrócić.
— Nie wiem, czego właściwie się tam spodziewałem, zwłaszcza po wyprawie F’nora — dodał F’lar — ale aż trudno uwierzyć, że ta martwa rzecz przez tysiące Obrotów stanowiła dla nas śmiertelne niebezpieczeństwo.
— Cóż, jednak tak właśnie było — odrzekła Lessa, kładąc ręce na stole i wstając. Zebrała szkice i podała je Jaxomowi.
— Przechowaj to w bezpiecznym miejscu do czasu, aż będziesz mógł przekazać je Siwspowi. Teraz idę popływać.
Jaxom, mimo że też nade wszystko pragnął kąpieli, poszedł jednak do pokoju, który dzielił z Sharra. Miał nadzieję, że zostawiła dla niego wiadomość. Nie znalazł niczego i poczuł się jeszcze bardziej samotny niż zwykle. Rozebrał się, wziął zapasową zmianę ubrania, którą przechowywał w Warowni Cove, i udał się nad lagunę. Meer i Talia oddzieliły się od innych szorujących Rutha i krążyły nad jego głową, ćwierkając ze szczęścia. Niezbyt rozweselony ich zachowaniem, ruszył przez płytką wodę do Rutha.
Sharra jest na górze. Nie pozwoliła Meerowi i Taili iść ze sobą. Przeszkadzałyby, powiedział mu smok. Jaxom uderzył się ręką w czoło, bo przypomniał sobie, jak mu mówiła, że rano leci na „Yokohamę”, ale był tak pochłonięty swoimi sprawami, że zapomniał o tym. Zaśmiał się czując pretensję do samego siebie. Już nie raz przychodziło mu do głowy, że nie zasługuje na kobietę taką jak Sharra. I teraz też o tym pomyślał. Jakiż był zarozumiały! Tęsknił za nią. Chociaż nie mógł opowiedzieć żonie o tej cudownej podróży, bardzo mu jej brakowało.
Ja tu jestem, powiedział Ruth z wyrzutem.
Tak, mój przyjacielu, jak zawsze! I Jaxom wszedł do ciepłej wody, żeby pomóc jaszczurkom ognistym szorować ich wspólnego przyjaciela.
Rozdział XVI
Kiedy Mirrim przyszła po Sharrę przed podróżą na „Yokohamę”, gdzie miały rozpocząć własną pracę, Sharra jeszcze spała.
— Sharra? Dziś zaczynamy badanie Nici. Pamiętasz? — Mocno potrząsnęła przyjaciółką. Sharra w pierwszej chwili niezbyt się orientowała, gdzie jest, aż wreszcie niechętnie wstała.
— Słyszałaś o Lamothcie i G’lanarze?
Mirrim zmarszczyła nos.
— Szkoda mi smoka. Nie wiedziałam, że mogą umrzeć ze wstydu. Ubieraj się. Przyniosę ci klahu.
Ubierając się pospiesznie, Sharra miała nadzieję, że inni będą myśleli tak samo jak Mirrim, która niekoniecznie byłaby po stronie Jaxoma, gdyby uważała, że postąpił źle. Nie miała więc wyrzutów sumienia, że nie wyjaśnia jej całej prawdy.
— Lepiej coś zjedz — powiedziała Mirrim, wracając z klahem — chociaż zabierzemy jedzenie, owoce i sok. Myślałam, że zemdleję z głodu podczas tej ostatniej sesji z Siwspem. Być może on jest inteligentny, ale mój żołądek nie jest. To prymitywny organ i lubi być napełniany regularnie.
Sharra uśmiechnęła się. Taka była Mirrim, zagadująca swoje prawdziwe uczucia. Śmierć smoka, obojętnie z jakiego powodu, zawsze poruszała wszystkich jeźdźców. Sharra pozwoliła przyjaciółce paplać. Potem, pobudzona przez klah, pomogła pakować prowiant.
— Tylko nie paszteciki z mięsem! — jęknęła Mirrim wzdragając się dramatycznie, gdy Sharra sięgnęła po nie do szafki. — Zwymiotuję jeśli będę musiała zjeść choć jeden więcej. Na szczęście Robinton lubi normalny chleb z plastrami mięsa i surowymi warzywami. — Umieściły świeże owoce w specjalnych izolacyjnych woreczkach, które były produktem ubocznym uzyskanym przez Hamiana, gdy pracował nad izolacją skafandrów, i napełniły termosy chłodnymi napojami. — Dobra, na górę.
— Brekke nie leci z nami? — zdziwiła się Sharra.
— Nie. F’nor ma dziś coś do zrobienia na „Yokohamie”. — Mirrim uśmiechnęła się. — Pewnie to samo co robi Jaxom i T’gellan, tylko nie wolno mi pytać.
— Czy to niebezpieczne? — Sharra pytała jak gdyby nigdy nic, ale znała Jaxoma na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie powiedział jej czegoś poprzedniej nocy, i że to coś zaniepokoiło Meera na tyle, by przerażony przyleciał do Ruathy.
— Wątpię! Jeźdźcy dobrze opiekują się smokami i odwrotnie. Smoki są bardzo zadowolone. Nie martwiłabym się dzisiejszym dniem, Sharro — dodała Mirrim współczująco.
Bardziej podbudowana niefrasobliwym tonem Mirrim niż jej słowami, Sharra podążyła za przyjaciółką w stronę Path. Przez zieloną skórę smoczycy przebłyskiwał głęboki błękit, a jej oczy lśniły zielenią w idealnie takim samym odcieniu co skóra.
— Czy ona często to robi? — spytała Sharra.
Mirrim zaczerwieniła się i przesunęła dłonią po krótkich loczkach wymykających się spod hełmu.
— Czasami. — Chociaż uśmiechnęła się lekko, nie patrzyła Sharze w oczy. T’gellan jest bardzo dobry dla Mirrim, pomyślała Sharra.
Kiedy obie kobiety przybyły na „Yokohamę”, Mirrim zostawiła Path, żeby obserwowała widoki przez wielkie okno mostka. To zajęcie jak zwykle całkiem ją pochłonęło. Jedząc swój prowiant, udały się na pierwszy poziom hibernacyjny, gdzie one i inni, których Mistrz Oldive skłonił do pomocy, usiłowali zrozumieć budowę Nici. Badania trwały o wiele dłużej, niż się spodziewali. Przez następne tygodnie zastanawiali się czasem, po co w ogóle się do tego zabierali.
Sharra, gdy tylko mogła, wracała do Ruathy, żeby spędzić parę godzin z synami, do których okropnie tęskniła. Cieszyła się, że Jaxom jest wystarczająco pochłonięty swoimi własnymi zajęciami, by nie zwracać uwagi na to co ona robi i nie mieć do niej pretensji, że nie poświęca mu czasu. Gdy pracowali do późna, zdarzało im się zostać na noc na „Yokohamie”. Mirrim, oczywiście, musiała latać podczas Opadów, ale innych zwolniono z pozostałych obowiązków, by mogli bez przeszkód badać właściwości Nici.
Czasami, kiedy zespół wykonywał bez końca nudne zadania, wszyscy narzekali, że Siwsp ma obsesję na punkcie biologii organizmu Nici, co uważali za zbędne teraz, gdy zbliżało się już przesunięcie Czerwonej Gwiazdy na inną orbitę, i Nici miały stać się mitem, którym będzie się grozić nieposłusznym dzieciom. Ale Siwsp ciągle upierał się, że badania są konieczne i że absolutnie trzeba zrozumieć, czym naprawdę jest ten organizm. Wszyscy, nawet Oldive, byli tak przyzwyczajeni do słuchania Siwspa, że posłuchali i tym razem.
Caselon, który nosił już węzły czeladnika, jak również jedyny w swoim rodzaju wzór z maleńkich białych blizn na opalonej twarzy, napomykał o ironii losu, kiedy przesypiali parę godzin w kapsułach przodków.
Zręcznie prowadzeni przez Siwspa osiągali wystarczające sukcesy, żeby ich entuzjazm i zainteresowanie się nie wyczerpały, i żeby stać ich było na ignorowanie niewygód. Jak Siwsp często przypominał, techniki, których nauczyli się dokonując sekcji bardzo złożonego organizmu, który zagrażał ich światu przez tysiąclecia, mogły być zastosowane również do badania innych organizmów. Tak więc celem ich pracy było także nabywanie doświadczenia.
Siwsp poprosił, by podgrzali jeden owoid do „normalnej” temperatury. Zrobili to w najbardziej oddalonej śluzie statku, z dala od sektora, w którym pracowali. Bez tarcia, które mogłoby zniszczyć twardą zewnętrzną pokrywę, owoid pozostał niezmieniony.
— A więc — zauważył Siwsp — do uwolnienia organizmu niezbędne jest tarcie atmosfery.
— Och, lepiej go nie uwalniajmy — komicznie sprzeciwił się Caselon.