Выбрать главу

- Jezus Mario!... - jęknęła w oszołomieniu. - Kto to jest? Co mu się... Co mu się... stało?

- Niemożliwe! - powiedział Paweł, wpatrując się ze śmiertelnym zdumieniem w nieznajome zwłoki na kanapie. - Co się dzieje, jak rany?! Kto to jest?!

- Jak to, nie znacie go?! - zdenerwowała się wreszcie Alicja. - To kto to jest w takim razie?! Skąd się tu wziął?! I gdzie Elżbieta?! I jakim sposobem ja mam utrzymywać porządek w domu, do którego pierwszy lepszy z ulicy może sobie przyjść i umrzeć!...

- Może on jeszcze żyje...? - wymamrotał Paweł niepewnie, czyniąc krok w stronę kanapy. Zawahał się i cofnął.

- I tak wygląda...?!

- Gdzie Elżbieta?!!! - krzyknęła histerycznie Zosia.

- Tutaj jestem - powiedziała spokojnie Elżbieta, wychodząc z łazienki w szlafroku i z zakręconymi włosami. - Czy coś się stało?

Spojrzała na kanapę, zamilkła, podeszła bliżej, pochyliła się i przyjrzała z bliska facetowi. Staliśmy wszyscy jak zbiór słupów soli, zapatrzeni w nią tępo i bezmyślnie.

- Biedny Kazio - powiedziała z westchnieniem. - Nie miałam pojęcia, co z nim zrobić...

- Na litość boską - powiedziała ze zgrozą zaskoczona Alicja. - I zabiłaś go?!

- Ach, nie - odparła Elżbieta, nie tracąc spokoju. - Przyprowadziłam go tutaj z nadzieją, że pozwolisz mu się przespać na miejscu Edka. Nie mógł się dostać do swojego mieszkania, bo zapomniał kluczy. Ciekawe, co mu się stało...

Czas do przyjazdu pana Muldgaarda spędziliśmy w kuchni w stanie przygnębienia i przerażenia, starając się nie spoglądać w stronę pokoju, słuchając wyjaśnień Elżbiety i usiłując przekonać Alicję, że jednak nie nieznajomego nieboszczyka miałam na myśli, mówiąc o niespodziance. Zosia nie mogła mi darować proroczej wypowiedzi. Na zmianę powtarzała, że nieszczęścia chodzą parami, co brzmiało dość fatalistycznie, lub też obarczała mnie winą za prowokowanie głupich wydarzeń.

- Przynieście tutaj te winogrona, niech je chociaż zjemy! - zażądała w końcu w przygnębieniu z nadzieją dostarczenia przynajmniej jakiejś pociechy Alicji.

- Wykluczone! - zaprotestował Paweł. - Nie wolno nic ruszać przed przybyciem policji!

- Nie kłóćcie się - powiedziała niecierpliwie Alicja. - Mów, co dalej. I co ten Kazio?

Elżbieta kontynuowała wyjaśnienia, rozpoczęte w obliczu strasznej postaci na kanapie.

- Kochał się we mnie - powiedziała dość obojętnie. - Dlatego właśnie tu siedział. To ten, o którym ci wczoraj chciałam powiedzieć. Ten, który widział mordercę.

Omal nas nie zatchnęło. Paweł zakrztusił się kawą, Zosia upuściła łyżeczkę, wpatrzona w Elżbietę zgasiłam papierosa w cukiernicy. Elżbieta zdążyła już poinformować nas, że ów Kazio, spoczywający za stołem w charakterze zwłok, pracował w Kopenhadze, mieszkał w Allerød, towarzyszył jej w wizycie u znajomych, przyjechał razem z nią do domu, po czym okazało się, że klucze od tego domu zostawił w biurze. Biuro zaś o szóstej bywało zamykane. Nie miał się gdzie podziać, przyprowadziła go zatem na jedną noc do Alicji. Nie to jednak było wstrząsające, a fakt, że zakochany Kazio piątkowego wieczoru siedział w zaroślach w ogródku Alicji, starając się dostrzec Elżbietę. Udało mu się to kilkakrotnie, a oprócz tego dostrzegł coś więcej, coś, co mogło być wyjaśnieniem zbrodni. Siedział w krzakach od strony pleców Edka...

- I nie powiedział ci, co widział?! - spytała Alicja wstrząśnięta.

- Gdyby mi powiedział, od razu powiedziałabym i tobie. Dopiero dziś przyznał się, że w ogóle coś widział. Wczoraj jeszcze nie byłam tego pewna.

- Mówiłaś przecież, że jest jeszcze jeden świadek!

- Mówiłam, że możliwe, że znajdzie się jeszcze jeden świadek. Wiedziałam, że Kazio tam siedział, on się nie chciał z początku przyznać, że siedział, bo mu było głupio. Ale jeśli siedział, powinien coś widzieć, przynajmniej mnie się tak wydawało. Pomyślałam sobie, że mi przebaczysz, że go tu przyprowadziłam, jeśli będzie miał jakieś ciekawe wiadomości.

- I nie powiedział ci od razu?! Nie spytałaś go?!

- Ach, nie - odparła Elżbieta z wyrazem bezgranicznej obojętności na pięknej twarzy zmęczonej Madonny. - Mnie to nie interesuje. Wolałam, żeby od razu powiedział tobie.

Zosia wyglądała przez chwilę tak, że zaniepokoiłam się o jej zdrowie, chociaż tak szczupłych osób apopleksja zazwyczaj nie tyka. Paweł patrzył na Elżbietę z pełnym zgrozy podziwem. Alicja miała rozpacz w oczach.

- Słuchajcie no - powiedziała w przygnębieniu. - Jeśli ktoś z was ma mi coś do powiedzenia, niech może zrobi to od razu. Zaczynam mieć tego dość, tu się dzieje coś dziwnego. Edek chciał mi coś powiedzieć i zginął zamordowany. Ten Kazio miał coś do powiedzenia i nie żyje. Jest ktoś więcej?

- Czekajcie - powiedziałam z przejęciem, bo coś mi przyszło do głowy. - Kiedy rozmawiałyście o tym świadku? Przypadkiem nie tu, w kuchni, jak policja już wychodziła?

Alicja i Elżbieta spojrzały na siebie.

- Tu, w kuchni. Ściśle biorąc nie tu, tylko tam, bliżej pokoju. Skąd wiesz?

Teraz my obydwoje z Pawłem spojrzeliśmy na siebie.

- Więc to jednak rzeczywiście morderca! - wykrzyknął Paweł, żywo poruszony.

- Co morderca?

- Morderca był w przedpokoju - wyjaśniłam uroczyście. - Podsłuchał, co Elżbieta mówiła. Musiał chyba widzieć tego Kazia albo domyślił się, że to chodzi o niego, i zabił go, żeby nic nie zdążył powiedzieć. Czaił się tu, w ciemności, a potem wyślizgnął się tymi drzwiami i nie mam pojęcia, kto to był! Jeśli to ty - dodałam z nagłym niepokojem, zwracając się do Zosi - to przyjmij do wiadomości, że ja nic o tobie nie wiem. Nie mam nic do powiedzenia Alicji. Informuję cię o tym wprost, bo chciałabym jeszcze trochę pożyć.

Paweł zachichotał nerwowo, a Zosia otrząsnęła się ze zgrozą.

- Ona zwariowała?! - spytała nieufnie. - Słuchaj, ja sobie wypraszam! Nie mam pojęcia, co teraz piszesz, ale mnie się nie czepiaj!

- Ja tego nie piszę, to się samo robi - odparłam ponuro. - Ewentualnie napiszę później i wtedy już przepadło, masz w tym swój udział.

- Przestańcie ględzić - zażądała gniewnie Alicja. - Ja myślę. Ten ktoś, kto był w przedpokoju... Nie wymyśliłaś tego?

- Jak Boga kocham, że nie!

- Ten ktoś w przedpokoju... Co on usłyszał? Przypomnij sobie dokładnie, co ty do mnie mówiłaś!

Elżbieta, której spokój wydał się wręcz nieludzki, ocknęła się z zamyślenia.

- Co ja mówiłam? Czekaj, nie bardzo pamiętam. Powiedziałam chyba, że jest jeszcze ktoś, kto mógłby być ważnym świadkiem. Ty na to spytałaś, kto taki. Powiedziałam, że jeden facet, który tu był w piątek. I że jutro się zorientuję, co on wie. To znaczy dzisiaj...

- I mnie ktoś zawołał - uzupełniła Alicja z irytacją. - A ten w przedpokoju to usłyszał. I to był ktoś, kogo nie było na tarasie...

- Duże odkrycie - zauważyła zjadliwie Zosia.

- Przestańcie mi przeszkadzać! Trzeba sobie przypomnieć, kogo nie było na tarasie! W jakim to było momencie?

- Na chwilę przed odjazdem glin. Już próbowaliśmy sobie przypomnieć, obydwoje z Pawłem. Nic nam to nie daje, uniewinnia tylko ostatecznie Leszka i Henryka.

Alicja zamyśliła się, mieszając kawę. Po czym ocknęła się nagle.

- Czy ja słodziłam tę kawę?

- Tak - powiedziała Zosia.

- Nie - powiedział Paweł.

- Zdecydujcie się na coś!

- Może po prostu spróbuj - poradziłam. Alicja spróbowała.

- Nie - powiedziała, sięgnęła po cukier, wydobyła z niego niedopałek papierosa i nieco popiołu, wrzuciła to do pudełka z landrynkami. - Coś mi tu nie pasuje. Zabił go, żeby mi nie powiedział? Skąd wiedział, że on tu będzie? Skąd wiedział, że to właśnie on? Elżbieta, czyś ty tego nie powiedziała jakoś inaczej?