- Tak szybko by dorobił? - powiedział Paweł z powątpiewaniem.
- Tu robią na poczekaniu, w dwie godziny. Oczywiście, że to jest możliwe! Alicja zdenerwowała się okropnie.
- I to ma znaczyć, że ktoś ma klucze od domu? I co, mam teraz zmieniać zamki? Cholery można dostać! Może jednak było otwarte jakieś okno...?
Zosia zdenerwowała się jeszcze bardziej.
- Możemy natychmiast sprawdzić - zawołała i zerwała się z miejsca. - Nikt nic nie ruszał, prawda? Cały czas tu siedzimy, a pana ludzie nic nie otwierali? Elżbieta, a ty...? Pan Muldgaard wyszukanymi słowy stwierdził, że jego ludzie przebywali jedynie w środkowym pokoju, w kuchni i w łazience i nigdzie niczego nie otwierali. Elżbieta tylko pokręciła głową, co było nawet niepotrzebne, bo i tak nikt, znając ją, nie uwierzyłby, że z własnej inicjatywy otworzyła albo zamknęła jakieś okno. Jej automatyczne przystosowywanie się do stanu istniejącego było wręcz nieprawdopodobne, a umiejętność unikania jakichkolwiek zbędnych wysiłków doprowadzona do perfekcji. Ruszyliśmy na obchód domu. Alicja pierwsza, a pan Muldgaard za nią, kolejno otwierali wszystkie drzwi i sprawdzali okna, aż dotarli do pokoju, z którego prowadziło wejście do atelier. Alicja pierwsza, a pan Muldgaard za nią, weszli i nie schodząc po schodkach, zatrzymali się od razu przy poręczy.
- No tak - powiedziała Alicja z satysfakcją. - Całe szczęście!
Zewnętrzne drzwi atelier, prowadzące wprost do ogródka, były odsunięte na całą szerokość. Bez najmniejszych trudności mógł tamtędy wejść średniej wielkości słoń.
- Och, cholera...! - powiedziała przygnębiona Zosia.
- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Alicja radośnie. - Chwała Bogu, że zostawiłaś otwarte! Cholernie by mi się nie chciało zmieniać tego zamka!
Wróciliśmy na kanapę przy stole i ustaliliśmy resztę szczegółów. Elżbieta przyprowadziła Kazia o jedenastej, po czym udała się do łazienki, myć głowę. Szczerze wyznała, że uczyniła to, ponieważ Kazio razem ze swoimi uczuciami wydawał jej się szalenie męczący, miała go na karku cały wieczór i chciała wreszcie trochę od niego odetchnąć. W ogóle nie bardzo wiedziała, jak się od niego uwolnić, Kazio bowiem był gotów jechać za nią nawet do Sztokholmu, narażając się na utratę pracy. Nie wydawało się to dziwne. Elżbieta była piękną dziewczyną. W tej łazience, umywszy włosy, wykąpała się i zrobiła przepierkę, starając się, żeby to możliwie długo trwało, Kazio siedział spokojnie i nie przeszkadzał, co ją nawet odrobinę dziwiło. Teraz już przestało ją dziwić.
Następnie uzgodniła z panem Muldgaardem i Alicją, że się wyprowadzi i zamieszka w pokoju Kazia, co dla wszystkich będzie wygodniejsze, znajdowały się w nim bowiem złote rybki czy może białe myszki, czy coś innego w tym rodzaju, czym trzeba się było opiekować, i Elżbieta, czując się niejako odpowiedzialna za przypadek Kazia, z pewną niechęcią uznała to za swój obowiązek. Zarówno pan Muldgaard, jak i Alicja przyklasnęli jej zamiarom.
- Na miłosierdzie pańskie, szukaj tego listu! - zażądałam nerwowo, kiedy już pan Muldgaard z jakimś dziwnym wyrazem twarzy opuścił dom, a Elżbieta, Zosia i Paweł poszli spać. - Jeżeli go nie znajdziesz możliwie prędko, to to się źle skończy!
- Teraz mam szukać? - oburzyła się Alicja. - Dochodzi trzecia! ja muszę rano iść do pracy!
- W obliczu zbrodni możesz się spóźnić. Nie radziłabym ci z tym zwlekać, chyba że chcesz się pozbyć jeszcze paru osób. W tym siebie.
- Myślisz, że on będzie dalej próbował? Nie zrezygnuje? - powiedziała Alicja z powątpiewaniem i otworzyła stojący pod ścianą kufer na pościel. - Ciągle nie bardzo mi się chce wierzyć, że ktoś usiłował mnie zamordować. Nie widzę powodów...
Przyglądałam się jej z dezaprobatą, myśląc równocześnie, że to wszystko razem coraz bardziej mi się nie podoba, i co za pech, że nie zdążyłam tego Edka spytać o taką drobnostkę! I teraz nie wiem, czy to istotnie była drobnostka i czy mogę o tym powiedzieć Alicji.
- Jestem pewna, że nie zrezygnuje - powiedziałam stanowczo. - Chyba że go złapią... Czy mam rozumieć, że tu spodziewasz się znaleźć ten list? Zawinięty w prześcieradło czy jak?
Alicja gmerała między poduszkami i kocami.
- Nie wiem. We wszystkich rozsądnych miejscach już szukałam i nigdzie go nie ma. Ktoś go mógł rzucić byle gdzie, a potem się go schowało razem z czymś. Nie wiem. W tym domu wszyscy sprzątają...
- A może byś jednak powiedziała o tym policji, co? Zrobią rewizję...
- Już robili.
- Ale szukali sztyletu. Teraz zrobią pod kątem widzenia listu.
- I co z tego? Będą wszystko czytać? Nie rozumieją po polsku.
- Koperta powinna być zaklejona.
- Tu może być więcej zaklejonych kopert. Adresu nadawcy nie było, ale znam pismo Edka i dlatego wiedziałam, że to od niego. Mam ich nauczyć pisma Edka? I co, będą mi gmerać w papierach? Poprzewracają wszystko do góry nogami! Mowy nie ma, wybij to sobie z głowy!
Wiedziałam, że w gruncie rzeczy o to właśnie chodzi. W kwestii gmerania w papierach Alicja była nieugięta. Przez całe życie po wszystkich jej domach poniewierało się parę ton makulatury, która w całości była jej niezbędna do egzystencji. Jak żyję, nie wdziałam domu, w którym znajdowałaby się podobna ilość szpargałów! Większość tego niewątpliwie dawno należało wyrzucić i sama Alicja to przyznali Wala, ale nigdy nie była pewna, co jest co i które jest które, a na przejrzenie i posegregowanie tego przez ostatnie dwadzieścia lat nie mogła znaleźć czasu. Tonęła w papierach i strzegła ich jak oka w głowie, nikomu nie pozwalając dotykać. Przy swoim roztargnieniu nigdy nie pamiętała, gdzie co położyła, i rzeczywiście list od Edka mógł się znajdować wszędzie, z lodówką włącznie.
Na wszelki wypadek sama zajrzałam do kufra, ale korespondencji w nim nie było. Alicja obejrzała nową lnianą poszewkę na poduszkę, której nie mogła używać, bo nie pasowała do duńskich rozmiarów, dotarła do dna, znalazła pudełko zapałek, upchała wszystko z powrotem i powoli zaczęła zamykać wieko.
- Tak się zastanawiam... - powiedziała powoli w zamyśleniu i zastygła w połowie zamykania. - Zosia wykluczona, ale Paweł?... Ta młodzież teraz taka dziwna... Czy to jest możliwe, żeby oni to uważali za dowcip? Twoje dzieci jak?...
- Dziękuję, zdrowe - odparłam odruchowo, bardzo zaskoczona. - Morderstw, jak dotąd, nie popełniają, jeśli o to ci chodzi, i chyba raczej nie planują nic takiego. Uprawiają inne gatunki dowcipów. Kota masz?
Alicja wzruszyła ramionami, ciężkie wieko wymknęło jej się z ręki i zatrzasnęło z hukiem zgoła armatnim. W chwilę potem w progu stała Zosia w piżamie, z bladą twarzą, z obłędem w oczach.
- Co się stało?... Ktoś strzelał!...
- Nic, to ja - powiedziała Alicja z westchnieniem. - Obudziłam cię? Bardzo cię przepraszam, nie zwracaj uwagi, szukam listu od Edka.
- Na litość boską - powiedziała Zosia słabo. - W tym domu można zwariować!