Rozgoryczony Paweł protestował przeciwko obarczaniu go winą za całość pejzażu.
- Drzewo rżnęła Joanna - oświadczył wzburzonym szeptem. - Ja miałem wozić ziemię! Ja tego tam nie kładłem!
- To dlaczego nie wozisz?
- Którędy? Gałęzie leżą na środku!
- To dlaczego ich nie porąbałeś i nie spaliłeś?
- Joanna mi nie pozwoliła!
- Fakt - przyświadczyłam cicho, ale stanowczo. - Ja mu nie pozwoliłam. Drewno należy do mnie, niech się nie czepia.
Zosia zaczęła wobec tego czepiać się nas obydwojga.
- Przecież to nie może tak zostać, co wy sobie wyobrażacie? Wyjedziemy, a Alicja ma to wszystko sama zrobić? Rozbebeszyć było komu, ale skończyć to już nie ma! Kto niby ma być od tego?
- My. Uspokój się. Są trudności na razie, widzisz przecież, że ustawicznie jakieś zwłoki nam wchodzą w paradę.
- W ogródku nie ma żadnych zwłok!
- Nie wiadomo. Ciemno, nic nie widać, rano niby nic nie było, ale teraz kto wie czy tam gdzieś coś nie leży...
Zosia wzdrygnęła się nerwowo.
- Przestań, na litość boską! Jeszcze wymówisz w złą godzinę! Paweł, nastaw wody na kawę...
Sprzątnęliśmy ze stołu. Alicja, nadal nie odzywając się, wróciła do biurka. Wyjęłam filiżanki do kawy, Zosia otworzyła puszkę.
- Tu już nic nie ma - powiedziała z niezadowoleniem. - Dwie łyżeczki na krzyż. Paweł...
- Ja i tak będę piła herbatę - powiedziałam stanowczo.
- Ja też! - zawołał Paweł.
Zosia wysypała resztkę kawy z puszki do dwóch filiżanek.
- Ale i tak trzeba dosypać. Paweł...
Paweł dolewał wrzątku do czajniczka z herbatą. Odstawił czajnik i sięgnął po słoik z kawą do szafki. Odkręcił przykrywkę i zajrzał do środka.
- Tu już też niewiele zostało - powiedział, podał słoik Zosi i odwrócił się po większe filiżanki do herbaty. Rozmawialiśmy cicho i działaliśmy niemal bezszmerowo, toteż to, co rozległo się nagle od strony Alicji, zabrzmiało jak trąby jerychońskie.
- O rany boskie!!! - jęknęła strasznym głosem, równocześnie z hurgotem odsuwając krzesło od biurka. Słoik z kawą wyleciał Zosi z rąk. Paweł upuścił jedną filiżankę do kawy razem ze spodeczkiem. Nie uczyniłam żadnej szkody tylko dzięki temu, że akurat nic nie trzymałam w ręku.
- Cholera ciężka, zupełnie o tym zapomniałam! - powiedziała Alicja z wściekłością, zanim ktokolwiek z nas zdążył wydobyć z siebie głos. - Jeszcze tylko tego mi brakowało! Podniosła się od biurka z jakimś papierem w ręku i usiadła przy stole.
- Ciotka Thorkilda pisze... O... ? Co tu się stało?
- Nic - odparłam. - Na drugi raz powstrzymaj się od takich efektownych okrzyków, bo nie odpowiadamy za straty, jakie w tym domu poniesiesz. Jakaś taka nerwowa atmosfera się wytworzyła.
- I nerwowa atmosfera tu leży? - zainteresowała się Alicja, oglądając podłogę.
Skorupy z filiżanki zmieszały się wdzięcznie ze skorupami spodka w innym kolorze i kawą na rannych pantoflach Zosi. Nietłukący się słoik z plastyku poturlał się pod stół, siejąc za sobą ciemną smugę w kształt regularnego półkola.
- Abstrakcja wyszła - powiedział Paweł odkrywczo, patrząc pod nogi.
To otrzeźwiło Zosię.
- Jeżeli ja nie dostanę na tym urlopie rozstroju nerwowego, to będzie cud - oświadczyła z irytacją.
- Co, u diabła, takiego może pisać ciotka Thorkilda, żebyś musiała wszystkich straszyć? Resztę kawy szlag trafił! Masz jeszcze jakiś zapas?
- Pojęcia nie mam. Joanna, zajrzyj tam do szafki, po lewej stronie. Chyba już nie ma, co?
- Paweł, rusz się...!
- Masz czekoladę w proszku, kakao i jakąś skamieniałą resztkę neski - powiedziałam, grzebiąc w szafce.
Paweł uprzątnął pobojowisko. Wlazł pod stół i wyciągnął słoik.
- Jeszcze trochę zostało - powiedział pocieszająco. - Ewentualnie może pozbierać łyżeczką z tych skorup?
- Oszalałeś! - krzyknęła Zosia. Wydarła mu z ręki szczotkę i śmietniczkę i sama zamiotła podłogę. Alicja wysypała resztkę ze słoika do puszki.
- Rzeczywiście, jakoś szybko ten słoik wyszedł - powiedziała smętnie. - Ja mu pomogłam wczoraj, wy dzisiaj... Trzeba jutro pamiętać, żeby kupić.
- Masz tu neskę w kamieniu. Może się jeszcze rozpuści.
- Pewnie, że się rozpuści. Zresztą dzisiaj idziemy wcześnie spać i nikt nie będzie pił kawy.
- Chyba że przyjdą goście - powiedział Paweł głupio i lekkomyślnie.
I oczywiście powiedział w złą godzinę.
W panującym od kilku dni zamieszaniu wszyscy z Alicją włącznie zapomnieliśmy, że mają przyjechać Włodzio i Marianne. Włodzio, nasz rodak, i Marianne, jego szwajcarska żona, uważali, iż ogólne zawiadomienie, że w najbliższym czasie przybędą, najzupełniej wystarczy. Dla przygnębionej nieco nie zaplanowanym najazdem na Allerød Alicji pewną pociechę stanowiła myśl, że będzie miała okazję pokłócić się z Włodziem o guziki. Był to temat od lat pasjonujący ich obydwoje i wywołujący dzikie awantury.
Włodzio mianowicie był zdania, że przyszywanie guzików jest podstawowym obowiązkiem żony. Przyszywanie guzików było określeniem niejako umownym i obejmowało wszystkie obrzydliwe czynności, związane z garderobą i gospodarstwem domowym. Pracująca zawodowo Marianne łagodnie godziła się z tą tyranią, Włodzio wykorzystywał jej łagodność, a Alicja dostawała piany na ustach i szaleństwa w spojrzeniu, wykrzykując rozmaite rzeczy o równouprawnieniu i dyskryminacji kobiet.
Nie zdążyło jeszcze przebrzmieć echo lekkomyślnej przepowiedni Pawła, kiedy ich samochód zatrzymał się przed domem, a oni sami zapukali do drzwi. Na ich widok Zosia zdenerwowała się niebotycznie, wiadomo było bowiem, że tak Włodzio, jak i Marianne nie mogą żyć bez kawy, są po całym dniu jazdy i padną, jeśli jej nie dostaną.
- No nie, to przecież coś okropnego, istny pech! Trzeba kupić jeszcze dzisiaj! Słuchaj, gdzie on może kupić kawę? Paweł...!
- Przecież nie urodzę - mruknął Paweł, nie wykazujący cienia inicjatywy, ani tym bardziej entuzjazmu, z nie znanych nam bowiem przyczyn nie znosił Włodzia.
- Kolację zjedliśmy w Roskilde, ale na kawę przyjechaliśmy do ciebie - wykrzykiwał radośnie Włodzio wśród powitań, nie zdając sobie sprawy, że dobija Zosię ostatecznie. - Co jak co, ale kawę się u ciebie zawsze dostanie!
Zosia wpadła na stronie w kompletny rozstrój nerwowy.
- Na litość boską, Joanna! Gdzie można kupić tej cholernej kawy o tej porze?!
- Nigdzie - odparłam niemiłosiernie. - To znaczy owszem, na dworcu głównym w Kopenhadze i w automatach. Automaty są w środku miasta, koło Irmy albo koło HB, albo byle gdzie...
- Paweł, idź natychmiast!
- Ale w automatach jest przeważnie ta gorsza kawa.
- Wszystko jedno! Kup najdroższą, jaka będzie! Idźże wreszcie, na co czekasz?!
Z pewnym wysiłkiem udało mi się wypchnąć Pawła do automatu. Włodzio i Marianne bez skrupułów i bez pojęcia o sytuacji żebrali o kawę. Alicja wsypała do ekspresu nieszczęsną, sponiewieraną resztkę z puszki, której starczyło akurat na dwie filiżanki. Sama miała jeszcze swoją z obiadu, z reguły bowiem piła zimną. Zosia zużyła skamieniałą neskę, nerwowo nasłuchując, czy Paweł nie wraca.
Wieczór upływał w miłej atmosferze.
- Coś podobnego! - mówił Włodzio, wstrząśnięty i zaskoczony. - Edek zamordowany?! Tu, u ciebie?!...
Wydawałoby się, że tak niecodzienne tematy, jak zbrodnia w Allerød i podróż samochodem przez pół Europy powinny zająć czas co najmniej do późnej nocy. Rychło jednak okazało się, że nie wówczas, kiedy zejdą się razem Włodzio i Alicja. Trzebaż nieszczęścia, że Włodzio zaczepił gdzieś o jakąś klamkę i miał lekko naderwaną kieszeń marynarki, przy czym, o zgrozo, przypadek ten przytrafił mu się poprzedniego dnia i Marianne do tej pory tego nie zeszyła!...