Выбрать главу

- Słuchaj - powiedziała w telefonie Anita z wyraźnym przejęciem - przyszło mi na myśl, że chyba teraz w Allerød będzie straszyło. Jak myślisz?

Pomyślałam sobie, że ona jest chyba rzeczywiście konkursowe lekkomyślna i nadludzko odporna na wstrząsy.

- Moim zdaniem już straszy, i to całkiem porządnie - odparłam ponuro.

- Co ty powiesz? Jak straszy? A w ogóle co słychać?

- Słychać niewiele, gorzej z widokami. Mamy nowe zwłoki.

- Nie żartuj! Gdzie?!

- Tu obok, w pokoju, koło atelier.

- No proszę! Ta Alicja ma tam jednak straszny nieporządek, wszędzie jakieś zwłoki, to w ogródku, to w pokoju... A kto tym razem?

- Dwie osoby. Słyszałaś o nich, Włodzio i Marianne.

- Jak to?! Równocześnie?!

- Łeb w łeb...

- Co za rozrzutność! I jak się czujecie?

- Średnio. Powoli zaczynamy przywykać.

- Pewnie, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Czy w tym bałaganie Alicja w ogóle może coś znaleźć?

- Przeciwnie, gubi następne.

- I tego listu, którego szukała, też nie znalazła?

- No przecież ci mówię, że nie. Zgubiła nowy. Możliwe, że znajdzie tamten, jak będzie szukała tego.

- Ale korzyść z tego może być - powiedziała Anita z wyraźnym ożywieniem. - Bo ja nie dokończyłam myśli. Jeśli będzie straszyło, to ona może brać za wstęp. Niedrogo, po pięć koron od głowy, a za nocleg, na przykład, piętnaście. Bez pościeli.

Mimo woli zastanowiłam się nad tym.

- Wiesz, że to jest niegłupie... W razie gdyby straszyło w ogródku, może tylko wpuszczać na noc do środka bez dodatkowych zachodów. Tylko trzeba będzie porządniej ogrodzić, żeby nie wchodzili na gapę przez tę dziurę w żywopłocie. Na razie po ogródku plącze się morderca.

- Jak to?

Opowiedziałam jej pokrótce o wczorajszych spostrzeżeniach Pawła. Anita się bardzo zainteresowała.

- I co? Nie rozpoznał go? Nie zauważył czegoś charakterystycznego? Ta młodzież teraz jest do niczego. Same niedojdy! Nie wiem, czy wiesz, że my chyba o tym napiszemy obszerniej. Ja tu mam artykuł...

Zaniepokoiłam się. Anita pracowała jako sekretarz redakcji jednej z największych kopenhaskich gazet. Nie byłam pewna, czy Alicji zależy na rozgłosie.

- Słuchaj, wstrzymaj się z tym. Alicja może mieć pretensje. A jeśli nie możesz, to przynajmniej dopilnuj, żeby nie wymieniali nazwisk i szczegółów.

- Spróbuję - obiecała Anita. - Zrobię, co się da. Ale za to rezerwuję dla nas wszystkie świeże wiadomości. Nie udzielajcie żadnych wywiadów nikomu!

Zapewniłam ją, że będziemy milczeć jak zmurszałe głazy, i odłożyłam słuchawkę. Paweł zakończył badanie artykułów spożywczych przez lupę, uznał je za jadalne i na wszelki wypadek skoczył do sklepu po nowe mleko, bo wczorajsze było otwarte. Kupioną przez niego kawę uznaliśmy za nieszkodliwą, zważywszy, że piliśmy ją wczoraj i jeszcze żyjemy. Nowy wstrząs pozbawił apetytu tylko Zosię, Paweł Włodzia nie lubił, a Marianne właściwie nie dostrzegał, ja zaś prawie nie znałam ich obydwojga. Trzeźwo stwierdziłam, że gdybyśmy mieli tracić apetyt przy każdym zbrodniczym zamachu, wkrótce zapewne zaczęłaby nam grozić śmierć głodowa.

Alicja przyjechała samochodem razem z panem Muldgaardem, okropnie zdenerwowana i pełna wyrzutów sumienia, że chociaż raz nie przyznała Włodziowi za życia racji w kwestii guzików. Tuż przed nimi przyjechało pogotowie, które wezwała na wszelki wypadek w trakcie oczekiwania na samochód policji. Lekarz policyjny i lekarz pogotowia, wśród wzajemnych uprzejmości, przystąpili do badania. Byliśmy wszyscy tak głęboko przekonani, że tym razem mordercy udało się lepiej i Włodzio z Marianne definitywnie padli ofiarą jego uporu, że nagłe ożywienie obu eskulapów wstrząsnęło nami nie mniej niż łypnięcie Kazia.

- Żyją!!! - wrzasnęła Alicja ze łzami szczęścia w oczach. - Słuchajcie, oni żyją!!! Dadzą się odratować!!! To samo co z Kaziem!!!

Ulga, jakiej doznaliśmy, pozwoliła nam dopiero teraz ocenić ogrom panującego dotychczas przygnębienia.

- Nie do wiary - jęknęła w radosnym oszołomieniu Zosia. - A tak wyglądali...! Do głowy by mi nie przyszło!

- Cud! - oznajmiłam pobożnie.

- Jaki tam cud, ten morderca to jakiś idiota, on nie ma pojęcia o truciznach - zawyrokował Paweł.

- Co to był za kretyński pomysł od razu mówić, że nie żyją! Trzeba było najpierw dzwonić do pogotowia, a potem do mnie...

- A te plamy to co? - zaprotestowałam. - Każdy by się pomylił! Plamy powinno się mieć po śmierci, a nie za życia!

- Jest jakiś przepis prawny co do tego? - spytała Alicja jadowicie. - I czego wy mnie tak denerwujecie? A w ogóle plamy ma tylko Marianne, oni mówią, że to uczulenie. Alergia. Nie wiem, ale chyba sama przyszyję Włodziowi jakiś guzik!

- Na taką okazję chętnie oderwie sobie wszystkie...

Obaj lekarze, zanim oddalili się wraz z ofiarami zamachu, zgodnie zaręczyli za ich życie, przewidując jednakże, iż kuracja będzie długa i skomplikowana. Morderca zastosował jakąś niezwykłego gatunku truciznę, zawierającą głównie środki nasenne, a oprócz tego coś jeszcze, czego trudno było dociec, zważywszy bowiem, że Włodzio i Marianne wyżyli, na sekcję nie było szans. Objawy zaś prezentowały się nad wyraz nietypowo. Pan Muldgaard w zadumie kręcił głową.

- Zadziwienie odczuwać należy - rzekł. - Nader nieordynarny spożyły jad osoby nieżywe. Analiza opowie nam lubo też nie. Co spożyły osoby nieżywe?

- Ordynarną kawę spożyły - odparła Alicja jakby z pewnym wysiłkiem.

Paweł ocknął się z zachwyconego zapatrzenia w pana Muldgaarda.

- Wcale nie ordynarną! - zaprotestował z oburzeniem. - Kupiłem najdroższą, jaka była!

- Oni wcale nie pili twojej kawy - wtrąciłam. - Wypili resztkę tej ze słoika. To była ta lepsza. Twoją napoczęłyśmy dopiero potem.

- Ona ma rację - przyświadczyła Zosia. - Wypili tę, która się wysypała.

- Azali nie było inne pożywienie w usta owe osoby? - spytał pan Muldgaard.

- Nie było. Nic nie jedli, pili kawę i koniak.

- Napoje - stwierdził pan Muldgaard. - Obaczyć pragnę owe napoje.

- Kawę będzie dość trudno zobaczyć, skoro ją wypili, ale koniak jeszcze został - powiedziała Alicja. Otworzyła szafkę i wyciągnęła butelkę z resztką koniaku. - Wszyscy go pili.

- Azali był to ten?

Jednogłośnie zaświadczyliśmy, że ten. Pan Muldgaard skinął na współpracownika.

- Naczynie od kawa pragnę - zażądał stanowczo.

Spowodował tym niejakie poruszenie, okazało się bowiem, że Zosia w zdenerwowaniu i szale sprzątania pozmywała wszystko, likwidując ślady zbrodni. Kawę kupioną przez Pawła wysypała z plastykowego opakowania do puszki. Pan Muldgaard okazał rozczarowanie i niezadowolenie. Mój wychowany na kryminałach intelekt nagle ruszył.

- Czekajcie - powiedziałam. - Słoik po tamtej kawie jest w śmieciach.

- Nie ma! - jęknęła Zosia. - Kazałam Pawłowi wyrzucić śmieci!

- Oszalałaś chyba z tymi porządkami! Paweł, leć po śmieci, może jeszcze nie wywieźli!

Paweł zerwał się z miejsca i rzucił do drzwi. Po chwili wrócił, z triumfem niosąc słoik po kawie.

- Jest. To ten!

Wszystkie trzy obejrzałyśmy słoik z nadzwyczajną uwagą.

- No i co ci z tego słoika? - zainteresowała się Alicja.

- Zauważ, że my się czujemy dobrze, a Włodzio i Marianne wręcz przeciwnie...

- Zauważyłam to już parę godzin temu. I co?

- To, że oni musieli zjeść co innego, a my co innego...

- Oni w ogóle nic nie jedli!

- Przestań mi przerywać. Pić co innego. Wszyscy pili tę cholerną kawę, czyli oni musieli pić inną kawę, bo koniak pochodził z tej jednej butelki. Zauważ, że kawa nam się akurat skończyła i tej w stoiku zostało tylko na dwie filiżanki. Zauważ, że zaparzyłaś ją w ekspresie i oni ją wypili, a my nie...