- Nie? - powiedziała Alicja niepewnie. - Mnie się wydaje, że ja ją też piłam. Wyście też coś piły...
- Zosia piła neskę, a ja herbatę. Pawła nie było, bo latał po krzakach. A ty piłaś zimną, tę, której nie zdążyłaś wypić po obiedzie. Z ekspresu wyszły dwie filiżanki, przypomnij sobie. I ani grosza więcej. Jeżeli nie zatrułaś wody w ekspresie, to trucizna musiała być w kawie. Nie zatrułaś?
- Jeżeli, to bezwiednie...
- A reszta tej kawy powinna być na dnie puszki, bo ją tam sama wsypałaś. I dopiero z puszki do ekspresu. Na wierzchu w puszce jest ta kawa Pawła, a pod spodem świństwo. Niech oni to zbadają.
Słuchający z wielką uwagą pan Muldgaard skinął głową, wyjął mi słoik z rąk i wręczył go swojemu pomocnikowi. Następnie wręczył mu także puszkę z kawą.
- I znów nie będzie kawy - mruknął Paweł.
- Teraz nie idę!... Natchnienie kwitło we mnie nadal.
- Zauważ, że ci się ta kawa wysypała jeszcze przedwczoraj, jak ją wyrzuciłaś z szafki. Zauważ, że była nie dokręcona. Ktoś otworzył. Możliwe, że w tym samym czasie, kiedy doprawiał winogrona. Zaparł się na ciebie...
- Boże! - krzyknęła ze wzruszeniem Zosia. - Co za szczęście, że to się wysypało!
- Ciekawe, dlaczego zatruwał w słoiku, a nie zatruwał w puszce - powiedziała Alicja krytycznie, - Puszka stała na wierzchu...
- Bo w puszce było tyle co kot napłakał. Bał się, że zużyje to kto inny, a nie ty. A co do stoika miał pewność, że prędzej czy później padnie i na ciebie...
- No i dlaczego nie padło?
- Bo nie przewidział, że obie kolejno będziecie tym słoikiem rzucały po całym mieszkaniu...
Wyraźnie zainteresowany tematem pan Muldgaard zażądał szczegółowej relacji z wydarzeń. Zanotował sobie nasze informacje, po czym złożył dowód niezwykłej uwagi i znakomitej pamięci.
- Pan - rzekł nieco podejrzliwie, wskazując długopisem Pawła. - Ucho moje słyszało. Nie spożył kawę. Wizytował krze. Dlaczego?
Na twarzy Pawła odbiło się równocześnie zdumienie, zaskoczenie i niepewność.
- Co ja robiłem? - spytał z niedowierzaniem,
- Wizytował krze - powtórzył pan Muldgaard.
- Latałeś po krzakach - podpowiedziałam.
- A! Jak śledziłem tego jakiegoś?,.. Pan Muldgaard znów zażądał dokładnych zeznań. Sami się zdziwiliśmy, opowiadając, że tak wiele rzeczy zdążyło się przytrafić w tak krótkim czasie. Morderca wydawał się jednostką niezwykle aktywną i pełną wigoru, a domniemywana chęć usunięcia z tego padołu Alicji najwyraźniej w świecie stała się celem jego życia.
Pan Muldgaard poprzyglądał się uważnie i w zamyśleniu, po czym wyraził chęć udania się wraz z Pawłem przebytą przezeń wczoraj drogą. Paweł nie miał nic przeciwko temu. Wyszli od razu przez ogród i wrócili mniej więcej po półtorej godzinie.
- Wezwał posiłki - powiedział Paweł bardzo przejęty, zapominając, że pan Muldgaard znacznie lepiej rozumie po polsku niż mówi. - Przegoniłem go trochę po tych zaroślach, bo mi się pomyliło. Wczoraj było ciemno, a dzisiaj widno i wszystko inaczej wygląda, ale on znalazł ślady. W końcu trafiłem do tego miejsca, gdzie słyszałem samochód, i już tam jest cała wataha. Wezwał ich przez krótkofalówkę, oni tu mają fajne urządzenia, badają grunt...
Pan Muldgaard przyświadczał, kiwając głową. Następnie oddalił się, zobowiązawszy nas do natychmiastowego zawiadamiania go o wszystkich wydarzeniach, które wydadzą nam się dziwne, exemplum nie dokręcony słoik z kawą. Późnym wieczorem zadzwonił, uprzejmie informując nas o wynikach badania resztek kawy...
- On mówi, że ta osoba... to znaczy ten morderca chciał mieć pewność, że trucizna podziała i nikt za wcześnie nie wezwie pomocy - powiedziała Alicja, odłożywszy słuchawkę. - Ofiary zasną tak porządnie, że nawet gdyby coś czuły, jakieś boleści albo co, to też się nie obudzą. Rodzaj narkozy. Trochę inne niż to, co było w winogronach.
- To istny cud, że oni z tego wyszli z życiem - westchnęła Zosia. - Miałabyś potworne wyrzuty sumienia. Może jednak przestań się z nim kłócić o guziki?
Alicja wzruszyła ramionami, przygnębiona i bardzo zniechęcona.
- On jest taki zadowolony, jakby wykrył Bóg wie co... Przecież nie otruli się guzikami... Ciekawe, co mu przyjdzie z tych odkryć. O mordercy nawet nie ma pojęcia i pracuje w beznadziejnym tempie. Prawdę mówiąc, nic nie robi, przeleciał się z Pawłem po żywopłotach i to wszystko. Co on sobie właściwie wyobraża?
- On sobie nic nie wyobraża - wyjaśniłam. - On po prostu czeka, aż ten zbrodniarz wreszcie ciebie zamorduje, bo wtedy dopiero dowie się, o co tu chodzi. Zrobi jeszcze jedną rewizję, znajdzie list od Edka i będzie wszystko wiedział.
- On przecież nie wie o liście od Edka? - powiedziała Alicja nieufnie. - Czy ktoś mu powiedział? Bo ja nie.
- Chyba nikt, bo jakoś o niego nie pyta. Aż dziw bierze, tyle osób o tym wie i nikt nie puszcza farby!
- Tyle osób? Kto jeszcze wie, poza nami?
- No, jak to? Wszyscy, którzy wtedy byli na tarasie. Mówiłaś przecież, że ci zginął przed przeczytaniem. Jeśli ktoś z zewnątrz gdzieś się czaił, to też mógł słyszeć.
- Mnie się wydaje, że ja tego wtedy nie mówiłam. Skąd wiesz, że wszyscy wiedzą? Kto wie?
- Na przykład Anita. Pytała dziś, czy go nie znalazłaś.
- Anita wie, a policja nie wie?... Ewa też wie?
- Nie wiem, czy Ewa wie, ale chyba też.
- To ja ją od razu zapytam...
Wyrwana ze snu Ewa kategorycznie wyparła się jakichkolwiek wiadomości o liście. Oświadczyła, że pierwsze słyszy i nawet jeśli ktoś coś na ten temat mówił, to ona nie zwróciła uwagi. Obiecała nie zdradzić tej tajemnicy policji, po czym zainteresowała. się nadzwyczajnie możliwością wykrycia mordercy za pomocą znalezienia korespondencji od ofiary. Gorąco zachęciła Alicję do szukania, nakłaniając ją, żeby nie ustawała w wysiłkach, aż znajdzie.
- Ewa nie wie - powiedziała Alicja, marszcząc brwi w zamyśleniu. - Anita wie... Skąd ona wie? Mnie się to wydaje podejrzane.
- Morderca wie o liście - powiedziałam, też się zamyślając. - Usiłuje cię utłuc, zanim go znajdziesz. Bardzo mi przykro, ale podejrzana wydaje mi się raczej Ewa. Morderca powinien się nie przyznawać, że wie, udawać, że go nic nie obchodzi, że nie ma z tym nic wspólnego. Anita sama zapytała...
- To dlaczego Ewa mnie zachęcała do szukania?
- Żebyś teraz odłożyła słuchawkę i pozwoliła jej pójść spać. Jest wpół do dwunastej, normalni ludzie o tej porze sypiają... Względnie dla zmylenia przeciwnika. Wyrwana ze snu, odruchowo powiedziała, że nie wie, zorientowała się, że to błąd, i chciała go naprawić. Ewentualnie może to Roj, przyznał się jej i teraz ona z nim współdziała...
Uczciwie mówiąc, wcale nie byłam pewna, czy podejrzewanie Ewy ma w ogóle jakiś sens, ale byłam śpiąca i wygłaszałam byle jakie, nie przemyślane opinie. Kogoś trzeba było podejrzewać, a Ewa nadawała się do tego znakomicie już chociażby z racji urody. Niepewność w tym względzie i przekonanie, że wymyśliłam głupstwo, trwały we mnie aż do piątku, to znaczy prawie przez dwa dni. Przez te dwa dni panował błogi spokój, w czasie którego z wolna wracaliśmy wszyscy do równowagi. Usunęłam gałęzie z ogródka, paląc imponujące ognisko i omal nie puszczając z dymem całego Allerød. Paweł zaś rozkopał do końca środkowy grób, pracując jak galernik z nadzieją znalezienia wewnątrz zwierzęcia doświadczalnego. Zwierzęcia nie było, pozostały po nim tylko nikłe ślady. Paweł otarł zatem pot z czoła i postanowił zająć się większym kurhanem, gdzie bezwzględnie zwierzę powinno być.