W piątek rano zadzwoniła Ewa, namawiając nas na odwiedzenie wystawy malarstwa skandynawskiego, której otwarcie miało nastąpić wieczorem. Twierdziła, że musi tam być, że będzie sama, bez żywej znajomej polskiej duszy, i koniecznie chce, żebyśmy przyszły, jeśli już nie dla wrażeń artystycznych, to przynajmniej dla towarzystwa. Alicja i Zosia odmówiły stanowczo udziału w imprezie, Paweł po harówce w ogrodzie ledwo zipał, poszłam więc sama.
Wystawa jako taka wstrząsnęła mną z lekka. Oglądając zawieszone na ścianach dzieła nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że artyści tworzyli w czasie weekendów, kiedy wszystkie sklepy są zamknięte i nic nie można kupić, i akurat wyszła im cała farba z wyjątkiem kolorów buraczkowego, sinego i czarnego. Zużyli zatem to, co im pozostało, osiągając niewiarygodnie grobowe efekty. Znalazłam tam nawet pejzaż, który chętnie bym kupiła, żeby patrzeć nań, jeśli będę musiała hamować zbytnią wesołość.
Obejrzałam całość, Ewa, która strojem stanowiła kontrast z wystawą, odpracowała swoje oficjalne obowiązki i byłyśmy wolne.
- Chcesz tu jeszcze coś oglądać? - spytałam z niesmakiem. - Bo ja mam dość. Nie chciałabym, żeby w obecnej sytuacji coś takiego mi się przyśniło.
- Och, tak! - odparła Ewa. - To jest potworne, to wszystko, co wy robicie w Allerød! Już idziemy, ale czekaj... Ja tu jeszcze muszę, muszę coś obejrzeć! Muszę! To jest takie WSTRĘTNE...!
Zaciągnęła mnie w kąt, pod obraz, przedstawiający sobą nie wiadomo co. Kojarzyło się to jakby z czubatym talerzem flaków w osobliwym, brudnoburaczkowym kolorze i robiło dziwne trupie wrażenie. Ewa patrzyła na to z jakimś zachłannym obrzydzeniem, nie mogąc wręcz oderwać oczu. Przyglądałam jej się nieco zaniepokojona, bo rzadko się zdarza, żeby ktoś tak się rwał do oglądania WSTRĘTNEGO...
- Długo tak musisz...? - spytałam ostrożnie.
- Nie - odparła Ewa. - Już dosyć. Prawda, że to wstrętne? Wszystko inne będzie mi się teraz wydawało prześliczne!
Odwróciła się od obrazu, pociągając mnie za rękę, i nagle zesztywniała. Dało się to wyraźnie wyczuć. Uczyniła jeszcze dwa kroki, zwalniając tempa, po czym zatrzymała się, jakby zelówki przywarły jej do podłogi. Wyraz twarzy miała zmieszany, w oczach popłoch. Popatrzyłam w kierunku jej spojrzenia.
Pomiędzy ludźmi zmierzał w naszą stronę niezwykle przystojny, wysoki, czarnowłosy facet, ubrany nader oryginalnie, a pomimo to elegancko. Nie lubię takich południowych typów, ale wbrew sobie musiałam przyznać, że ma prawo się podobać, tyle że nie mnie. Miał na sobie ciemny garnitur, jasny krawat i czerwoną koszulę. Był już niemal o metr.
Ewa nagle ożyła. Wyraz twarzy i oczu zmienił jej się radykalnie. Spojrzała na przestrzał przez faceta lodowatym, nie widzącym spojrzeniem i ruszyła pośpiesznie w kierunku wyjścia, znów pociągając mnie za rękę.
- To straszne, co tam się u was dzieje, potworne! - powiedziała nerwowo. - Czy nie możecie jakoś z tym skończyć? Przecież to nieznośne, tyle ofiar, na każdym kroku jakiś nieboszczyk!
Wyglądało na to, że mówi cokolwiek, byle coś mówić. Facet wrósł w podłogę, a na jego pięknym obliczu odmalowało się wyraźne zaskoczenie. Wpatrywał się w Ewę i stopniowo jakby posępniał, po czym nagle odwrócił się i odszedł.
Byłyśmy już na półpiętrze. Ewa nadal mówiła byle co, usiłując zainteresować mnie płaskorzeźbami wystawionymi na ścianach klatki schodowej. Widać było, z jakim wysiłkiem stara się nie patrzeć w górę, w miejsce, gdzie został czarny facet w czerwonej koszuli.
Milczałam tak długo, usiłując ochłonąć z wrażenia, aż zdałam sobie sprawę, że moje milczenie jest w najwyższym stopniu i pod każdym względem niestosowne. Koniecznie musiałam coś powiedzieć!
- Okropne! - oświadczyłam z najgłębszym przekonaniem, bo też istotnie tak nagłe wykrycie związku Ewy z czarnym facetem w czerwonej koszuli było okropne. - Cała wystawa jest beznadziejna, a te pagaje tutaj to już zupełne dno!
- Ależ skąd! - zaprzeczyła Ewa z lekkim zaskoczeniem. - Właśnie te płaskorzeźby są najlepsze ze wszystkiego! To głupota umieścić je na schodach, a tamte obrzydliwe w salach! Gdzie logika?
Ściśle biorąc, na żadną płaskorzeźbę nawet nie spojrzałam i nie miałam pojęcia, o czym mówię. Pośpiesznie usprawiedliwiłam się wymyśloną na poczekaniu prywatną i czysto subiektywną niechęcią do płaskorzeźb jako takich. Ewie najwyraźniej w świecie było wszystko jedno i natychmiast przyznała mi prawo do subiektywnych niechęci. Wyszłyśmy na Nyhaven i aż do Kongens Nytorv milczałyśmy obie.
- Pójdziemy Strogetem do dworca głównego, chcesz? - powiedziała Ewa. - Obejrzymy wystawy. Strasznie dawno tu nie byłam.
Nie miałam żadnego interesu na dworcu głównym i znacznie wygodniej byłoby mi jechać z Østerportu, a wystawy oglądałam trzy dni temu, ale musiałam się zastanowić nad wydarzeniem i zdecydować, co mam z tym fantem zrobić, zanim się z nią rozstanę. Na dyplomację z góry machnęłam ręką, z doświadczenia wiedząc, iż nie jest to moja najmocniejsza strona. Za wszelką cenę postanowiłam się dowiedzieć personaliów faceta!
- Te zielone buty są piękne! - zawołała entuzjastycznie Ewa, która na widok ciuchów w mgnieniu okna przyszła do siebie. - Uwielbiam zielony zamsz! I spójrz na tę kieckę!
- Kto to był ten facet? - spytałam na to, spoglądając na kieckę, istotnie nader atrakcyjną, i rezygnując z podstępów.
- Jaki facet? - spytała Ewa z przesadnie kamienną obojętnością, od razu tracąc entuzjazm. Uznałam, że muszę brnąć dalej wprost.
- Ten czarny, w czerwonej koszuli, który chciał do nas podejść.
Ewa przez długą chwilę oglądała w milczeniu efektowne zestawienie torebek z rękawiczkami i pantoflami.
- Chciałam się nie przyznać - powiedziała wreszcie z zakłopotaniem, odrywając się od wystawy i ruszając dalej. - Ale już ci powiem. Moja dawna wielka miłość. Nie mów o tym nikomu.
- A!... - powiedziałam niepewnie, bo żądanie niemówienia o tym nikomu wprawiło z kolei mnie w zakłopotanie. To właśnie Ewa zrobiła nam kiedyś ten straszny numer, trzymając w tajemnicy małżeństwo z Rojem i zdradzając tę tajemnicę Alicji i mnie, każdej z nas oddzielnie i każdej z prośbą, żeby absolutnie nikomu nie mówić. Przez osiem miesięcy męczyłyśmy się obie jak potępieńcy, plotkując o Ewie i Roju i starannie pilnując, żeby nie zdradzić sekretu, co było niesłychanie uciążliwe. Aż wreszcie zniecierpliwiło mnie to ostatecznie. Zadzwoniłam do Ewy z zapytaniem, jak długo jeszcze zamierza ukrywać fakt zawarcia ślubu i czy, na litość boską, nie można by powiedzieć o tym przynajmniej Alicji! Oświadczyła mi to na spokojnie, że Alicja wie równie długo, jak ja, i ona tylko chciała się przekonać, czy prawdą jest to, co o nas się słyszy, mianowicie, że potrafimy utrzymać tajemnicę. O mało mnie wówczas szlag nie trafił!
A teraz w grę wchodzi zbrodnia i znów mam nie mówić nikomu...?
W Ewie wyraźnie przerwały się jakieś tamy.
- Wiedziałam, że on jest w Kopenhadze - mówiła, nie kryjąc już zdenerwowania. - Skończyłam z nim dawno temu. Byłam wtedy śmiertelnie zakochana i przerażająco głupia. Zerwałam z nim definitywnie i na wieki i nigdy więcej nie chciałam się z nim zobaczyć. Teraz też nie, już chociażby ze względu na Roja, Roj o nim nic nie wie. Uważam, że byłoby głupio i nieprzyzwoicie... Poczułam się strasznie zaskoczona, jak go tam zobaczyłam, chciałam udawać, że go nie znam... Nie życzę sobie go znać!