Słuchałam, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Na kwestię uczuć, zważywszy własne, byłam akurat szczególnie uczulona. Ewa usiłowała mnie przekonać, że do byłego oblubieńca nie odczuwa już nic, że on ją już nic nie obchodzi i że zgoła nie pamięta o jego istnieniu. Sądząc z jej zachowania i wyrazu twarzy, kiedy go ujrzała, można jej było przypisać wszystko z wyjątkiem obojętności.
- Jak mu na imię? - spytałam z ostrożnym zaciekawieniem.
- Giuseppe - odparła Ewa z rzewnym westchnieniem. - Giuseppe Grassani. To Włoch...
- A gdzie mieszka?
- Nie wiem. Kiedyś mieszkał w Marsylii i tam właśnie przeżyłam mój najpiękniejszy romans. Ale wyjechał zaraz po rozstaniu się ze mną i nie wiem, gdzie teraz mieszka.
Całą drogę do dworca głównego zastanawiałam się, jak rozwikłać skomplikowany problem, potem zaś zeszłam po schodach i wsiadłam do pociągu tak zaabsorbowana tematem, że zapomniałam kupić bilet. Jadąc na gapę do Allerød, denerwowałam się na każdej stacji możliwością pojawienia się kontroli, aż wreszcie, pod koniec podróży, uprzytomniłam sobie, że kontrola oznaczałaby po prostu utratę dwudziestu pięciu koron i nic więcej, a dwadzieścia pięć koron nie jest warte aż takiego zdenerwowania. Na ostatnim odcinku, pomiędzy Birkerød i Allerød, zdecydowałam się wreszcie powiedzieć o czarnym Giuseppe w czerwonej koszuli, ukrywając jednakże stanowczo jego związek z Ewą.
Być może nie dotrzymałabym postanowienia i powiedziałabym więcej niż miałam zamiar, gdyby nie to, że nie miałam okazji w ogóle nic powiedzieć. Sytuacja okazała się nie sprzyjająca.
Duńska rodzina Alicji, dotychczas taktownie trzymająca się na uboczu, postanowiła zwizytować wreszcie nawiedzaną nieszczęściami powinowatą. Każdy zdecydował się na to we własnym zakresie, bez porozumienia z innymi, i w rezultacie wszyscy trafili na jedną chwilę. Trzeba przyznać, że raczej nieszczególnie wybraną.
Starannie kryjąc niepokój, Alicja podała na stół kawę, śmietankę, marcepan i kruche ciasteczka. Starannie kryjąc się przed gośćmi, Paweł każde opakowanie oglądał uprzednio przez moją lupę. Nie kryjąc zdenerwowania, Zosia gwałtownym szeptem protestowała przeciwko obarczaniu go odpowiedzialnością za życie i zdrowie tylu osób. Przybyłe osoby, nie zdając sobie sprawy z wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa, wśród okrzyków umiarkowanej zgrozy wyrażały swoje współczucie.
- Jestem przerażona - powiedziała Zosia i widać było, że mówi świętą prawdę. - Alicja chyba oszalała, dała im ten koniak, którego nie skończyli Włodzio i Marianne.
- Przecież w tym koniaku nic nie było, policja sprawdzała.
- Ja nie wiem, mógł ktoś coś dosypać. Butelka była otwarta. Jeszcze by tylko tego brakowało, żeby ta cała rodzina padła trupem na miejscu!
- Pewnie, z dwojga złego już lepiej, żeby padli trupem po wyjściu, w swoich domach...
- Przestań, niedobrze mi się od tego robi!
- Ale tak ogólnie to wyglądają dość zdrowo - dodałam pocieszająco, przyglądając się zgromadzeniu tubylców. - A poza tym może mu się znów nie uda?
- Kiedyś wreszcie się uda!
Na kanapie i fotelach siedzieli obaj bracia Thorkilda, Jens i Ole, z żonami, cioteczna siostra Karin, kuzynka Greta i siostrzeniec Thorsten. Thorsten był jedynym, który wydawał się rozumieć, o co tu w ogóle chodzi, reszta bowiem robiła takie wrażenie, jakby słuchała opowieści o osobliwych zwyczajach, praktykowanych wśród Polaków. Wstrząsające objawy temperamentu pojawiły się w Allerød, przysparzając przykrych kłopotów ich powinowatej, a przy okazji pozwalając pooglądać się z bliska, co mogło być ciekawe, ale też i nieco gorszące.
Przeciągnięte do późna zebranie towarzyskie pozwoliło mi zastanowić się nad sytuacją i podjąć decyzję. Kiedy goście, wszyscy zdrowi i w dobrym stanie, opuścili dom, zatrzymałam zmierzającego do łazienki Pawła.
- Paweł, słuchaj. Poznałbyś tego faceta, którego widziałeś z Edkiem?
- Jakiego faceta?
- Tego czarnego w czerwonej koszuli, który chciał jechać furgonetką od węgla.
- No pewnie, że bym poznał! Ja się im przyglądałem bardzo długo.
- Bo co? - zainteresowała się nieufnie Alicja, odsuwając Pawła spod drzwi lodówki i chowając do środka mleko. - Masz go gdzieś pod ręką?
- Nie wiem. Jak on wyglądał?
- Czarny - powiedział Paweł, opierając się o blat przy zlewie. - Taki typowy południowiec, z nosem, z falującymi włosami, z ciemną gębą, średnioostrzyżony. Wysoki. Raczej szczupły, ale nie za bardzo. Matce się tacy podobają.
- Jacy mi się podobają? - spytała podejrzliwie Zosia, wchodząc z naczyniami i odsuwając go od zlewu.
Kuchnia Alicji, bardzo funkcjonalnie urządzona, była jednakże takich rozmiarów, że już dwie osoby robiły tłok. Paweł wcisnął się w kąt blatu, pomiędzy zlewem a lodówką.
- Tacy jak ten, którego widziałem z Edkiem - wyjaśnił.
- Nie chcę być niegościnna, ale czy naprawdę wszyscy musicie siedzieć w kuchni? - spytała Alicja i odsunęła go, żeby włożyć do szafki słoik z kawą i resztę herbatników. - Zdawało mi się, że ten dom ma więcej pomieszczeń?
- To nie mnie się tacy podobają, tylko Alicji - powiedziała Zosia. - Paweł, na litość boską, wynoś się stąd! Joanna, ty też!
- Kiedy ja idę do łazienki! - zaprotestował Paweł.
- Możesz iść tamtędy, przez korytarz.
- Czekajcie no, kochane panienki - powiedziałam stanowczo. - Przestańcie się go czepiać, bo on zaraz będzie najważniejszą osobą. Widziałam dziś w Kopenhadze czarnego faceta w czerwonej koszuli. Południowiec, bardzo przystojny z falującymi włosami, wysoki, średnio szczupły. Co wy na to?
Tamci troje natychmiast odwrócili się do mnie z wielkim zainteresowaniem.
- Myślisz, że przez cały czas chodzi w tej jednej koszuli? - zaciekawiła się Alicja.
- Myślisz, że to ten sam? - spytała Zosia z niedowierzaniem. - Gdzie go widziałaś?
- Na wystawie. Koszula wyglądała raczej czysto, więc chyba czasem ją zdejmuje i pierze. Możliwe jednak, że z zasady chodzi w czerwonych koszulach. Wyłącznie.
- Czarnych facetów tu jest dość dużo - powiedziała Alicja sceptycznie. - Większość z nich ma prawo lubić czerwone koszule, bo czarnym w czerwonym do twarzy. Skąd ci przyszło do głowy, że to ten sam, który w Warszawie spotykał się z Edkiem?
Nie mogłam jej odpowiedzieć na to pytanie, nie wplątując w to Ewy. Popłoch w jej oczach był przecież zasadniczą przyczyną skojarzenia, a to właśnie postanowiłam przemilczeć.
- Nie wiem dokładnie - odparłam po namyśle.
- Możliwe, że to kto inny, ale wygląda tam samo. Uważam, że Paweł powinien go zobaczyć.
- Ja nie chcę, żeby Paweł się w to mieszał! - zaprotestowała odruchowo Zosia.
- Już jest wmieszany - mruknęła Alicja.
- Dlaczego? - oburzył się Paweł. - Znowu mi wielkie mieszanie zobaczyć faceta! Nie udusi mnie przecież za to, że na niego patrzę! A w ogóle to oni mnie nawet nie zauważyli. Gdzie on jest?
- W Kopenhadze.
- Gdzie w Kopenhadze?
- Nie wiem. Gdzieś. Był na wystawie, ale wątpię, czy siedzi tam trwale w charakterze eksponatu. Nie pasowałby do reszty. Wątpię też, czy pójdzie tam drugi raz. Wyglądał na takiego, który uprawia nocne życie. Paweł kilkakrotnie kiwnął głową z wielką energią i z takim rozmachem, że puknął potylicą w futrynę drzwiową, o którą się oparł.
- Zgadza się. Ten od Edka też tak wyglądał. Bardzo możliwe, że to ten sam. Gdzie mam go szukać?
- Nie wiem. Gdzie się w Kopenhadze uprawia nocne życie?
- Nigdzie - powiedziała Alicja, wracając do porządkowania kuchni, - Możesz usiąść na Ratuszplacu i czekać, aż będzie przechodził. Kiedyś się doczekasz.