- Albo może na Strogecie pod ptakami. Też się kiedyś doczekasz.
- Kiedy ja we wrześniu muszę być w Warszawie...!
- Co za nonsens! - powiedziała Zosia z niezadowoleniem. - Przestańcie mówić te bzdury. Siedzieć na Ratuszplacu...! Idiotyzm. I w ogóle po co wam ten facet?...
- Czekajcie - powiedziałam, bo przypomniałam sobie informacje Ewy, z których wynikało, że facet jest przyjezdny. - Hotele! On nie wygląda na takiego, który tu mieszka trwale. Może mieszkać w hotelu albo w pensjonacie. Obskoczyć co przyzwoitsze, codziennie jeden, posiedzieć w holu i poprzyglądać się ludziom. O jakiejś porze musi wyjść albo wrócić!
- No! - przyświadczył z ożywieniem Paweł. - Mogę posiedzieć!
- Możemy posiedzieć na zmianę - dodałam wspaniałomyślnie. - Ktoś z nas zobaczy znajomego, albo ty, albo ja. I potem pójdziemy obejrzeć go wspólnie.
Facet w czerwonej koszuli stanowił dla mnie zasadniczy punkt programu, męczył mnie niewymownie. O jego personalia miałam spytać Edka prywatnie. Mógł się okazać zupełnie zwyczajnym, niewinnym człowiekiem, a równie dobrze być fragmentem wielkiej afery, niedokładnie mi znanej, którą interesować się jawnie było nadzwyczaj niewskazane. Nazwisko, którym się posługiwał i które musiał znać Edek, pozwoliłoby wiele wyjaśnić. Mogłabym, oczywiście, udać się do policji, spytać, gdzie mieszka niejaki Giuseppe Grassani, zaprowadzić tam Pawła i sprawdzić, czy to ten sam, ale zważywszy wydarzenia w Allerød, policja zainteresowałaby się, po co mi to potrzebne. Byle jakie łgarstwo nie załatwiłoby sprawy, spodziewano by się bowiem, że zełgam. Prawdy mówić stanowczo nie należało, niezależnie od tego, czy facet okazałby się tym samym, czy nie. Odpadała mi zatem droga oficjalna, najprostsza, i nie pozostawało nic innego, jak ruszyć w manowce i ugory, występujące tym razem pod postacią hotelowych recepcji.
- Róbcie, co chcecie - powiedziała Zosia z niechęcią, przystępując do płukania filiżanek. - Nie wiem, dlaczego znajomy Edka miałby się znaleźć w Kopenhadze, i nie rozumiem, co on tu ma do rzeczy, ale mam już dość tych rozrywek i niech się wreszcie coś wykryje! Tylko bądźcie uprzejmi na nic się nie narażać!...
Nazajutrz przed południem w domu panował anielski spokój. Zosia, która nie mogła sypiać ze zdenerwowania, wywlokła z łóżka Pawła i razem z nim udała się po zakupy do miasta. Alicja dość niemrawo szukała listu od Edka, co jakiś czas przypominając sobie, że musi znaleźć list od ciotki, ja zaś siedziałam na kanapie i równie niemrawo robiłam sobie manikiur. Po całym stole porozstawiałam aceton i rozmaite rodzaje lakieru do paznokci i rozmyślałam nad powiązaniami Ewy ze zbrodnią. Jeżeli facet w czerwonej koszuli był tym samym, który kontaktował się z Edkiem w Warszawie, i tym samym, którego podejrzewano o dodatkową, starannie ukrywaną działalność, i jeśli Edek coś wywęszył i wiedział o jego znajomości, jeśli to można nazwać znajomością, z Ewą... Zaraz, coś nie tak. Co miała działalność do Ewy? A jeśli miała? Miała czy nie miała, jeśli Ewa nie życzyła sobie ujawniać faceta, a Edek zaczął wydawać z siebie te dzikie ryki...
- Joanna! - zawołała nagle Alicja, wychylając się ze swego pokoju. - Możesz tu przyjść na chwilę? Coś ci pokażę.
Przerwałam rozmyślania, rozcapierzyłam wszystkie palce i pośpiesznie udałam się do niej.
- Popatrz - powiedziała jakoś dziwnie złowieszczo, wskazując półkę, na której stały rzędem rzeźby Thorkilda. - Widzisz, jak to stoi? Przyjrzyj się.
Przyjrzałam się. Większość rzeźb była mi znana. Znajdowała się wśród nich grupa złożona jakby z dwóch syren z ogonami, oplątujących się wzajemnie. Grup syren było nawet kilka, tych samych, powtarzających się w różnych wariantach. Przyglądałam się temu w szalonym napięciu, przekonana, że za chwilę ujrzę coś strasznego, co, być może, oznajmi nową zbrodnię.
- No? - powiedziałam pytająco, nieco zaniepokojona, że nic takiego nie widzę.
Alicja sięgnęła na koniec półki i jeszcze jedną grupę syren przestawiła na środek, rozpychając pozostałe.
- A przedtem to stało tak. Widzisz?
- No? - powtórzyłam, nie wiedząc, do czego zmierza. - Widzę. I co?
- I to, że samo tam na koniec nie poszło. Wszystkie te syreny stały razem i ktoś przestawił jedną na koniec półki. Ktoś tu grzebał.
- Jesteś pewna?
- Jestem absolutnie pewna. Sama to ustawiałam jeszcze w maju. Wszystkie syreny razem, na środku półki. Dzisiaj zobaczyłam, że jedna została przestawiona i te tutaj też, bo na nią nie było nawet miejsca. Ruszałaś tu coś?
- Oszalałaś? Miałabym się narażać, że mi dasz po łbie?
- No właśnie. Zapytam jeszcze Zosi i Pawła, ale jestem pewna, że oni też nie. Pani Hansen tego nie dotyka. A teraz popatrz tu. Ta teczka z rachunkami leżała zawsze po lewej stronie stołu, a dzisiaj leży na środku. Widzisz?
Wytrzeszczyłam oczy, usiłując dojrzeć to coś, co Alicja nazywała teczką z rachunkami. Na stole leżało jakieś pudło, przykryte zasłonką w kwiatki, koszyk z nićmi, szczotkami do ubrania i jeszcze czymś, być może pastą do butów, dwie czarne torebki, kilka par rękawiczek, nasiona różnych roślin w torebeczkach z obrazkami, pończochy, mnóstwo rozmaitych papierów, prawidła do butów w ilości sztuk trzy, jedna halka, plastykowe opakowania po większych i mniejszych szczegółach garderoby, sekator, zwój sznura i duży nóż kuchenny. Bliżej ściany ustawione były słoiki z farbami i pędzlami oraz ablegier jakiegoś kwiatka. Nic z tego wszystkiego nie było podobne do teczki.
- Nie - powiedziałam stanowczo i uczciwie, - Nie widzę.
Alicja z lekkim zniecierpliwieniem odsunęła na bok jedną z torebek i wskazała mi wystający spod niej i spod różnych czasopism rożek plastykowej teczki na dokumenty.
- Tu leży, widzisz teraz? A przedtem leżało tam, po lewej stronie. Tu ktoś byt i grzebał. Smętnie i bez zdziwienia pokiwałam głową nad pobojowiskiem na stole.
- I nawet ci mogę powiedzieć kto - rzekłam ponuro. - Morderca. Zniecierpliwił się i sam szuka listu od Edka. Pozbądź się głupich złudzeń, on nie morduje dla draki, a twój dom jest dla niego swobodnie dostępny. Zdaje się, że ma do wyboru albo znaleźć list, albo zabić ciebie. Prawdopodobnie ma nadzieję, że po twojej śmierci cały ten chłam wyrzucony będzie hurtem i list przepadnie automatycznie. A możliwe, że ty wiesz coś, co go zgubi...
Urwałam i przypatrzyłam się jej podejrzliwie. Alicja tak samo podejrzliwie patrzyła na mnie.
- Ty coś wiesz - powiedziała nieufnie.
- Ty chyba też, nie?
Alicja potrząsnęła głową, odsunęła krzesło, usiadła i w zamyśleniu zapatrzyła się w przestrzeń.
- Właśnie nie - powiedziała po chwili. - Wyjątkowo nic nie wiem i nic nie rozumiem. Natomiast wydaje mi się, że tym razem ty wiesz. Nie możesz puścić farby?
Zepchnęłam jakieś rzeczy z krzesła pod oknem i również usiadłam, wciąż z rozcapierzonymi palcami.
- Nie jestem pewna - powiedziałam z namysłem, przyglądając się jej. - Owszem, możliwe, że coś wiem. Natomiast moim zdaniem ty też wiesz coś, i to coś, czego nikt inny nie wie. Lepiej się zastanów, co to może być.
Alicja poniechała oglądania przestrzeni i spojrzała na mnie z niesmakiem.
- Z całą pewnością nikt nie wie, gdzie zakopałam doniczki z bulwami. Ale tego ja także nie wiem, bo nie zaznaczyłam sobie miejsca. Już od kilku miesięcy nie mogę na nie trafić.
- Co prawda morderca może nie wiedzieć, że ty też nie wiesz, ale wątpię, czy mu chodzi o doniczki z bulwami. Szczególnie że bulwy prawdopodobnie już dawno trafił szlag...
- Czekaj! - przerwała Alicja. - Powiedziałaś coś bardzo ważnego! On nie wie, że ja nie wiem... On myśli, że ja wiem!