Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
- Ha! - powiedziałam z uznaniem. - Zawsze byłam zdania, że do spółki jesteśmy bardzo mądre. Jasne, że on myśli, że ty wiesz, nie wie, że nie wiesz, i boi się panicznie. Jest jeszcze taka możliwość, że się czegoś dowiesz...
- Jasne. Jak przeczytam list Edka, to się dowiem.
Ostrożnie wzięłam od niej w dwa palce papierosa. Alicja wygrzebała spod śmietnika na stole popielniczkę.
- Nie - powiedziałam stanowczo. - Niezależnie od listu Edka. Coś ma się zdarzyć, nie wiem, poznasz kogoś, dostaniesz jakąś wiadomość albo co i on nie chce do tego dopuścić. Musi cię załatwić przedtem.
- Brzmi to zupełnie jak kabała - mruknęła Alicja. - Poznasz bruneta wieczorową porą...
Odłożyła papierosa, zdjęła okulary, sięgnęła do koszyka z nićmi po lusterko i zaczęła sobie coś wydłubywać z oka w bardzo niewygodnej pozycji, z głową schyloną nad stołem. Nie podnosząc głowy, dodała:
- Ciekawa jestem, co ty wiesz. Wydajesz mi się coś za mądra. Uważam, że czerwona koszula to za mało. Skąd, u diabła, przyszło ci do głowy to z tym czarnym facetem?
- No dobrze - powiedziałam z lekkim wahaniem.- Niech ci będzie. Czarny facet z Warszawy może być zaplątany w niemiłe rzeczy, a czarny facet z Kopenhagi ma powiązania z jedną z osób obecnych w czasie zbrodni. Ścisłe powiązania...
Alicja oderwała głowę, spojrzała na mnie i nagle zerwała się gwałtownie z krzesła.
- A pójdziesz stąd, cholero!!! - ryknęła okropnym głosem, rzucając się na mnie.
Papieros wyleciał mi z ręki, stłukłam sobie o coś łokieć, nie przewróciłam się razem z krzesłem tylko dzięki temu, że jego tył oparł się o parapet, i prawie dostałam palpitacji serca. Za oknem rozległ się jakiś hałas, jakaś postać odskoczyła w tył i runęła w dalie.
- A pójdziesz! - powtórzyła z zaciętością Alicja, pogroziła pięścią i wróciła na swoje krzesło.
- Na litość boską - powiedziałam słabo, łapiąc oddech i usiłując ochłonąć. - Czyś ty oszalała? Czy musisz ciągle takimi sposobami dawać mi do zrozumienia, że jestem tu niepożądana? Weź pod uwagę, że ja jestem nerwowa, zgubiłam tu gdzieś papierosa, będzie pożar, co tam było?! Morderca?!
- Dzieci mi tu przychodzą i kradną śliwki - odparła Alicja gniewnie. - I łamią żywopłot, bo przełażą byle gdzie. Mam nadzieję, że uciekły.
Zanim zdążyłam zaprotestować przeciwko wypędzaniu dzieci za pomocą rzucania się na mnie bez uprzedzenia, za oknem coś zaszeleściło.
- Alicja?... - powiedział niepewnie cichy damski głos.
- Co?! - przeraziła się Alicja i czym prędzej włożyła okulary. - O rany boskie! Agnieszka!!!
Obejrzałam się czym prędzej. Agnieszki osobiście nie znałam, ale dużo o niej słyszałam, była to bowiem młoda osoba o tak osobliwym charakterze, że gdziekolwiek się znalazła, natychmiast powodowała co najmniej komplikacje. Do Allerød przybyła po raz pierwszy przed rokiem jako narzeczona ciotecznego bratanka Alicji, po czym bezwolnie, bez protestów i właściwie bez własnego udziału przeistoczyła się w narzeczoną siostrzeńca Thorkilda po to, żeby wkrótce potem pogodzić się z zamianą siostrzeńca na jednego z naszych młodych przyjaciół, niejakiego Adama. Bratanek miał pretensje do Alicji, siostrzeniec miał pretensje do Alicji, ówże Adam miał pretensje o ich pretensje również do Alicji i tylko Agnieszka łatwo godziła się z każdą kolejną zmianą narzeczonych. Wyjechała wreszcie razem z Adamem, zapanował spokój i pretensje przycichły.
Teraz ukazała się za oknem, trochę przestraszona, zaniepokojona, zaskoczona, z włosami w nieładzie, niepewna, czy może wejść do domu, czy też powinna się jednak rzeczywiście czym prędzej oddalić.
Alicja, okropnie skruszona i zakłopotana, otworzyła jej drzwi.
- Chyba sobie coś stłukłam - powiedziała Agnieszka bezradnie. - Boże, jak mnie przeraziłaś! Naprawdę mam sobie pójść? Nie mam dokąd... Potknęłam się o coś.
- Ależ nie, chodżże! Myślałam, że to dzieci... Co ty tak dziwnie wyglądasz?
W krótkich słowach, łagodnie i z niejakim smutkiem, Agnieszka poinformowała nas, że podróżowała autostopem po Europie, ponieważ Adam kazał jej zwiedzać zabytki architektury Francji i Hiszpanii, a ona chciała mu zrobić przyjemność. Trafiła jej się okazja do Danii, postanowiła więc wracać przez Danię i Szwecję, ale po drodze był wypadek, opuściła zatem pojazd, którym jechała, i kierowcę, który zaczął ją nachalnie podrywać, i dotarta do Allerød na piechotę od jakiejś dziwnej strony. Nie ma ani grosza, nie spała już dwie noce, jest bardzo głodna i brudna i ma nadzieję, że rodzina z Anglii przyśle jej jakieś pieniądze na adres Alicji. Nie wie, czy można, ale okropnie chciałaby się przespać, a to wszystko, co sobie stłukła najpierw w katastrofie, a potem tu, w daliach, teraz ją boli.
Przyjrzałam się jej. Rzeczywiście, była prześliczna i miała w sobie jakąś cielęcą łagodność. Prawdopodobnie ta właśnie cielęca łagodność stanowiła dodatkowy urok dla co energiczniejszych facetów, którzy latali za nią, moim zdaniem, przesadnie.
- Trzeba ją położyć do jakiegoś łóżka - powiedziała z lekkim zakłopotaniem Alicja. - Przeczuwam, że znowu narobi kłopotów... Ty zostajesz w atelier, tak? To ona może spać w ostatnim pokoju. Chwała Bogu, że Elżbiety nie ma!
- Dlaczego? - zdziwiłam się, bo w westchnieniu Alicji brzmiała niewymowna ulga. - Mogłyby spać nawet razem w tym jednym pokoju.
- Przeciwnie. Nie mogłyby chyba spać nawet w jednym domu. Nie trawią się nawzajem. Elżbieta nie znosi Agnieszki, a Agnieszka Elżbiety, maniacko odbijają sobie wzajemnie facetów, a jak nie ma facetów, odbijają sobie cokolwiek. Jak się zejdą, robi się coś takiego, że już lepszy byłby koniec świata.
- A! - powiedziałam ze zrozumieniem. - Oczywiście! Obie mają w sobie coś tego samego gatunku, a są za ładne, żeby to przeszło ulgowo.
Wrócili Zosia z Pawłem. Zmęczona, niewyspana, kulejąca Agnieszka wyszła z łazienki i nagle zrobiła się nie ta sama. Paweł wyglądał bardzo dorośle jak na swoje lata i dysponował wszelkimi walorami młodzieńczej urody. Z Agnieszki zaczęły promieniować jakieś fluidy, a promienne, ufne spojrzenie zdziwionej życiem sierotki Marysi nie odrywało się od niego ani na chwilę. Nawet kulała jakoś wdzięczniej. Paweł nieco z tego zgłupiał, Zosię zaś w mgnieniu oka zaczął szlag trafiać. Pojęłam dokładnie, skąd się biorą te wojny trojańskie i niechęć Elżbiety.
- No właśnie - powiedziała z westchnieniem Alicja, której zdradziłam swoje spostrzeżenia. - Ona już taka jest. Zdaje się, że u niej to jest odruch. Ona chyba sama sobie nie zdaje z tego sprawy.
- Stara gropa, a głupia - rzekłam wzgardliwie.
- Mnie nie weźmiesz na te plewy. Ona sobie świetnie zdaje z tego sprawę. To nie jest żadna skrzywdzona ofiara gruboskórnych namiętności, tylko antypatyczna rozwydrzona podrywaczka. Paweł jest od niej młodszy co najmniej o pięć lat!
- O sześć - skorygowała Alicja. - Mnie ona nie przeszkadza.
- Mnie osobiście też nie, ale nie lubię mydlenia oczu...
Coraz bardziej niezadowolona Zosia odczuła nagle gwałtowną potrzebę odnalezienia faceta w czerwonej koszuli. Zgoła żyć bez niego dłużej nie mogła i zażądała kategorycznie, żeby Paweł natychmiast objął posterunek pod byle którym hotelem. Rozumiałam ją nawet nieźle, na rozmowę z Alicją w cztery oczy nie było już szans, zdecydowałam się zatem towarzyszyć mu do Kopenhagi. Z trudem udało nam się wyżebrać od Zosi zgodę na zjedzenie przedtem śniadania, po czym uzgodniliśmy, że ja posiedzę w Angleterre, a Paweł sprawdzi nieduży, ale bardzo przyzwoity pensjonat na jednej z bocznych ulic koło Kongens Nytorv.