Byłam zdania, że siedzenie w Angleterre okaże się czystą stratą czasu, facet bowiem, choć wyglądał zamożnie, to jednak nie robił wrażenia milionera. Powinien był mieszkać raczej w jakimś średnim hotelu. Siedziałam więc spokojnie i bez podniecenia na czerwonej kanapce w głębi, z nudów usiłując czytać duńską gazetę, kiedy nagle ujrzałam rzecz wstrząsającą.
Drzwi windy, na które patrzyłam jednym okiem wyłącznie dlatego, że z natury jestem obowiązkowa, otworzyły się i do holu wyszły dwie osoby. Facet w czerwonej koszuli tym razem w żółtej koszuli i oszałamiająco elegancka Ewa w wielkim kapeluszu, zasłaniającym twarz. Poznałam ją po figurze i po nogach. Przeszli przez hol i wyszli na ulicę.
Przez chwilę byłam tak zdumiona i zaskoczona, że omal nie wróciłam do czytania duńskiej prasy. Oprzytomniałam nagle, kiedy mi już znikli z oczu. Zerwałam się i wypadłam za nimi.
Po czym zatrzymałam się i stałam sobie na Kongens Nytorv, po raz nie wiadomo który lżąc się i szkalując za to, że wyjechałam do tej Danii pociągiem, a samochód zostawiłam w Warszawie. Podeszli do najbliższego parkingu, wsiedli do forda i zniknęli mi z oczu. Mogłabym teraz pojechać za nimi i kto wie, może całe śledztwo mielibyśmy z głowy?
Wściekła na siebie i ciężko rozgoryczona wywlokłam Pawła z pensjonatu Thune, powiadomiłam go, że obiekt znalazł się na poczekaniu w Angleterre, że wyszedł i pewno nieprędko wróci, że jeździ czarnym Fordem Capri i że na razie możemy się wypchać. Paweł przejął się wiadomościami i postanowił nazajutrz od rana usiąść na czatach.
- Według mojego rozeznania możesz usiąść od południa - powiedziałam zgryźliwie. - Tak bardzo rano to on jutro nie wstanie...
Około ósmej wieczorem dotarliśmy do Allerød. I natychmiast po przekroczeniu przez nas progu domu czarny facet w różnokolorowych koszulach poszedł w zapomnienie. Zebrania rodzinnego wprawdzie nie było, ale za to zapowiadało się coś gorszego. Zosia i Alicja prezentowały szaleńcze zdenerwowanie, Agnieszka spała, Alicja wisiała na słuchawce, rozmawiając po duńsku i ręką opędzając się niecierpliwie od bezpośrednich rozmówców, do udzielania wyjaśnień pozostała zatem tylko Zosia.
- To już jest jakieś nieszczęście czy klątwa, czy co! - powiedziała z irytacją. - Co za cholerne lato. Akurat teraz, kiedy ta dziewucha tu się przyplątała, przyjeżdża jeszcze i ta ciotka! Okazuje się, że Alicja miała dla niej zamówić hotel, dzwoni teraz i szuka miejsca. Ciotka już jedzie...
Przerwała, spojrzała na zegarek, podniosła się z krzesła i nerwowo opróżniła popielniczkę.
- Będzie tu za jakieś dwadzieścia minut. Trzeba po nią jechać na stację. Ja nie wiem, co ona zrobi...
Nikt z nas nie wiedział i wyglądało na to, że Alicja również nie wie. Odłożyła słuchawkę, odwróciła się razem z kręconym fotelem i popatrzyła na nas wyraźnie spłoszona. Zosia zabrała jej sprzed nosa drugą popielniczkę, czyszcząc ją tak, jakby ciotka przyjeżdżała specjalnie w celu oglądania popielniczek, po czym odstawiła ją na blat w kuchni. Spojrzałam w tym kierunku i ujrzałam zebrane na gromadę wszystkie popielniczki z całego domu.
- Ciocia jest przeciwniczką palenia? - spytałam ostrożnie.
- Co? - powiedziała Zosia. - Nie wiem. Uważam, że na wszelki wypadek trzeba posprzątać. Zresztą ja już nic nie wiem!
- Nigdzie nic nie ma - powiedziała Alicja bezradnie. - Ten cholerny okres turystyczny!... Która godzina? Cholera, ona zaraz tu będzie. Pojęcia nie mam, co robić, chyba ją tu przenocuję czy co? Może mieć pokój w hotelu od jutra, ale dzisiaj mowy nie ma. Słuchajcie, spokój, cisza i robić dobre wrażenie! Nie ma rady inaczej, muszę ją tu przyjąć.
- Dlaczego ty? - spytała Zosia gniewnie. - A Ole i Jens? To jest bliższa rodzina, dlaczego się nie zatrzyma u któregoś z nich?
- Ani Olego, ani Jensa nie ma w domu. Nie mogę jej przywieźć ze stacji i znienacka zrzucić im na głowę, musiałabym to przedtem uzgodnić. A poza tym ona przyjeżdża do mnie. Czy my w ogóle mamy coś na kolację?
- Mamy bardzo dużo, wymyślimy coś, nie zajmuj się tym teraz, tylko leć na stację! Paweł, idź z nią, ta ciotka ma na pewno jakieś bagaże!
Po jeszcze kilku minutach wahań, narad i bezskutecznych prób znalezienia kluczyków od samochodu, które powinny być nie wiadomo w której torebce, Alicja z Pawłem wylecieli z domu w dzikim galopie. Zosia padła na krzesło przy stole, następnie zerwała się, żeby sobie przynieść popielniczkę, po czym znów padła.
- Ale mam urlop, niech to szlag trafi - powiedziała ponuro. - Zdaje się, że potem będę musiała wziąć urlop i trochę odpocząć. Co za świnia popełnia te zbrodnie? I gdzie ona zamierza położyć tę ciotkę?
Rychło okazało się, że ten sam problem dręczył Alicję w drodze na stację i z powrotem. Dwa małe pokoje były zajęte przez Zosię i Pawła, katafalk przeze mnie, w najlepszym pomieszczeniu zaś i na najlepszym łóżku spała w tej chwili Agnieszka ze stłuczoną kością biodrową i nieco podwyższoną temperaturą. Jedyne, co pozostało, to kanapa w salonie albo też druga część łóżka, wyciągnięta spod Agnieszki. Tak jedno, jak i drugie w charakterze legowiska dla cioci bezapelacyjnie odpadało. Wiekowa duńska dama powinna mieć pokój dla siebie i coś wygodnego do spania.
Wszyscy razem odbyliśmy pośpieszną naradę, wykorzystując pobyt cioci w łazience.
- Przenieść Agnieszkę na kanapę, a ciocię tam - zaproponowała Zosia.
- Na nic, za dużo zamieszania. Ta osoba, która będzie spała na kanapie, musi się położyć ostatnia. Jak sobie to wyobrażasz, barłóg na środku mieszkania?... Zresztą, Agnieszka się rzeczywiście źle czuje, dajmy jej już spokój.
- No to Paweł na kanapę, a ciocię do niego.
- Nie zmieści się, u Pawła stoi fisharmonia. Nie, ja ją po prostu ulokuję w moim pokoju, a sama się prześpię na kanapie.
- Wykluczone! Na kanapie może spać Paweł, a ty w jego pokoju!
- Dajże spokój, przecież to tylko jedna noc! Nie ma sensu przewracać wszystkiego do góry nogami. Ta kanapa jest bardzo wygodna.
- Ale wąska!
- No to co? Paweł się zmieści, a ja nie? Uważasz, że jestem o tyle grubsza?
Protesty Zosi nie zdały się na nic, Alicja zaparła się przy swoim. Wykorzystując ablucje cioci po podróży, pośpiesznie dokonała kilku prac porządkowych w swoim pokoju. Wyniosła dwa pudła i jedno krzesło, zmieniła pościel i przykryła śmietnik na stole kuponem materiału frotte, przeznaczonym na szlafrok.
- Koniec pościeli! - powiadomiła nas. - Dałam jej ostatnią zmianę. Koniecznie trzeba zrobić pranie, bo jak, nie daj Boże, jeszcze kto przyjedzie, to już nie mam mu co dać. Miałam zrobić dzisiaj, ale ktoś mi przeszkodził. Nie wiecie kto?
- Wiemy - powiedziała Zosia mściwie. - Agnieszka.
- A, rzeczywiście. To co, zrobić jutro? Nie, nie wypada, jutro będę miała ciotkę na głowie... Boże drogi, czy ja jestem z nią na pani, czy na ty?
- Jak to? - zdziwiłam się. - Jeszcze tego nie rozstrzygnęłaś?
- Kiedy? W czasie drogi? Byłam zajęta razem z Pawłem jej bagażami, a ona mówiła jakoś bezosobowo. I ciągle nic nie wiem. Cholera!
- Może powie coś, jak wyjdzie z tej łazienki?
- I co gorsza ten list zginął, i w ogóle nie wiem, która to jest. Nie pamiętam, jak jej na imię. Jedna jest Jytte, a druga Inger, chyba na złość tak je ochrzcili, żeby się myliło. Któraś z was musi ją zapytać, czy będzie jadła kolację, ja nie mogę, bo nie wiem jak...
Konwersację odbyła Zosia po niemiecku. Ciocia odmówiła skonsumowania kolacji, tłumacząc, że czuje się zmęczona i wolałaby iść spać. Wydało nam się to dość zrozumiałe, zważywszy, że miała osiemdziesiąt dziewięć lat, aczkolwiek, jak na ten wiek, wydawała się niewiarygodnie żwawa i rześka. Kurcgalopkiem przebiegła pomieszczenia, gromadząc na kupkę swoje rzeczy, wykonała niedużą przepierkę, napiła się kawy i wreszcie zamknęła za sobą drzwi pokoju Alicji.