Выбрать главу

- Właśnie nie wiem - powiedziała Alicja i zamyśliła się. - Może jednak coś jest w tym szantażu? Może to rzeczywiście aferzysta? Miłość, szantaż... Czy ja wiem, ludzie mają takie głupie pomysły...

Zamyśliłam się również nad pustym kartonem po mleku. Jeżeli Ewa kocha czarnego faceta, a Roj kocha Ewę i wszystko jej przebaczy...? Może za dużo jej przebaczy? Może ona wcale nie chciałaby, żeby tak przebaczał, tylko przeciwnie, zrobił piekło, scenę zazdrości, wykopał rywala... Może ona nie chce kochać tego faceta, woli Roja, męczy się, a ryki Edka rozgłosiłyby tajemnicę, Roj dowiedziałby się, zaczął przebaczać... Ewentualnie uparłby się, że się usunie, a ona zostałaby na pastwę nie chcianych uczuć...

- Nie wierzę w takie uczucia, dla których się popełnia morderstwa - powiedziała Alicja gniewnie. - Zawracanie głowy! To było dobre w zeszłym wieku!

- W kwestii uczuć od tysiącleci nic się nie zmieniło - odparłam niechętnie. - Ty zawsze byłaś taka nieludzko zracjonalizowana. Nie masz emocjonalnego podejścia do płci. A Ewa ma. Ja też mam. Nie jestem pewna, ale możliwe, że też mogłabym na tym tle kogoś zabić...

- To sobie zabij i nie mów idiotyzmów! Głodna jestem! Narażam się, bo przyjmuję jakieś osoby, co za kretyństwo! Chyba że ten facet to jest rzeczywiście jakieś podejrzane indywiduum, Edkowi się pomyliło po pijanemu i uważał, że skoro facet, to i Ewa...

W oczach Ewy na widok faceta pojawił się popłoch. Nie chciała go widzieć albo może tylko nie chciała, żebym ja go zobaczyła. Za wszelką cenę chciała utrzymać tajemnicę...

Usiłowałam wyobrazić ją sobie, jak drętwieje z przerażenia, słysząc krzyki pijanego Edka, jak popada w rozpacz z lęku, że wszystko się wykryło, jak oszalała ze strachu i zdenerwowania, nie widząc innego sposobu uciszenia go, chwyta sztylet... Skąd, u diabła, bierze sztylet...? Nie wiedząc niemal, co czyni, wbija mu ten sztylet w plecy, jak potem dowiaduje się, że został list, który może ją zdradzić, i została Alicja, która w każdej chwili może dowiedzieć się wszystkiego... Wie, że Alicja ją lubi, nawet bardzo lubi, ale co z tego, nie przebaczy jej śmierci Edka, nie będzie chronić zbrodniarki...

- Na litość boską, czy ta ciotka umarła tam, czy co? - powiedziała nagle Alicja w zdenerwowaniu i podniosła się od stołu... - Ile czasu można spać?! Umrę z głodu!

- Obudź ją - poradziłam bez przekonania, gwałtownie oderwana od widoku Ewy-zbrodniarki. - Jest jedenasta, chyba możesz sobie na to pozwolić? Albo może ona już dawno nie śpi i tylko przez skromność nie wychodzi z pokoju?

- Zwariowałaś? Jaką skromność?!

- Zwracam ci poza tym uwagę, że zbankrutujesz - ciągnęłam, wracając do aktualnej rzeczywistości.

- Reszta osób też jest głodna, nic nie mówią, ale zeżarli już wszystkie banany i wychlali mleko. I wykończyli ten ser, który był w szufladzie.

- To i tak był ten gorszy, z Irmy - wyznała Alicja. - Chwała Bogu, że go wykończyli, bo już się trochę zestarzał. No, zaryzykuję...

Podniosła rękę, żeby zapukać do drzwi, zatrzymała się, przyłożyła ucho, przez chwilę słuchała i znów podniosła rękę. Po czym znów się zawahała.

- Jak ja mam do niej mówić, do diabła? - powiedziała z nagłą irytacją. - Jestem z nią na pani czy na ty? Miałam nadzieję, że dzisiaj pierwsza coś powie!

- Może powie. Zacznij od „dzień dobry”.

- Czekaj, zajrzę może przez okno?

- Wcale nie wiem, czy uprzejmiej jest budzić starszą osobę, wtykając jej znienacka łeb przez okno, czy pukać zwyczajnie do drzwi. Ona może mieć uraz na tle włamywaczy i dostanie palpitacji serca.

- Tu nie mają urazów na tle włamywaczy - mruknęła Alicja.

Westchnęła ciężko, znów podniosła rękę, zawahała się i wreszcie zapukała. Odpowiedzi nie było.

Alicja zapukała ponownie nieco głośniej. Bez rezultatu. Zapukała trzeci raz z natężeniem, od którego budynek zadrżałby w posadach, gdyby był odrobinę mniej porządnie wykonany. Przyglądałam się temu z zainteresowaniem.

- Może jest głucha? - powiedziałam. - Nie zauważyłaś tego wczoraj? A może już dawno wyszła z domu i poszła do kościoła?

- Głupia jesteś, do jakiego kościoła?!

- Protestanckiego...

Alicja z wściekłością wyrżnęła się pięścią w czoło, co miało symbolizować znaczące popukanie się palcem, zamamrotała coś pod nosem, załomotała jeszcze raz, odczekała krótką chwilę i nacisnęła klamkę. Ostrożnie uchyliła drzwi, zajrzała, nagle otworzyła je szerzej i zastygła jakby w dziwnym ukłonie, połową ciała przechylona w głąb pokoju.

- Chryste Panie...!!! - jęknęła zdławionym głosem.

Odbiłam się od kuchennego blatu i dopadłam jej, chcąc zajrzeć jej przez ramię, ale nie zdążyłam w porę przyhamować. Dałam jej dubla w wypiętą część tylną i obie runęłyśmy do środka, zawisając na skrzydle drzwiowym. Skrzydło drzwiowe, gwałtownie otwarte, trzasnęło w ścianę i zawadziło o przykładnicę, która wystawała z regału. Przykładnica zepchnęła z najwyższej półki gipsowe popiersie do fryzowania peruk, które z gromkim hukiem roztrzaskało się na naszych nogach.

- O święci pańscy!!! - jęknęłam ze zgrozą, głosem niewątpliwie również zdławionym.

Śpiąca w łóżku Alicji ciocia prezentowała sobą widok straszliwy. Ulokowana na poduszce głowa wyglądała jeszcze gorzej niż popiersie na podłodze, zwłaszcza że kolor był inny i nawet nie można było na poczekaniu stwierdzić, czy to jest twarz, czy potylica. Zdążyłam jeszcze dostrzec leżący na piernacie młotek, którym niewątpliwie posłużył się morderca-pasjonat, po czym zamknęłam oczy.

- Wszystko czerwone... - wyszeptałam mimo woli, czując, jak mi się robi bardzo niewyraźnie w środku.

- Żebyś pękła! - odparła Alicja z całego serca, wypychając mnie tyłem z pokoju. Zamknęła z powrotem drzwi, oparła się o futrynę i odetchnęła głęboko. Oparłam się o przeciwległą futrynę i przez chwilę milczałyśmy obie, bo wstrząs był zbyt potężny. Czułam kompletną pustkę w głowie. Alicja patrzyła na mnie z tępą rozpaczą.

- Jedną korzyść z tego odniosłaś - powiedziałam niepewnie, usiłując ją jakoś pocieszyć. - Upadł problem, czy jesteś z nią na pani, czy na ty...

Alicja ciągle robiła wrażenie gruntownie ogłuszonej.

- Idiotka - odparła z tępym przygnębieniem. - Co mi z tego? Zostaje jeszcze ta druga. Ja ich nadal nie rozróżniam, a co gorsza ta druga teraz pewnie przyjedzie na pogrzeb.

- Zaproś ją, żeby zanocowała - zaproponowałam ponuro. - Będziesz miała z głowy, na tego naszego mordercę można liczyć bezbłędnie. Nikomu nie przepuści.

Alicja spojrzała na mnie z powątpiewaniem i nagle jakby się ocknęła. Tępota na jej obliczu ustąpiła miejsca zgrozie i rozpaczy.

- O rany boskie, słuchaj, może ona jeszcze żyje?! Tak samo jak tamci...! Pogotowie!!

- Oszalałaś, istna rzeźnia w pokoju, a ona ma żyć - zaprotestowałam, ale Alicja nie słuchała. Rzuciła się do telefonu, wezwała pogotowie, po czym odnalazła pana Muldgaarda. Ręce jej się trzęsły i wyglądała, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, co się stało.

Pogotowie przyjechało po paru minutach. Roztrzęsiona Alicja konwersowała z lekarzem, tym samym, który przyjechał do Włodzia i Marianne i który teraz na miejscu przeprowadzał jakieś tajemnicze zabiegi, przy czym pod koniec konwersacji na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz jakby ostatecznego, nieodwracalnego osłupienia. Ze zdumieniem ujrzałam, jak ostrożnie kładą ciocię na noszach i wynoszą do sanitarki. Ledwo trzasnęły drzwiczki, niecierpliwie zażądałam wyjaśnień.