Выбрать главу

- Co to znaczy, na litość boską?! Co oni robią?! Ona żyje?!

- Żyje. Nic jej nie jest.

- Niemożliwe...!!! Jakim sposobem?! Przecież została kompletnie zmasakrowana!!!

- Wcale nie została zmasakrowana.

- Jak to? A ta zaskorupiała czerwona miazga to co?!

- Maseczka z truskawek.

Na moment odjęło mi mowę i inne zdolności.

- Maseczka z truskawek - powtórzyła Alicja z akcentem zgrozy. - Zrobiła sobie maseczkę z truskawek i miała to na twarzy. Gotowy produkt, opakowanie zostało. Czerwony kolor nadaje cerze różaną świeżość...

Uczyniłam wysiłek i odzyskałam głos.

- Jaka maseczka, Chryste Panie, z ilu truskawek?! Z pięciu kilo? Jedna maseczka by nie wystarczyła!

- Toteż tam była nie tylko maseczka, krew też. Ma przeciętą tętnicę nad okiem, szkiełkiem od zegarka. Zegarek miała na ręku, jest stłuczony.

- To tym bardziej nie rozumiem, dlaczego żyje, przecież powinna się wykrwawić na śmierć!

- Powinna, ale ta maseczka ściągnęła skórę. Ona była nie tylko z truskawek, coś tam zostało domieszane takiego na ściąganie. Widocznie była jeszcze świeża, kiedy ten zbrodniarz się zamachnął. Nic jej nie będzie...

Pan Muldgaard musiał zebrać swoją ekipę współpracowników i przyjechać z Kopenhagi, zdążyliśmy zatem przed jego przybyciem zjeść to wytworne śniadanie i posprzątać ze stołu. Nowa, nieudana zbrodnia tym razem jakoś nikomu nie odebrała apetytu, co wskazywało na to, że zapewne zaczynamy się przyzwyczajać. Ochłonęłam już nieco po maseczce z truskawek.

- Niedługo może dojść do tego, że będę się czuła nieswojo, jeśli nikt w pobliżu nie zostanie uszkodzony - powiedziałam z niesmakiem. - Zdaje się, że następna osoba uratowała ci życie.

- Niedobrze mi się robi, jak pomyślę, co teraz będzie - powiedziała Alicja, okropnie przygnębiona. - Co ja powiem tej całej rodzinie?! Obrażą się na mnie wszyscy. Dlaczego ja jej nie załatwiłam tego hotelu...?! W hotelach się mniej mordują!

- Idiotka! - rozzłościła się Zosia. - Też masz czego żałować! Gdybyś jej załatwiła hotel, to teraz ty byś tam leżała z rozwaloną głową!

- No to co z tego? Też bym może wyżyła, a w zegarku nie sypiam. Przecięta tętnica, wielkie rzeczy...

- Głupiaś, on pewno zauważył w ostatniej chwili, że to nie ty i przyhamował siłę uderzenia. Ciebie by łupnął mocniej.

- Tamci troje żyją i nawet im lepiej. To jest nieudolny zbrodniarz.

- Przyjechał w nocy - rozważał Paweł. - Myślał, że to Alicja tam śpi. Zmyliło go to, że spałaś tam cały czas, nawet jak było więcej osób.

- Nie przewidział cioci - mruknęłam.

- Zobaczył, że trucizna nie działa... - ciągnął Paweł. - To znaczy działa, ale na kogo innego. Zniecierpliwił się i postanowił to wreszcie załatwić raz, a dobrze. Zobaczył maseczkę i zdrętwiał...

- Pewnie, każdy by zdrętwiał.

- Co tam za rumor był taki? - spytała Zosia zgryźliwie. - Któraś z was zemdlała czy co? Byłabym poszła zobaczyć, ale miałam nie zwracać uwagi na te wasze hałasy.

- Nic takiego, łeb zleciał.

- Co?!... Czyj łeb?!

- Ten gipsowy. To popiersie do peruk, które Alicja wygrała na loterii.

- I stłukło się?

- W drobne kawałki.

- Chwała Bogu! Cóż to była za obrzydliwa rzecz! Zaczynam dostrzegać w tym wszystkim jakieś dobre strony.

- Pewnie - przyznała Alicja ponuro. - Teraz się wreszcie dowiedziałam, która to i jak jej na imię. Lekarz znalazł w dokumentach. Chociaż i tak niewiele mi z tego przyszło, bo nie pamiętam, z którą byłam na ty...

Pan Muldgaard przyjechał z ekipą i powitał nas tak, jakby również zaczynał się przyzwyczajać i usiłowania zbrodni w Allerød uważać za rzecz zwykłą i powszednią. Poniekąd miał chyba rację. Z zaciekawieniem obejrzał Alicję, najwidoczniej dziwiąc się nieco, że ona jeszcze żyje, zainteresował się Agnieszką, po czym rozpoczął indagacje.

- Pani oczekuje więcej kogo? - spytał uprzejmie. - Jakie goście?

- Na litość boską, nie zapraszaj więcej gości! - jęknęła rozpaczliwie Zosia.

- Nie wiem - powiedziała Alicja jakoś dziwnie niepewnie. - Ja nikogo nie zapraszam. Nie mam pojęcia, kto jeszcze może przyjechać.

Pan Muldgaard uczynił dłonią uspokajający gest.

- Można zapraszać mrowie. Tu stanie czata. Robotnik mój strzegął będzie bezpieczeństwo osoby. Winno było od początku uczynić tak, a nie inaczej. Nie uczynione. Błąd - powiedział takim tonem, jakby odkrycie to sprawiło mu szaloną satysfakcję.

Alicja przyjrzała mu się zdecydowanie nieżyczliwie.

- To znaczy, że teraz policja będzie mi się dniem i nocą plątała po domu i ogrodzie, tak?

- Nie - odparł pan Muldgaard stanowczo. - Policja będzie ukryty. W schowaniu. Między krze.

- Jeszcze gorzej. Obcy facet będzie znienacka wyskakiwał zza krzaków. Ci, co wyżyją, dostaną palpitacji serca i rozstroju nerwowego.

Pan Muldgaard okazał pełne niesmaku zdziwienie.

- Pani wyraża protesta? - spytał z naganą. Alicja zreflektowała się nieco. Protest przeciwko obecności policji w miejscu, gdzie ofiary padają gęsto, a sprawca jest nieznany, mógłby zrobić nie najlepsze wrażenie. Już i tak zdawała sobie sprawę, że zaczyna być coraz bardziej podejrzana przez sam fakt, że jeszcze żyje.

- Nie wyrażam żadnego protesta - powiedziała gniewnie. - Niech sobie ta policja tu siedzi, byleby rzeczywiście nie na oczach.

Nie wiadomo, jak pan Muldgaard zrozumiał określenie „siedzieć na oczach”, w każdym razie zamilkł na chwilę, pozastanawiał się, po czym poniechał tematu. Zajął się szczegółowym badaniem naszych czynności od chwili przybycia cioci do chwili odkrycia jej stanu. Niewiele mu to dało, w nocy bowiem każdy z nas spał oddzielnie i nikt za nikogo nie mógł świadczyć. Każdy natomiast mógł wstać po cichu i utłuc ciocię. Zainteresował się więc z kolei młotkiem.

- Narząd morda posiadamy - rzekł. - Azali kto jego wie?

Było to jedno z tych pytań, na które odpowiedź wydawała się niesłychanie trudna i skomplikowana.

- A kto go tam wie - odparła mechanicznie Alicja.

- Wszyscy go wiedzą - powiedziałam równocześnie. - W Dellsie jest tego od cholery i trochę.

- Myślisz, że on jest z Dellsa?

- Nie wiem, ale chyba najprościej byłoby kupować coś takiego w miejscu, gdzie jest dużo takich samych i nikt nie zwraca uwagi. Leży ich zatrzęsienie po dwanaście siedemdziesiąt pięć.

- Po dwanaście dwadzieścia pięć - poprawiła Alicja. - W każdym razie ja takiego nie miałam.

- Po czternaście pięćdziesiąt - powiedział Paweł. - Sam widziałem.

- Widziałeś te większe, a ten jest mniejszy, po dwanaście dwadzieścia pięć.

- Na litość boską, czy to nie wszystko jedno? Nie kłóćcie się o cenę! W całej Kopenhadze, w ogóle w całej Danii, jest pełno takich młotków!

- Azali kogo oko oglądało jego przódy? - przerwał pan Muldgaard.

Z pewnym wysiłkiem udało nam się wyjaśnić mu, że owszem, wszystkie nasze oka oglądały go przódy w postaci towaru na sprzedaż w jednym z wielkich magazynów. W domu przed zbrodnią nie widział go nikt.

- Morderca zatem obarczeń przybywał - stwierdził pan Muldgaard w końcu i wszyscy zgodnie przyznaliśmy mu rację.

Natychmiast po jego odjeździe z całą ekipą śledczą Paweł wysunął nowe propozycje.

- Oni mają rację - powiedział z ożywieniem. - Powinniśmy zastawić jakąś pułapkę. Trzeba to było zrobić już dawno, do tej pory ten morderca już by się złapał!