Выбрать главу

- Alicja! - ryknął nagle, przekrzykując panujący hałas, przy czym w ryku jego dźwięczała wyraźna nagana. - Alicja!!! Dlaczego ty się narażasz?!!!

Pytanie zabrzmiało tak dziwnie, a przy tym tak potężnie, rozległo się gdzieś w tych ciemnościach tak nieoczekiwanie, że wszyscy nagle zamilkli. Edek, ryknąwszy, też zamilkł i zapanowała cisza. Alicja nie udzielała odpowiedzi z tego prostego powodu, że nie było jej na tarasie.

- Znów się zalał - mruknęła niechętnie Zosia skądś od strony domu.

- Alicja!!! - ryknął znów Edek i łupnął głucho szklanką z piwem w wierzch pudła, chlapiąc wokół. - Alicja, do ciężkiej cholery, dlaczego ty się narażasz?!!!

Nogi zawiadomionej widocznie o występie Edka Alicji pojawiły się nagle w czerwonym świetle. Edek usiłował się podnieść, ale opadł z powrotem na fotel.

- Alicja, dlaczego ty się...??!!

- Dobrze, dobrze - powiedziała uspokajająco Alicja. - Edek, nie wygłupiaj się, obudzisz całe miasto.

- Dlaczego ty się narażasz? - ciągnął Edek z uporem, tonem pełnym potępienia, tyle że nieco już ciszej. - Dlaczego ty przyjmujesz takie osoby?! Pisałem ci przecież...!

Eksplozja dobrego wychowania na nowo napełniła hałasem mrok nad czerwonym kręgiem. Całe zgromadzenie, zorientowane w stanie Edka, gwałtownie usiłowało go zagłuszyć, nie mając pojęcia, co też on może jeszcze powiedzieć, i ze względu na Alicję starając się tego na wszelki wypadek nie usłyszeć. Wysiłki dziewięciu osób uwieńczyło powodzenie, głos Edka zginął w ogólnym wrzasku. Leszek wykrzykiwał do Henryka coś o jakiejś rufie, Anita natrętnie namawiała wszystkich do spożycia dwóch ostatnich kanapek, Zosia głosem Walkirii żądała, żeby Paweł otworzył butelkę piwa...

Alicja przysiadła na poręczy fotela Edka.

- Przestań się wygłupiać, tu jest Dania, tu się nie krzyczy...

- A ja ci pisałem, żebyś uważała! No, pisałem ci przecież!

- Możliwe, ale ja nie czytałam.

- Alicja, woda się gotuje! - zawołała Elżbieta z ciemności.

- Ja ci to zaraz powiem -upierał się Edek. - Jak nie czytałaś mojego listu, to ja ci to zaraz powiem! Jemu też powiem!... Dlaczego ty nie czytałaś mojego listu?...

- Bo mi gdzieś zginął. Dobrze, powiesz mi, ale przecież nie teraz!

- Owszem, ja powiem teraz!

- Dobrze, teraz, niech będzie, tylko zaczekaj chwilę, zrobię ci kawy...

Słuchałam tych fragmentów dialogu nietaktownie i z nadzwyczajnym zainteresowaniem. Alicja poszła robić kawę. Pomogłam jej z nadzieją, że prędzej wróci i Edek powie coś więcej. Potem trzeba było jeszcze donieść śmietankę, cukier, słone paluszki, więcej piwa, więcej koniaku, szwajcarskie czekoladki i polski sernik, papierosy i owoce. W drzwiach materializowały się i znikały niewyraźne sylwetki, pod lampą pojawiały się i znikały purpurowe nogi. Edek dostał kawy, uspokoił się i zamilkł, wyczerpany widocznie krótkim, acz energicznym przedstawieniem.

- A w ogóle to jeszcze nie koniec - powiedziała nerwowo Alicja, siadając koło mnie. - Jeszcze przyjadą Włodzio i Marianne.

- Dobry Boże! Też do ciebie?!

- Też do mnie. Jeżeli Elżbieta i Leszek wyjadą przedtem, to będę ich miała gdzie położyć, ale jeśli nie, to chyba im wynajmę hotel. Lada dzień zabraknie mi bielizny pościelowej... Co gorsza, nie wiem, kiedy przyjadą, bo są w podróży.

- Gdzie są w podróży? - spytałam mechanicznie, najazd na Allerød oszołomił mnie bowiem gruntownie i już sama nie wiedziałam, co mówię. W gruncie rzeczy było mi całkowicie obojętne, gdzie przebywają Włodzio i Marianne, przerażające było, że mają przybyć tu.

- Zdaje się, że gdzieś w Belgii.

- A, to rzeczywiście po drodze. Wiadomo, że Dania leży w prostej linii na trasie między Belgią i Szwajcarią.

- Oni nie wracają jeszcze do Szwajcarii, wybierają się do Norwegii. Czy on śpi?

Spojrzałam na czerwone, nieruchome nogi Edka.

- Chyba tak. Te pokazy go zmęczyły. Będziesz go budzić czy zostawisz tak, jak jest, żeby tu spał do rana?

- Nie mam pojęcia. Ciekawe, co on do mnie napisał...

- A w ogóle dostałaś od niego jakiś list?

- Dostałam. Rzeczywiście, nie zdążyłam go przeczytać, bo mi gdzieś zginął. Ktoś mi przeszkodził akurat, jak przyszła poczta, i gdzieś go położyłam, nie wiem gdzie. Usiłowałam go znaleźć przed jego przyjazdem, ale mi się nie udało. Pojęcia nie mam, o co mu może chodzić. Po pijanemu jest zupełnie nieobliczalny.

Zastanowiłam się, czy powinnam jej od razu powiedzieć, jaki interes mam do Edka sama. Możliwe, że to coś, co mnie ciekawi, ma związek z tym czymś, co Edek próbował wykrzyczeć. Możliwe, że Alicja również coś wie... Po namyśle postanowiłam zaczekać. Cokolwiek bym jej powiedziała w tej chwili, z pewnością niczego nie zapamięta. Potem i tak będę musiała powtarzać drugi raz. Nie, na razie szkoda fatygi...

Hasło do zakończenia uroczystości dała Ewa tuż przed północą ku wyraźnemu żalowi wszystkich gości. Alicja zapaliła światło po drugiej stronie budynku, nad drzwiami koło furtki, i wreszcie było coś widać. Cała gromada, wyjąwszy Edka, wyległa wśród pożegnalnych okrzyków na ulicę, obok samochodów Roja i Henryka. Śpiący Edek został pod lampą.

- No, nareszcie spokój! - powiedziała zmęczonym głosem Zosia, kiedy wróciliśmy na taras. - Zostaw, ja posprzątam. Paweł, bierz się do roboty! I zapal światło w pokoju, to tu będzie widniej. Alicja, ty to zostaw, ty się zajmij Edkiem.

- Edka zostaw sobie raczej na koniec - poradziłam, ustawiając na tacy filiżanki. - Lepiej mu przedtem przygotować legowisko i od razu przekopać na miejsce do snu.

- Oddajcie mi Pawła, pomoże mi przenieść pościel - powiedziała Alicja z westchnieniem. - Chwała Bogu, że nie ma nić więcej do oblewania!

Elżbieta pod wpływem ojca przystąpiła do zmywania. Posprzątałyśmy na tarasie, Leszek i Paweł wnieśli do pokoju część krzeseł i foteli i pomogli Alicji w przemeblowywaniu domu na noc.

- Kto śpi na katafalku? - spytałam półgłosem Zosię, usuwając występujące w charakterze stolików pudła.

- Edek - odparła Zosia również półgłosem, żeby Alicja nie słyszała. - Ale myślę, że chyba lepiej będzie położyć go dzisiaj tu, na kanapie. Do katafalku trzeba by go wlec albo po schodach, albo przez trzy pokoje.

- Idź to zaproponować Alicji...

Katafalk stał na podwyższeniu w dwupoziomowym atelier Thorkilda, dobudowanym do reszty domu, i nie był prawdziwym katafalkiem, tylko niesłychanie skomplikowanym łóżkiem dla chorych, nabytym niegdyś z myślą o goszczeniu osób dotkniętych niedowładem. Wysokość tej machiny, na którą trzeba się było wspinać bez mała jak na górne miejsce w slipingu, nasuwała nieodparcie skojarzenia z gromnicami i wonią kadzidła. Było to miejsce do spania raczej mało przytulne, acz nadspodziewanie wygodne, Alicja czuła dziwną awersję do nadanej mu przez nas nazwy, unikaliśmy zatem określenia przy niej tego legowiska mianem katafalku, co przychodziło nam z dość dużym trudem.

- Może macie rację - powiedziała teraz niepewnie, patrząc z daleka na Edka, śpiącego w jednym z pozostałych na tarasie foteli z przechyloną w tył głową. - Rzeczywiście, na kanapę będzie prościej.

- To kto będzie spał na katafalku? - zainteresował się Paweł. - Tfu, chciałem powiedzieć na postumencie...

- Paweł! - wykrzyknęła Zosia z wyrzutem, widząc błysk w oczach Alicji.

- No, tego, na tym stole porodowym - poprawił się Paweł pospiesznie. - To znaczy nie, na stole operacyjnym...

- Paweł...!

- No to ja już nic nie mówię...