Выбрать главу

Miało to zresztą pewne uzasadnienie. Kuzynka Greta miała dwadzieścia siedem lat, a wyglądała na nie wiadomo ile. Z twarzy podobna była do konia, z figury zaś do krowy. Urosła głównie w nogach, i to we wszystkie strony. Środkowymi rejonami, tak na przestrzeni od żeber do kolan, mogłaby śmiało obdzielić najmarniej ze trzy osoby, brakowało jej za to całkowicie wcięcia w talii i kostek u nóg. Robiła wrażenie potężnego słupa na wielkich łapach, na którego szczycie osadzono końską szczękę. Życzliwie usposobiona do swojej duńskiej rodziny Alicja, z zasady zresztą życzliwie usposobiona do świata, pokłóciła się kiedyś ze mną straszliwie o urodę owej młodej damy, twierdząc, że przesadzam, że Greta jest bardzo ładna i że upieram się, jakoby Polki były generalnie ładniejsze, wyłącznie przez szowinizm. Podałam jej wówczas jeszcze kilka przykładów mało urodziwych Dunek i dowiedziałam się, że mam zły charakter i wypaczony gust. Postanowiłam zatem przestać się wypowiadać na ten temat.

Teraz jednak odraza rozszalała się we mnie na kształt burzy śnieżnej.

- Popatrz na nie - wyszeptałam z nienawiścią do Zosi. - Przyjrzyj się im. Alicja jest od niej o ile starsza, a zobacz, jak przy niej wygląda. Jak wdzięczna sylfida! Alicja ma mało wcięcia w talii, ta spódnica jest okropna, wypchana na tyłku i zgruchomiona na brzuchu i co? Przy Agnieszce Alicja wygląda jak klabzdra, a przy Grecie jak nimfa. To jak wygląda Greta?

- Jak krowa - odrzekła Zosia krótko. - Zostaw teraz tę Gretę, szukajmy listu!

Opanowałam uczucia i zmobilizowałam się.

- Czekaj, drogą dedukcji... Tu stała i zaczęła czytać. Ta gropa zapukała. Alicja przestała czytać, jak otworzyłam, idiotyzm, trzeba było raczej podeprzeć drzwi!... Alicja stała tuż za mną i jeszcze trzymała list w ręku. Co zrobiła potem?

- Nie wiem. Byłam w kuchni. Kotłowały się tu dosyć długo. Jak wyszła z przedpokoju, to już nie miała listu w ręku. Czy nie zajrzała do siebie?

Zamknęłyśmy się w pokoju Alicji. List leżał na nocnym stoliku, starannie ukryty w stosie reklamowych broszur. Znalazłyśmy go tylko dzięki temu, że w zdenerwowaniu wszystkie broszury zrzuciłyśmy na podłogę i, podnosząc, obejrzałyśmy dokładnie nie z myślą o liście, lecz z mimowolnej ciekawości dla reklamowanych artykułów.

- Pozwolisz, że teraz ja go schowam - powiedziała Zosia stanowczo. - I będziesz świadkiem gdzie.

- Tylko nie kładź w żadnym miejscu, które jest dla niej w tej chwili dostępne, bo go przełoży gdzie indziej. Najlepiej włóż do torebki. Albo do walizki. Oddamy jej dopiero, jak ta cała Greta pójdzie do wszystkich diabłów.

- Do walizki. Popatrz, tu kładę, za podszewkę...

Byłyśmy pełne szczęścia i satysfakcji aż do końca wizyty kuzynki Grety, po czym z triumfem komisyjnie wyjęłyśmy znalezisko.

- Idiotki - powiedziała z politowaniem Alicja, wziąwszy list do ręki. - To jest właśnie ten list od ciotki, którego nie mogłam znaleźć. Nie widzicie, że jest po duńsku? A tamten był po polsku, przyszedł od Bobusia, z Anglii. Gdzie ja go mogłam, na litość boską, położyć...?

Spojrzałam na nią bardzo ponuro, wstąpiłam znów na drogę dedukcji i otworzyłam szufladę komódki pod lustrem. List leżał na samym wierzchu.

- To ten? - spytała Zosia niespokojnie.

- Ten... Tak, tym razem ten.

- Chwałaż Panu na wysokościach!

- Czytaj prędzej! - zażądałam stanowczo. - I mów, do pioruna, co się stało?

Zapaliłyśmy jej papierosa, podałyśmy popielniczkę. Zosia zaczęła nawet robić nową kawę, żeby już dogodzić jej wszechstronnie i umożliwić skończenie lektury. Nie miałyśmy najmniejszych wątpliwości, iż korespondencja jest zapowiedzią czegoś okropnego, co jeszcze bardziej pogorszy sytuację, a czego w ogóle nie umiałyśmy sobie wyobrazić. Alicja przeczytała, upuściła list na podłogę, posiedziała jeszcze chwilę nieruchomo, po czym wydała z siebie taki odgłos, jaki wydaje lokomotywa, wypuszczająca parę.

- No to jeszcze tylko tego mi brakowało - powiedziała z wściekłością przemieszaną z bezrozumną satysfakcją. - Mało było do tej pory, spokój był, nudziło nam się, teraz będzie weselej. Jak dotąd, było tu tylko miejsce zbrodni, teraz się zrobi z tego dom schadzek.

Przyglądałyśmy się jej w pełnym napięcia oczekiwaniu.

- Nie rozumiem, co mówisz - powiedziała Zosia gniewnie.

Alicja popatrzyła na nas w milczeniu, ze zmarszczonymi brwiami.

- Mam ich w nosie - powiedziała nagle z determinacją i zaciętością. - Sami się wygłupiają i nie wiem, jakim cudem mogliby to utrzymać w tajemnicy. Nie powyrzucam stąd wszystkich dla ich przyjemności, nawet gdyby policja mi na to pozwoliła. Same się zresztą zorientujecie, bo chyba nie jesteście ślepe?

- Nie, nie jesteśmy - zapewniłam stanowczo w obawie, że podejrzewanie nas o ślepotę może ją powstrzymać od wyjaśnień.

- No właśnie, Bobuś zapragnął zobaczyć się z Białą Glistą i wymyślił sobie, że najlepiej będzie spotkać się z nią tu u mnie, w Allerød. Nawet nie pyta o zdanie, tylko zawiadamia, że przyjeżdża. Miłość go sparła. Nosem mi już wychodzą te wszystkie miłości!... Miałam nadzieję, że ta klabzdra nie dostanie paszportu, bo już dawno mnie uprzedzał, robił takie aluzje... Chciałam mu odpisać, że wykluczone, ale przez to wszystko nie zdążyłam i proszę! W jakiej on mnie sytuacji stawia?!

Zrozumiałam jej uczucia w mgnieniu oka. Bobuś, od dzieciństwa związany z nią i z jej rodziną, bęcwał wyjątkowej klasy, opuścił kraj przed laty nielegalnie i osiadł w Londynie, gdzie tajemniczym sposobem zrobił szalony majątek. Ożenił się z osobą miłą, cichą i łagodną, której posag niewątpliwie przyczynił się do jego finansowego sukcesu i dla której Alicja miała mnóstwo sympatii. Jedyne, co jej zarzucała, to beznadziejne zaślepienie w stosunku do Bobusia.

Biała Glista natomiast była wielką, nie odwzajemnioną miłością jego młodych lat i z kolei żoną jednego z Alicji przyjaciół. Romans wybuchł jak wulkan, kiedy Biała Glista, przebywając przed kilku laty w Paryżu, dowiedziała się o majątku Bobusia. Bobuś do Polski przyjechać nie mógł. Biała Glista miała dość oleju w głowie, żeby nie domagać się od niego rozwodu, który byłby równoznaczny z utratą majątku żony. Nie widziała szans poślubienia go, trzymała się więc własnego męża, nie zdradzając chęci pozostania na Zachodzie na zawsze. Co jakiś czas wyjeżdżała tylko na romantyczne spotkania, z których wracała w nowych futrach, obwieszona precjozami jak choinka wielkanocna, przy czym spotkania te były oczywiście utrzymywane w wielkiej tajemnicy.

Alicję na to wszystko trafiał straszliwy szlag. Nie znosiła Białej Glisty, która naraziła się jej już bardzo dawno temu, z jej mężem za to była bardzo zaprzyjaźniona i miała dla niego mnóstwo sympatii i uznania. Nie znosiła Bobusia, lubiła za to jego żonę. Nie mogła zwyczajnie wyrzucić go za drzwi i zerwać z nim wszelkich kontaktów, miała bowiem wobec niego różne dawne zobowiązania rodzinne. W odległych latach Bobuś wydawał się jej przyzwoitym człowiekiem, w dodatku skrzywdzonym i unieszczęśliwionym przez Białą Glistę. Zdecydowanie zmienił się na gorsze dopiero po zdobyciu majątku i jej uczuć. Tło tych uczuć było dla Alicji widoczne jak na dłoni. Usiłowała z początku wytłumaczyć Bobusiowi, na co Biała Glista leci, i tyle na tym zyskała, że poczuł do niej głęboką, prawie nie skrywaną niechęć. Pozostając przy wielkim sentymencie dla jej nieżyjącej matki i innych żyjących krewnych, jął twierdzić publicznie, że Alicja się jakoś dziwnie wyrodziła i głównymi cechami jej charakteru okazały się skłonność do zawiści i skąpstwo. Skąpstwo wzięło się z odmowy pożyczenia Białej Gliście pieniędzy na podróż z Paryża do Rzymu, gdzie Bobuś właśnie w owym momencie przebywał. Bobuś musiał zatem sam te pieniądze wysłać pocztą, co opóźniło przybycie ukochanej. Nie mógł tego darować Alicji, która nie kryła, że znacznie chętniej wrzuci swoje pieniądze do rynsztoka niż wyasygnuje je na potrzeby Białej Glisty, co, zdaniem Bobusia, dowodziło także zawiści. Wszystko to razem spowodowało nader liczne i urozmaicone niesnaski.