- Ona chyba zgłupiała, nie wiadomo, co z tą Agnieszką, gdzie ta dziewucha się podziewa, mnie to denerwuje. Bobuś i Biała Glista, nie wiadomo kto jeszcze, dziwię się, że ta policja nie protestuje... Przecież to istna hekatomba, co kto przyjedzie, to go szlag trafia, w każdym szpitalu ofiara, nie rozumiem, jakim cudem my jeszcze żyjemy... Pościel i ręczniki, nic tylko pościel i ręczniki, ona sobie powinna założyć hotel...
Paweł ponuro rozkopywał drugi grobowiec, bardzo niezadowolony z życia i rozgoryczony zarówno przerwą w polowaniu na faceta, jak i awanturą, jaką zdążyła zrobić Alicja za podejrzenie, że u niej są szczury. Ściśle biorąc, Alicja protestowała przeciwko obecności szczurów nie tylko u niej, ale w ogóle w całej Danii, a co do awantury, to większą jej część wykonała Zosia w ramach rodzicielskich obowiązków pedagogicznych. Nic nie pomogło, że obydwoje z Pawłem bez oporów porzuciliśmy wszelką myśl o szczurach, zamieniając je na łasicę, borsuka, a nawet zgoła wydrę. Dla ich przyjemności gotowi byliśmy twierdzić, że w grobowcu jest nosorożec.
Alicja wróciła przed szóstą i natychmiast po jej powrocie odnalazł się i pan Muldgaard. Zadzwonił i bardzo uprzejmie, ale stanowczo zażądał, żeby ktoś z nas natychmiast poszedł obejrzeć piwnicę. Przez dość długą chwilę Alicja wpierała w niego, że w tym domu nie ma piwnicy, aż wreszcie uzgodnili, że chodzi o najniższą część atelier, tę pod katafalkiem. Pan Muldgaard domagał się, żeby obejrzeć zaraz i donieść mu o rezultatach oględzin.
Jasne jest, że do atelier popędziliśmy wszyscy, porzucając ledwo napoczęty obiad. Nie czekając, aż Alicja zapali światło na dole. Paweł zaczął schodzić po schodach i na przedostatnim stanął nagle jak wrośnięty w ziemię. To znaczy, chciał zapewne stanąć jak wrośnięty w ziemię, ale nie udało mu się to. Schodziłam zaraz za nim i nie przewidziałam jego zamiarów, w związku z czym w sekundę po oświetleniu wnętrza runęliśmy w dół, wprost na pudło z nawozem sztucznym. Za sobą usłyszałam jęk Zosi i kroki zbiegającej na dół Alicji.
Agnieszka w szlafroku w czerwone kwiatki leżała w kącie pod ścianą, tuż obok stołu, na którym w wielkiej tekturowej teczce znajdowały się reprodukcje arcydzieł architektury. Jedna z nich upadła na ziemię wcześniej niż Agnieszka i już się zupełnie nie nadawała do użytku. Stół, ściana i parę innych rzeczy wokół również nosiły ślady energicznego działania mordercy. Piwnica upodobniła się w dużym stopniu do rzeźni miejskiej. W charakterze narzędzia do rozbijania głowy posłużył tym razem stary młotek, w którym Alicja rozpoznała swoją własność. Paweł wygrzebał się z nawozu sztucznego.
- Kwiatki czerwone - powiedział trochę nieprzytomnie, z goryczą, nie kryjąc wstrząsu. - Lampa czerwona, wszystko czerwone...
- Przestań...! - krzyknęła gwałtownie Zosia z góry.
- Różne miewałaś pomysły, ale ten był najbardziej idiotyczny - stwierdziła Alicja, spoglądając na mnie z obrzydzeniem.
Wzruszyłam ramionami, otrzepując ręce i odzież, bo cóż jej miałam powiedzieć? Nie była to najwłaściwsza chwila na podkreślanie, że życie samo wykazało trafność mojego przekładu.
- Pomacaj ją, może też jeszcze żyje - powiedziałam dość beznadziejnie. - Znasz się na tym, podobno byłaś kiedyś pielęgniarką.
Alicja przyjrzała się Agnieszce z powątpiewaniem.
- Tu chyba nie ma co macać. Nie wygląda na żywą. Na wszelki wypadek niech się pośpieszą, a jeśli to jest znów wstrząs mózgu, to nie należy jej ruszać. Ładnie się nią zaopiekowałam...
Zosia uciekła z atelier, wyrzucając z siebie oderwane zdania, w których dawało się dostrzec coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Nie lubiła tej Agnieszki, nie życzyła jej najlepiej, chciała się jej pozbyć i proszę, jaki skutek!...
- Tak - powiedziała mocno wytrącona z równowagi Alicja do telefonu. - Jest piwnica. To znaczy, chciałam powiedzieć, Agnieszka jest w piwnicy. Zdaje się, że nie żyje, ale nie jesteśmy pewni...
Zosia siedziała przy stole, oparta łokciami, z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Na litość boską, nie przyjmuj tutaj tego Bobusia z Białą Glistą! Wyrzuć ich! - zażądała rozpaczliwie. - Nie zniosę tego więcej!
- Myślałam, że zaczynasz się przyzwyczajać? - powiedziałam z jadowitym zdziwieniem.
Zosia oderwała ręce od twarzy i spojrzała na mnie strasznym wzrokiem. Alicja odłożyła słuchawkę i popatrzyła na nas z zagadkowym wyrazem oblicza.
- Dlaczego? Jeżeli kogokolwiek, to tylko Bobusia i Białą Glistę. Ja przecież ciągle jeszcze żyję...
Pan Muldgaard zawiadomił pogotowie, które pojawiło się po dziesięciu minutach. W napięciu, wychyleni przez balustradę, patrzyliśmy z góry na poczynania lekarza. Agnieszka, taka śliczna, taka młoda, wydawała się teraz sympatyczna nawet Zosi. To potworne, żeby po tylu nieudanych zamachach właśnie ona miała paść ofiarą udanego...
- Żyje - powiedział lekarz. - Ostrożnie. Wstrząs mózgu i straciła mnóstwo krwi.
Zgodnie uznaliśmy to za bezapelacyjny cud. Upór i zaciekłość zbrodniarza napełniały nas jak najgorszymi przeczuciami i za każdym razem byliśmy pewni, że osiągnął swój makabryczny cel, oczywiście myląc osoby. Od wczorajszego wieczoru Agnieszka miała prawo umrzeć co najmniej kilka razy i umarłaby niewątpliwie, gdyby pan Muldgaard dłużej zwlekał z zaspokojeniem ciekawości w kwestii piwnicy.
- Mówiłam, że to półgłówek! - powiedziała z furią Alicja. - Nie mógł zadzwonić wcześniej? Idiota!
- Dajże mu spokój, przecież zdążył! Nic jej nie będzie.
- Skąd on w ogóle o tym wiedział? Skąd mu przyszło do głowy, żeby jej szukać w piwnicy?
- Wiedział przecież, że gdzieś zniknęła...
- Nic podobnego - przerwałam. - Wcale nie wiedział. Usiłowałam go zawiadomić, ale nie chcieli go poprosić do telefonu. Nic nie wiedział.
- Przeciwnie, wygląda na to, że właśnie wiedział. Ciekawe skąd?
- Na litość boską, spytaj tego lekarza, dokąd ją zabierają! Niech ją wezmą do tego samego szpitala co ciocię, bo niedługo trzeba będzie jeździć po całej Danii!... Przybyły w zwykłym zestawie, oczekiwany tym razem z wyjątkowym utęsknieniem, pan Muldgaard w kilka minut odtworzył wczorajsze wydarzenie. Ze źródła swoich informacji nie czynił tajemnicy. Ukryty w okolicznych zaroślach, jego człowiek widział w mroku, jak Agnieszka wchodziła do atelier z ogrodu, widział odblask światła z wnętrza przytłumionego tak, że musiało pochodzić z piwnicy, widział następnie, jak jeszcze ktoś wszedł za Agnieszką. Zaraz potem światło zgasło, a ten ktoś wyszedł i znikł w ciemnościach gdzieś koło domu. Agnieszkę rozpoznał, ponieważ była w jasnym szlafroku, tego kogoś natomiast nie, ponieważ miał na sobie ciemny strój, prawdopodobnie spodnie. Pozostanie Agnieszki w atelier nie obudziło w nim niepokoju, wiedział bowiem, że istniała droga przez wewnętrzne drzwi. Tylko na wszelki wypadek zainteresował spostrzeżeniami swojego zmiennika.
Zmiennik przez cały następny dzień ani razu jej nie ujrzał, chociaż specjalnie uważał. Przykazano mu nie tylko nie narzucać się mieszkańcom domu, ale w ogóle nie pokazywać się im na oczy, nie poszedł zatem sam sprawdzać, tylko powiadomił o spostrzeżeniach swego szefa.
Poinformowany, że szlafrok, w który była ubrana Agnieszka, należał do Alicji, pan Muldgaard kiwnął głową.
- Tak - rzekł. - Jest to zgodne z ogółem. Osoba mniema, że to ta dama. Osoba widzi dama do piwnica. Osoba idzie za. Dama spoziera do obrazy, wielce okupowana, nie ogląda tyły. Osoba łapa młot i wali. Jaka godzina była?
Pośpiesznie odpowiedzieliśmy, że pewnie około ósmej, ale okazało się, że pan Muldgaard nie nas pytał tylko siebie. Zajrzał do swoich notatek.