Выбрать главу

- W krzakach siedział ten Kazio Elżbiety.

- No właśnie. I mógł coś widzieć.

- I morderca mógł widzieć jego. I próbować zabić ciebie, zanim Kazio coś powiedział...

- Bez sensu. Po mojej śmierci Kazio mógł powiedzieć komu innemu. A zabijać Kazia za pomocą podrzucania trucizny u mnie w domu... Nie, to stanowczo zbyt skomplikowane! Normalny morderca tak nie postępuje!

- A swoją drogą, kiedy ten Kazio wreszcie odzyska przytomność? On chyba wie, co widział?

- A właśnie! - ożywiła się nagle Alicja. - Z tego wszystkiego zapomniałam wam powiedzieć, że już odzyskał. I nawet mówi!

Gwałtowne wzruszenie omal nas nie zatchnęło. Czekaliśmy przecież ocknięcia się tego Kazia jak kania dżdżu! Widział mordercę! Był naszą największą nadzieją! Jedna Alicja na świecie mogła zapomnieć o przekazaniu zainteresowanym informacji tej wagi!

- No wiesz! - wykrzyknęła Zosia potępiająco.

- Jak mogłaś?! I co mówi?!

- No! - popędził Paweł. - Prędzej! Co widział!

- Nie powiem, bo nie będę się wyrażać - odparła Alicja z niesmakiem. - Tyle samo widział co i my. Czatował wyłącznie na Elżbietę i rozpoznawał ją po nogach, i jedyne, co zaświadcza na pewno, to to, że to nie ona. Nie jej nogi. Wyklucza, żeby jej nogi zatrzymywały się za Edkiem i dźgały go sztyletem, a co do innych nóg niczego nie jest pewien.

- No to przecież jakiś kretyn! - powiedział Paweł z odrazą, nie kryjąc rozczarowania.

- Osobiście wykluczyłabym wszelkie nogi, dźgające sztyletem - zauważyłam, również niezadowolona. - Nie mógł popatrzeć na ręce?

- Siedział, patrzył i nic nie widział - mruknęła Zosia z naganą. - Ślepa komenda. Co za pożytek z niego?

- Żaden - przyznała Alicja. - Sama się zmartwiłam, bo już miałam nadzieję, że mogę sobie dać spokój z tym listem Edka. A tu co? Chała. Pojęcia nie mam, co teraz zrobić.

- No, ale coś jednak trzeba zrobić...

- Najprościej byłoby wszystkich kolejno wyeliminować - powiedziałam stanowczo. - Miałam nadzieję, że wczorajszy dzień coś da, ale okazuje się, że przeciwnie. Jakby się umówili, nikt nie ma alibi. Nawet my...

Istotnie, pan Muldgaard natychmiast po uzyskaniu wiadomości, że ciemna postać weszła za Agnieszką do atelier, oddał się intensywnej pracy wywiadowczej. Sprawdził mianowicie, co kto z podejrzanych robił i gdzie się znajdował w tym czasie. Nic mu to nie dało.

Ewa wyszła z pracy wcześniej i gdzieś przepadła, twierdząc potem, że oglądała w celach szkoleniowych rozmaite wystawy, później zaś pojechała korygować własne pomysły na przygotowywanej wystawie polskiego folkloru. Widziano ją wracającą dopiero o wpół do jedenastej.

Roj był nad morzem gdzieś w okolicy Charlottenlund i nurkował przy brzegu, badając dno. Rzeczywiście, jego skafander byt mokry, ale to o niczym nie świadczyło, bo skafander mógł zamoczyć chociażby pod kranem. Na jego samochód nikt nie zwrócił uwagi.

Anitę o czwartej po południu spotkała Alicja. Powiedziała jej, że się bardzo śpieszy i odmówiła zawiezienia jej na lotnisko, gdzie Anita miała witać jakichś gości zagranicznych. Następnie uciekła, owi goście nie przyjechali i potem nikt już Anity nie widział.

Sama Alicja, wbrew pozorom, również nie miała alibi, błąkała się bowiem po autostradzie między Kopenhagą a Allerød, jeżdżąc tam i z powrotem, dopiero bowiem w drodze powrotnej, w okolicy Holte, zorientowała się, że zostawiła u adwokata torebkę. Wracając po torebkę, zaplątała się w jedne kierunki ruchu, straciła mnóstwo czasu i w żaden sposób nie mogła się wyliczyć co najmniej z trzech kwadransów. A trasę Kopenhaga - Allerød można było przebyć w dwadzieścia minut.

- Osobiście jestem zdania, że przypadek Agnieszki zdejmuje z ciebie resztę wszelkich podejrzeń - oświadczyłam po namyśle. - Mogłabym zrozumieć, że zabiłaś Edka, bo ci czymś zatruwał życie. Mogłabym zrozumieć, że trułaś tego Kazia, bo widział, jak zabijałaś Edka i musiałaś się go pozbyć. W ostateczności mogłabym jeszcze zrozumieć Włodzia i Marianne, których usiłowałaś wykończyć w zdenerwowaniu wynikłym z różnicy poglądów, i ciotkę, którą chciałaś zabić okazjonalnie, bo po niej dziedziczysz. A poza tym postanowiłaś skończyć z niepewnością, czy jesteś z nią na pani, czy na ty. Ale za żadne skarby świata nie potrafię zrozumieć, po jaką cholerę miałabyś zabijać Agnieszkę!

- Ja to wiem od dość dawna - mruknęła Alicja obojętnie.

- Co wiesz?

- Że ich nie zabijałam. Nie zależy mi specjalnie na dowodach. Natomiast wy...

- Czekajcie! - przerwałam jej, bo nagle dokonałam odkrycia. - My też! Teraz nareszcie odpadamy definitywnie w tej konkurencji. Agnieszka nas uniewinnia.

- Jakim sposobem?

- Zwyczajnie. Myślcie logicznie. Zakładamy, że morderca poluje na Alicję, która ciągle robi nie to, co powinna... Powiem ci szczerze, że jako ofiara jesteś rzeczywiście nieznośna! Najspokojniejszy zbrodniarz by z tobą zwariował. W tym wypadku pomyłka w naszym wykonaniu jest wykluczona. Pawła nie było, a my obie wiedziałyśmy, że Agnieszka chodzi w twoim szlafroku.

- O ile się orientuję, wiedziałyście także, że mnie nie ma w domu...

- Oszalałaś! - wtrąciła nagle Zosia. - Przecież już przy ciotce było to samo. Wiedziałyśmy, że to ona śpi w jej łóżku.

- W nocy, zaabsorbowane zbrodniczymi planami, zdenerwowane, mogłyśmy o tym zapomnieć. Zresztą w nocy mogłyśmy wszystko. Natomiast co do Agnieszki, to akurat około ósmej wieszałyśmy to pranie i razem siedziałyśmy w pralni, patrząc na zegarek, bo się trzęsłaś o obiad, a potem w kuchni, nie tracąc się z oczu. Albo popełniamy te zbrodnie wspólnie, i to dla samej przyjemności mordowania, albo jesteśmy wykluczone!

- Każdy ma prawo do rozrywek na urlopie! - wtrącił Paweł i dostał od Zosi po głowie zwiniętym w rulon ogrodniczym prospektem.

- Coraz bardziej wygląda na to, że to jednak ktoś z zewnątrz - westchnęła Alicja tak, jakby ją to bardzo martwiło. - Czy Anita już wie o Agnieszce?

- Nie wiem. Mówiłam jej tylko, że zginęła. Bo co?

- Bo właściwie to ja mogłam ją zawieźć na to lotnisko i przy okazji dostarczyć jej alibi. Wcale się tak bardzo nie śpieszyłam. Ale ona natychmiast zaczęła mnie wypytywać o wszystko i nie miałam do niej cierpliwości. Ona pyta tak natrętnie, że ja tego nie wytrzymuję. Zełgałam.

- Co zełgałaś?

- Że mam być u adwokata o piątej, że muszę szukać w domu dokumentów, nie pamiętam dokładnie, zełgałam co popadło.

- Ale dzięki niej masz z głowy dziennikarzy i wszelkie niedyskrecje. Ona pilnuje... To co? Jutro opuszczamy dom?

- Opuszczamy - zdecydowała stanowczo Zosia.

- Muszę być jutro w kasie chorych - westchnęła Alicja. - Muszę być u Jensa. Muszę zmienić olej w samochodzie. Muszę jechać do Viborg w sprawie tego jakiegoś podziału mienia. Chyba mnie w końcu wyrzucą z pracy...

* * *

Dzień spędzony w Angleterre dostarczył zarówno Pawłowi, jak i mnie nader nikłych wrażeń. Zabawialiśmy się odgadywaniem, kto z plączących się po hotelu gości jest milionerem, a kto zwyczajnym człowiekiem, posiłki spożywaliśmy na zmianę w najbliższym kiosku z parówkami i zastanawialiśmy się, jak uniknąć trucizny, bez wątpienia obficie rozsianej po całym domu, oraz jak nazwać doświadczalne zwierzę, które, zdaniem Pawia, lada chwila zostanie odkopane w grobowcu, żeby nie urazić uczuć Alicji. Pod wieczór porzuciliśmy posterunek i wróciliśmy do Allerød, nie doczekawszy się czarnego faceta, przepełnieni do niego żywą niechęcią.

W domu obecni już byli wszyscy. Bobuś i Biała Glista nie zdradzali żadnych, z utęsknieniem oczekiwanych przez nas, objawów, niemniej jednak Alicja i Zosia nie odrywały niemal od nich roziskrzonego oka. Trzeba przyznać, że było na co popatrzeć. Biała Glista miała na sobie obcisłe spodnie i równie obcisły sweterek, co, razem wziąwszy, nadawało jej wygląd osoby ubranej w dobrze nadęte dętki samochodowe i stanowiło widok napełniający rozkoszą duszę każdej kobiety. Wychowany w kulcie szczupłej figury Paweł zapatrzył się w to tak, że nie był w stanie oddalić się z pokoju bodaj na chwilę, a w jego zachłannym spojrzeniu dawało się dostrzec rozmaite odcienie obrzydzenia i wstrętu. Podejrzewam, że patrzył masochistycznie. Sama napawałam się tym widokiem z niczym nie zmąconą przyjemnością. Równocześnie z nami przyszedł Thorsten.