- Trafiliście na kolację - powiedziała półgłosem Zosia w kuchni. - Cholera, ten chyba też zostanie... Sałatki, sery i pasztet są pewne, przywiozłyśmy z Kopenhagi. Salami też. I kawa w tamtym słoiku. Margaryna wygląda na nie naruszoną, ale reszta żarcia była w domu i teraz nie mam pojęcia, co z tym zrobić?
- Podtykać mu tylko pasztet i sałatki - powiedziałam stanowczo. - Nie możemy go narażać. Oni są taktowni i biorą, co im się daje. Nie tykać, broń Boże, tych kiszonych ogórków w słoju, pierwsze, co bym zatruła dla Alicji, to właśnie to...
I w tym samym momencie Bobuś, jakby na zamówienie, zawołał:
- Co ja widzę? Alicja, ty masz kiszone ogórki?! No nie, nie będziesz chyba aż takie skąpiradło? Przezwyciężysz się dla gości i nie pożałujesz?
Alicja jakby się zachłysnęła. Jej uczucia dla Bobusia zawsze były dla mnie w pełni zrozumiałe, teraz zaczęłam je wręcz podzielać. Nie o moim, co prawda, skąpstwie Bobuś rozsiewał wieści i nie mnie szkalował, ale wdzięk jego dowcipu obudziłby protest nawet w zmurszałym kamieniu!
- Daj mu te ogórki - szepnęłam do Zosi z naciskiem.
Zosia spojrzała na mnie, na ogórki, na Bobusia i zawahała się.
- Ależ, Bobusiu, dajże spokój - powiedziała Biała Glista z przekąsem. - Może Alicja chowa te ogórki dla siebie. Tu tak trudno o ogórki!
W oczach Zosi nagle mignęło szaleństwo. Bez słowa, z jakąś dziką zachłannością, zdjąwszy pokrywę ze słoja, zaczęła wyciągać ogórki jeden po drugim. Zamieszała całą zawartość i wybierała te z wierzchu, starannie maczając je w sosie.
Alicja prezentowała jakieś osobliwe poczucie humoru, co jakiś czas wydając z siebie szatański chichot. Thorsten siedząc w fotelu, uważnie przyglądał się wszystkiemu i wszystkim, zapisując coś w notesie. Paweł podpierał ściany, zmieniając miejsce, żeby nie tracić z oczu Białej Glisty, i wyglądał tak, jakby właśnie przeżywał najpiękniejsze chwile w życiu. Bobuś szalał po pokoju, siejąc blask swojej indywidualności.
- Co się tu dzieje na tym biurku - mówił ze wzgardliwą naganą, obracając się w kręconym fotelu. - Kto to widział tak przechowywać papiery! Ja bym ci tu od razu zrobił porządek. Posegregować, poukładać, wyrzucić, pół godziny i załatwione! Jutro ci to zrobię!
Pomyślałam sobie, że nasz dotychczasowy morderca tym razem może zostać wyręczony...
- Szczególnie duńskie będzie ci łatwo posegregować - powiedziała Alicja, dławiąc się jadowitą słodyczą.
- Trzeba umieć posługiwać się słownikiem. Wystarczy odrobina inteligencji!
- Trzeba także mieć odrobinę inteligencji - wycharczała szeptem Zosia.
- Ma pan słownik polsko-duński? - zdziwiłam się tak niewinnie, jak tylko umiałam się na to zdobyć.
- Mam wszystkie słowniki - odparł Bobuś pobłażliwie. - Kulturalny człowiek powinien dać sobie radę z każdym językiem.
- Jeszcze trzeba być kulturalnym człowiekiem - wymamrotała Zosia pod nosem.
- Ale tu jest chyba niewiele przepisów kulinarnych - powiedziałam z życzliwym żalem. - O ile wiem, tu są dokumenty innej treści.
Nakrywająca do stołu Alicja znieruchomiała, w ekstazie oczekując dalszego ciągu, wiedziała bowiem, do czego zmierzam. Bobuś wydawał się odrobinę zaskoczony.
- Jak to? - zapytał nieufnie.
- Tak zwyczajnie. Polsko-duński słownik w ogóle nie istnieje. Są tylko takie idiotyczne rozmówki dla turystów, które zawierają wyłącznie informacje o artykułach spożywczych. Będzie panu trochę trudno tym się posłużyć...
Z Alicji wydobył się jakiś dziwny kaszel, połączony z czymś w rodzaju rozkosznego gruchania. Bobuś odzyskał mowę. Prychnął wzgardliwie, machnął lekceważąco ręką i odepchnął fotel od biurka.
- Można się posłużyć słownikiem angielsko-duńskim albo niemiecko-duńskim - rzekł pouczająco i z odrobiną urazy.
- Aha - przyświadczyła radośnie Alicja. - Trzeba tylko znać dosyć dobrze niemiecki albo angielski. Proszę do stołu, kolacja gotowa...
Wieczór zapowiadał się uroczo, rzecz bowiem polegała na tym, że Bobuś nigdy w życiu nie zdołał opanować w pełni żadnego obcego języka. Jakiś tajemniczy defekt umysłu nie pozwolił mu nauczyć się perfekt nawet angielskiego pomimo długoletniego pobytu w Anglii. Ułomność tę starannie ukrywał, z uporem usiłując czynić wrażenie poligloty.
Nie mogłyśmy jednak, niestety, rozwijać dalej czarownej i pouczającej dyskusji, bo zaabsorbowała nas ważniejsza znacznie akcja ochrony Thorstena. Wszyscy czworo, Alicja, Zosia, Paweł i ja, czuliśmy się zmuszeni patrzeć mu w zęby i bez przerwy pilnować, co je. Osobiście usuwałam z zasięgu jego ręki musztardę. Zdecydowana na wszystko Alicja stanowczym gestem wydarła mu słoik dżemu pomarańczowego i podetknęła ser, mówiąc po duńsku coś, od czego Thorsten popadł w rodzaj osłupienia. Przyjrzał się Pawłowi jakimś dziwnym wzrokiem, po czym usiłował zareagować, kiedy dżemem jęta się delektować Biała Glista. Alicja znów wygłosiła jakąś uwagę i osłupienie Thorstena przeszło w rodzaj paniki. Niemożność natychmiastowego dowiedzenia się od niej, co powiedziała, doprowadziła nas do stanu wrzenia. Bobuś i Biała Glista siedzieli przy stole i słuchali, a nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że owe słowa nie były przeznaczone dla ich uszu.
Przyglądaliśmy się im w napięciu, wciąż oczekując pogorszenia stanu zdrowia. Nic takiego nie następowało. Siedzieli, żarli i doskonale się czuli. Bobuś ględził coś, czego nikt nie słuchał, a Biała Glista mizdrzyła się do Alicji. Po kolacji wyszli do ogrodu, wciąż w znakomitym stanie. Wydawało nam się to wręcz niepojęte!
- Czyżby on nie wykorzystał okazji? - zaniepokoiłam się. - Codziennie będziemy musieli wynosić się z domu?
- Takim nawet kurara nie da rady - powiedziała Zosia z goryczą.
Alicja przypomniała sobie nagle o oleju w samochodzie.
- Jutro rano zmienisz - powiedziałam.
- Jutro rano muszę jechać do Viborg i nie zdążę. Muszę bardzo wcześnie wyjechać. Spróbuję jeszcze dzisiaj. Są stacje obsługi czynne w nocy.
Zagadnięty w tej sprawie Thorsten potwierdził. Alicja zaczęła się wybierać. W drzwiach korytarzyka pojawił się nagle Paweł, który, straciwszy wreszcie z oczu Białą Glistę, otrząsnął się z zafascynowania widokiem i poszedł do swojego pokoju. Miał jakiś dziwny wyraz twarzy.
- Nie chcę robić kłopotu - powiedział niepewnie. - Ale w moim pokoju chyba ktoś leży.
Urwałyśmy w pół słowa rozważania o oleju.
- Kto leży? - spytała zaskoczona Alicja.
- Nie wiem. Znów widać same nogi bez reszty kadłuba.
Na chwilę zbaraniałyśmy wszystkie trzy. Spojrzałyśmy na siebie, a potem znów na niego.
- Zwariowałeś? - spytała Alicja nieufnie.
- Paweł, jeżeli to mają być wygłupy... - zaczęła Zosia złamanym głosem.
Nie zdołała dokończyć. Odpychając Pawła i tłocząc się w ciasnym korytarzyku, jedna przez drugą rzuciłyśmy się do pokoju. Jakie, na litość boską, same nogi mogły znowu leżeć w tym domu?!