Na małym kawałku wolnej od mebli podłogi, pomiędzy fisharmonią a łóżkiem Pawła, leżały istotnie nogi w roboczych spodniach. Reszta przynależnej do nich osoby ginęła w mroku pod stolikiem z maszyną do szycia i przykryta była zwojem zwisającej z niej tkaniny w żółte kwiatki, przy czym spod tkaniny wyglądało w poprzek coś czerwonego. Widok był dość wstrząsający, bo wszystko razem robiło takie wrażenie, jakby osoba została przecięta na pół, górę zabrano, a dół z nogami został.
- Matko Boska!... - wyszeptała Zosia z cichym, rozdzierającym jękiem...
- To zaczyna być nie do zniesienia! - powiedziała Alicja, okropnie zdenerwowana. - Mam dosyć tych nóg! Gdzie reszta?!
- Pod spodem - oznajmił Paweł. - Ja w ogóle nie wiem, czy to żywe, to znaczy, na pewno martwe, ale mnie się wydaje, że może sztuczne...
- Sztuczne czy nie sztuczne, trzeba to wyciągnąć! Przecież nie będzie tak leżało do końca świata!
- Nie rusz! - wrzasnęłam i chwyciłam za ramię Alicję, która pochyliła się, żeby pociągnąć nogi. - Może ten ktoś jeszcze żyje! Nie wiadomo, jaki ma uraz! Może kręgosłupa? Pociągniesz i szlag go trafi!
- To co mam zrobić?
- Wezwij pogotowie, lekarza, policję, na litość boską, na co czekasz?! - krzyknęła Zosia. - Ten morderca to idiota, Joanna ma rację, może mu znów nie wyszło?!
- A jeśli sztuczne...?
Przez kilka minut oddawałyśmy się nerwowym i raczej chaotycznym rozważaniom, czy nowe nogi są sztuczne, czy prawdziwe, i czy należy wzywać lekarza do sztucznych. W końcu Alicja z determinacją przykucnęła i pomacała w kostce.
- Nogi - powiadomiła nas. - To jest, chciałam powiedzieć, wyglądają jak prawdziwe. Nie wiem, czy żywe, przez skarpetkę nie czuję.
Pogotowie przyjechało po kwadransie. Było to pogotowie lokalne, z Allerød, i lekarz, ciągle ten sam, wydawał się już przyzwyczajony do oryginalnych wezwań. Przede wszystkim spytał o pana Muldgaarda i dopiero dowiedziawszy się, że pan Muldgaard już wie i już jedzie, przystąpił do zasadniczych czynności, Wlazł pod stół z lampą w ręku, pozostał tam przez chwilę, po czym wylazł i zażądał pomocy przy ostrożnym wyciąganiu ofiary.
- Żyje - powiedział bez zdziwienia.
- Pani Hansen!... - jęknęła rozpaczliwie Alicja na widok górnej części osoby.
- No nie! - powiedziała z furią Zosia, równie zaskoczona, jak wściekła. - Zwariować można! Zamiast Bobusia i Białej Glisty ta niewinna kobieta! Cóż to za skończona świnia! Zwyrodnialec! I jakim cudem wziął ją za ciebie?!
- Cholera - powiedziała Alicja. Cofnęła się i wlazła na nogę Thorstenowi. - O rany boskie, a ja muszę jechać do Viborg! Ten olej...!
Kolejne zbrodnicze próby zaczęły stawać się dla nas chlebem powszednim, ogłupiając nas przy tym do tego stopnia, że już nie wiadomo było, co teraz ważniejsze, zamach na panią Hansen czy zmiana oleju w samochodzie. Zamachy przytrafiały się bez mała codziennie, a zmiana oleju raz na jakiś czas.
Lekarz przy pomocy pielęgniarki robił opatrunek, polecając nam zapamiętać dokładnie położenie ofiary i miejsce, gdzie trafiły pociski, pani Hansen bowiem została postrzelona. Widocznie zaprzyjaźnił się już z panem Muldgaardem i usiłował ułatwić mu zadanie. Alicja miotała się po kuchni i korytarzyku, szarpana na zmianę niepokojem o panią Hansen i niepewnością, czy jechać zmieniać olej przed przybyciem policji, czy też dopiero po jej odjeździe. Ten ostatni problem rozstrzygnął wreszcie Thorsten, ofiarowując się, że on to załatwi. Niechętnie na ogół rozstająca się z pojazdem, Alicja z prawdziwą ulgą wręczyła mu kluczyki.
Lekarz, zrobiwszy opatrunek, postanowił zaczekać na przybycie policji, oświadczając, że pani Hansen to nie zaszkodzi, a panu Muldgaardowi zapewne pomoże. Nie miałyśmy nic przeciwko temu, święcie wierząc, że wie, co robi.
- Słuchaj no - powiedziałam pośpiesznie, wykorzystując chwilę spokoju i nieobecność osób, które mogłyby mi przeszkodzić w wyjaśnieniu kwestii nie wiadomo dlaczego interesującej mnie tak, jakby była bezwzględnie najważniejsza na świecie. - Zanim się tu zacznie to całe piekło na nowo, przetłumacz mi, co powiedziałaś Thorstenowi w sprawie tego dżemu pomarańczowego? Usiłował go zjeść i zrezygnował. Jak ci się udało go do niego zniechęcić? On miał jakiś taki dziwny wyraz twarzy...
- Co? - powiedziała Alicja i stropiła się z lekka.
- Koniecznie chcesz to wiedzieć?
- Koniecznie - poparł mnie Paweł. - Też się chciałem zapytać.
- Boże drogi... Bardzo cię przepraszam, Zosiu. Paweł, ciebie też... Powiedziałam mu, że Paweł napluł do dżemu.
- Co?!
- Że Paweł napluł do dżemu. Bardzo mi przykro, nic innego na poczekaniu nie przyszło mi do głowy.
- A co powiedziałaś potem, jak Biała Glista zaczęła go jeść? - spytałam z zainteresowaniem, bo Zosia i Paweł stracili na chwilę głos.
- Że ona go już jadła wcześniej przez pomyłkę, bo nie zdążyłam jej powiedzieć, więc teraz tym bardziej nie powiem. Zdaje się, że się trochę zdziwił, ale wolę, żeby się zdziwił niż otruł.
- Okazuje się, że wcale by się nie otruł - powiedziała Zosia z pretensją. - Dlaczego Paweł? Nie mogłaś powiedzieć, że napluła Joanna?
- Nie wiem. Paweł mi jakoś bardziej pasował.
- Mnie nie szkodzi - powiedział Paweł wielkodusznie. - W razie potrzeby mogę robić nawet gorsze rzeczy. Zastanawiam się, dlaczego on ją napadł w moim pokoju. Nie zaczął chyba polować na mnie i nie myślał, że to ja?
Nasza myśl oderwała się od dżemu, Thorstena i Białej Glisty i zajęła nową zagadką. Rzeczywiście, morderca wydawał się nieobliczalny. Siedemdziesięcioletnia duńska sprzątaczka Alicji nie była podobna ani do niej, ani tym bardziej do Pawła, ponadto zginęła w porze, kiedy wiadomo było, że Alicji nie ma w domu. Jakiż cel mógł mu przyświecać przy popełnianiu tej zbrodni?
- Pracuje na akord - oświadczył Paweł w nagłym natchnieniu. - Musi wyrobić normę, nie może zabić Alicji, to zabija byle kogo. Szczególnie że tu ma to samo nazwisko i może z czystym sumieniem przysiąc, że załatwił panią Hansen.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała z niesmakiem Zosia. - Moim zdaniem on tu czegoś szukał, a ona go na tym złapała. Oczywiście listu od Edka. Wykorzystał to, że nikogo nie było w domu, szukał w pokoju Pawła, a ona akurat przyszła. To jasne, że on ma klucze.
To było jasne właściwie już od początku i tylko Alicja usiłowała zamykać oczy na oczywistość z niechęci do kłopotów związanych ze zmianą zamków.
Zgodnie i bez oporów przyznaliśmy, że Zosia ma rację. Wróciliśmy do pokoju Pawła. Na stole, gdzie stała maszyna do szycia, leżały igły, nici, różne szmaty, żurnale i tym podobne rzeczy, wszystko było poprzestawiane. Starając się ominąć wzrokiem podłogę, na której zostały liczne ślady katastrofy, współczująco spoglądając na nosze z ofiarą, ulokowane na łóżku, Zosia palcem wskazała zmiany. Nie dalej jak dwa dni temu szyła coś i sama zrobiła tu-porządek. Zważywszy jej pedanterię w tej dziedzinie, można było wykluczyć wątpliwości.
- Tutaj też jest poprzestawiane - rzekła Alicja, przyglądając się tonącej pod stosami papierów fisharmonii. - Wszystkie te kupy inaczej leżą. Listu od Edka nie ma, przeszukałam to już dwa razy.
Przybyły w parę minut później pan Muldgaard wysłuchał naszych informacji, dokonał szczegółowych oględzin, porozmawiał z lekarzem i potwierdził nasze przypuszczenia.
- Zewłoka była poniewierana - oświadczył z wyraźną naganą. - Zabito poza wrota, na kuluaru. Morderca stoił tu. - To mówiąc, ustawił się obok maszyny do szycia. - A nadspodziewana osoba, która go zaskacze, spoziera od tu. - Wyszedł na korytarzyk i zajrzał do pokoju, występując z kolei w roli pani Hansen.