Półprzytomna ze zdenerwowania i rozpaczy Alicja porzuciła zdobywany ambulans i rzuciła się na Thorstena. Thorsten pozwalał się obmacywać, obcałowywać i ściskać, równocześnie wykrzykując coś po duńsku z wielkim przejęciem. Lekarze i policja, nie kryjąc głębokiego niezadowolenia, wszelkimi siłami starali się wydrzeć go Alicji i wepchnąć z powrotem do sanitarki. Istny cud, że nie rozszarpali go przy tej okazji na sztuki. Piekło kotłowało się w blasku świecących zewsząd reflektorów.
- On mówi, że szlag trafił układ kierowniczy - wyjaśniła nam Alicja już w drodze powrotnej do Allerød. - Kierownica swoje, a koła swoje. Oddzieliło mu się nagle jedno od drugiego. Nic już nie zdążył zrobić, bo to było tuż przed tą cysterną, ona wyjechała trochę za bardzo na środek, tyle że zdjął nogę z gazu. Co było dalej, nie wie, bo stracił przytomność. Wyrzuciło go z samochodu w momencie uderzenia. Pewnie nie zablokował drzwi; ten zamek w moich lewych drzwiczkach byt trochę zepsuty i słabo trzymał. Ocknął się po jakiejś półgodzinie i całkiem dobrze się czuje. Zabrali go do szpitala, bo się boją wstrząsu mózgu.
Obawy były dość naturalne. Gwałtowność wypowiedzi Thorstena w kwestii rodzaju uszkodzenia nasuwała podejrzenia, że musiał doznać nie tylko wstrząsu mózgu, ale także czegoś znacznie gorszego, co spowodowało w nim zmiany charakterologiczne. Jeszcze wpychany do sanitarki, wydzierał się z rąk, odwracał, wychylał i wykrzykiwał do Alicji informacje z nie spotykanym w Danii temperamentem.
- A kto to jest w takim razie ta zwęglona ofiara?
- Jeden facet, jakiś zupełnie obcy człowiek, którego spotkał w Kopenhadze w stacji obsługi. Wysiadł mu samochód, zaczęli rozmawiać i Thorsten zabrał go ze sobą, do Allerød.
- Potworne! Niewinny człowiek...! Chyba mu było przeznaczone!
- A kierowca cysterny? On chyba też żyje?
- Żyje, trochę poparzony, też wyleciał na drugą stronę. Thorsten mówi, że to musiało zostać zrobione specjalnie.
- Możliwe. Ten morderca, polując na ciebie, wykończy po drodze połowę ludzkości. W końcu zostaniecie na świecie tylko ty, on i karaluchy.
- Dlaczego karaluchy?
- Bo karaluchy zostaną podobno nawet po wybuchu nuklearnym. Zresztą nie wiem, możliwe, że nie karaluchy, tylko pluskwy. W każdym razie jakieś niesympatyczne zwierzęta.
- Ciekawe, kiedy on to zdążył zrobić...
- To jest ktoś tak upiornie pracowity, że gdyby się wziął za uczciwą robotę, mógłby chyba przeistoczyć świat. Kto z nich najpracowitszy? Nie Anita przecież...
- Nie chcę przesadzać z podejrzeniami, ale jeśli chodzi o pracowitość, to chyba tylko Roj...
Całą resztę drogi do domu zajęły nam rozważania, przy jakiej okazji najłatwiej było uszkodzić samochód Alicji i czy leżało to w możliwościach Roja. Samochód zawsze stał przed domem, ostatnio zaś Alicja, jeżdżąc nim, zostawiała go gdzie popadło, najchętniej w miejscach odludnych i słabo oświetlonych, Możliwości było mnóstwo i żadnych odkryć nie udało nam się dokonać...
- Całe szczęście, że jestem ubezpieczona! - westchnęła Alicja. - Zdaje się, że teraz będę sobie mogła kupić nowy...
Wyrwany z drzemki i śmiertelnie urażony Bobuś nie omieszkał natychmiast wyjawić swej opinii na temat katastrofy.
- Pewnie - powiedział ze wzgardliwym przekąsem. - Jak ktoś się tak obchodzi z samochodem... Coś takiego musiało kiedyś nastąpić! Ja to przewidywałem. Przecież ten samochód jest w strasznym stanie!
- Aha - przyświadczyłam skwapliwie. - Kompletnie spalony.
Bobuś wzruszył ramionami i syknął, ponieważ ciemię go zapiekło.
- Spalony czy nie spalony, to bez różnicy, on już dawno był do niczego, Alicja się nim w ogóle nie umie posługiwać. Kto tam co uszkadzał, pewnie sama coś majstrowała i zepsuła.
- Jasne, majstruję nagminnie - zapewniła go Alicja, którą cudowne ocalenie Thorstena i wspomnienie ubezpieczenia wprawiły w szampański humor. - Szczególnie psuję układ kierowniczy i hamulce. I śruby od kół odkręcam. Mam nadzieję, że się wreszcie kiedyś coś urwie.
- Już ja z tobą jeździć nie będę. To trzeba być samobójcą...
- Trzeba być samobójcą, żeby mieszkać w tym domu - mruknęła Zosia, z trudem opanowując furię. - Ciekawe, kiedy to wreszcie do niego dotrze.
- Ale taką szkodę poniosłaś, kochana - powiedziała Biała Glista tonem, z którego nie udało jej się usunąć akcentu satysfakcji. - Taka strata!...
- Tam jest większa strata - odparła natychmiast Alicja jadowicie, wskazując puste miejsce na regale.
- Samochód był ubezpieczony, a magnetofon nie.
- Stary rupieć, a nie magnetofon - prychnął Bobuś z pogardą.
Zosia odwróciła się nagle i wyszła, trzaskając drzwiami od korytarzyka. Nie wytrzymałam, chociaż obiecywałam sobie nie wtrącać się do rozmów Alicji z Bobusiem.
- Niektórzy lubią stare rupiecie - powiedziałam z melancholijną słodyczą, usiłując jednym okiem patrzeć na Bobusia, a drugim na Białą Glistę, która była ode mnie starsza o całe dwa lata. Grubsza natomiast o dwadzieścia.
Alicja rozpromieniła się na nowo i rzuciła mi spojrzenie wdzięcznej aprobaty. Pomyślałam sobie, że romantyczne rendez-vous obdrapanego na ciemieniu Bobusia i roztrzęsionej ze strachu Białej Glisty nie wypadało im chyba najlepiej i że już sam ten fakt powinien zrekompensować jej wszystkie poniesione straty. Jeszcze odrobina starań mordercy i Biała Glista nie wytrzyma...
- Nie szkoda mi go - powiedziałam stanowczo do Alicji, kiedy już same zostałyśmy na placu boju.
- On na nią zasługuje.
- A w ogóle kiedykolwiek było ci go szkoda? - zdziwiła się Alicja z niesmakiem.
- Owszem, dawno temu, kiedy go jeszcze nie znałam, a ty uważałaś, że to w gruncie rzeczy porządny człowiek...
- Co ty powiesz, rzeczywiście kiedyś tak uważałam?!
- Robiłaś takie wrażenie. Każdy się może omylić. Natomiast ją znałam, jak wiesz, wprawdzie pośrednio, ale dostatecznie. Nie mogłam sobie wyobrazić faceta, którego nie byłoby dla niej szkoda...
Istotnie, znałam Białą Glistę sprzed lat, jeszcze z jej panieńskich czasów, i sama byłam świadkiem odbijania przez nią bogatego osobnika pewnej szlachetnej kobiecie, która szlochała na moim łonie, jak również świadkiem jej innych niemiłych czynów. Biała Glista zmierzała do fortuny na oślep, bez skrupułów i bez opamiętania.
- No to już teraz nie musisz sobie wyobrażać - powiedziała Alicja stanowczo. - Słuchaj, ja jednak pójdę spać. Naprawdę muszę rano jechać do Viborg i mam nadzieję, że dzisiaj już nic nie będzie...
Rozstając się z nami, pan Muldgaard dał nam do zrozumienia, że wiele rzeczy go dziwi i niektóre z nich przynajmniej pragnąłby wyjaśnić. Zapowiedział swoją wizytę na wieczór, po powrocie Alicji z Viborg. Pozbawiona samochodu, który praktycznie przestał istnieć, dołączyła do rodziny jadącej wozem Olego, i była nadzieja, że wróci o zapowiedzianej porze.
Towarzystwo Bobusia i Białej Glisty było nie do zniesienia. Zastanawiałam się, czy nie wynieść się na cały dzień do Kopenhagi, ale nie miałam sumienia zostawiać Zosi samej z nimi. Poza tym czekałam na pocztę, w której miałam nadzieję znaleźć odpowiedź na moje listy. W listach opisałam zaszłe tu wydarzenia i odpowiedź była dla mnie szalenie interesująca.
Zosia popadła w rewolucyjny nastrój i sama postanowiła szukać zaginionej korespondencji Edka.
- Ona tego nie znajdzie do końca świata - powiedziała z irytacją. - Zostawimy jej te parszywe papiery i przeszukamy wszystko inne. Przynajmniej będzie wiadomo na pewno, gdzie go nie ma. Ci dwoje niech się powieszą, nie będę się z nimi cackać i w ogóle nie mogę na nich patrzeć! Paweł, do hotelu! Jazda, możesz tam siedzieć i obmyślać sobie pułapkę. Joanna, do roboty!