Żywiłam wprawdzie poważne obawy, że całkowitej pewności co do tego, gdzie nie ma listu Edka, i tak nie uzyskamy, bo Alicja może poprzekładać różne rzeczy w inne miejsce, zanim my skończymy poszukiwania, ale posłusznie przystąpiłam do pracy. Zaczęłyśmy od piwnicy.
Pod wieczór miałyśmy z głowy atelier i byłyśmy całkowicie wykończone. Kawałek po kawałku i centymetr po centymetrze przejrzałyśmy całą szafę z rysunkami Thorkilda sprzed trzydziestu lat, półki z narzędziami ogrodniczymi i pudła z tysiącem najrozmaitszych rzeczy. Przesiałyśmy nawóz sztuczny i niemal na kawałki rozebrałyśmy katafalk. Z przeraźliwą dokładnością zbadałyśmy każdą sztukę pościeli. Z czystym sumieniem mogłyśmy przysiąc, że w atelier listu od Edka nie ma.
- Chyba że zerwała podłogę, schowała go i położyła te klepki z powrotem - powiedziała Zosia z wściekłością, ocierając pot z czoła. - Ale wątpię, czy to zrobiła, bo zrywanie podłogi powinna jednak pamiętać.
Przygotowałyśmy sobie w pełni zasłużony posiłek, nie uwzględniając w nim Bobusia i Białej Glisty. Na wszelki wypadek wolałyśmy, żeby karmili się sami.
- Jeśli zjedzą przypadkiem coś niewłaściwego, to ja nie życzę sobie brać w tym żadnego udziału - powiedziałam stanowczo. - Nie wiem jak ty...
- Możesz być spokojna, że ja też - odparła Zosia z zaciętością. - Widzą już, co się tu dzieje, niech żrą na własną odpowiedzialność.
W chwili kiedy z zapałem przekonywałam ją, że po wszystkich wydarzeniach wczorajszego dnia morderca powinien się zainteresować rezultatami swojej działalności i że pierwsza osoba, która zadzwoni z niewinnym zapytaniem, co słychać, będzie najbardziej podejrzana, znienacka zjawiła się Ewa. Pasztet z sałatką w mgnieniu oka stanął nam w gardle.
- Tak sobie wpadłam dowiedzieć się, co słychać - powiedziała Ewa jakoś dziwnie nerwowo. - Przypadkiem byłam tu w okolicy i wykorzystałam okazję. Gdzie Alicja?
Przeleciały mi przez głowę miliony różnych podejrzeń. Pośpiesznie popiłam piwem przeszkodę w przełyku.
- Jesteś samochodem? - spytałam, bo uprzytomniłam sobie, że tuż przed jej pojawieniem się słyszałam chyba warkot.
- Ach, nie - odparta Ewa. - To znaczy tak... To znaczy nie. Podrzucili mnie samochodem, ale muszę wracać pociągiem. Czy mogłybyście dać mi trochę kawy?
- Alicji nie ma, nie pamiętamy, dokąd pojechała, i nie wiemy, kiedy wróci - powiedziała Zosia z naciskiem. - Kawę zaraz zrobimy, oczywiście. Słuchaj, dla nich też...?
Kawa była niewinna, pilnowałyśmy jej specjalnie; nie było nadziei, że ktokolwiek się nią otruje. Mogłyśmy zrobić i dla nich. Ewa zdradzała nikle zainteresowanie sytuacją w Allerød, co chwila patrzyła na zegarek i ciągle wykazywała jakąś osobliwą nerwowość. Wyglądała przy tym tak, że Biała Glista na jej widok zsiniała na twarzy, całkowicie straciła humor, zabrała kawę i z niezwykłą dokładnością zamknęła drzwi, za którymi Bobuś kurował swoje poszkodowane ciemię. Zosia nie odzywała się prawie, nieufnie i z niechęcią oglądając najbardziej podejrzaną osobę.
- Muszę już jechać - powiedziała Ewa nagle. - Słuchaj, Joanna, może mnie odprowadzisz na stację?
Wiedziałam, że coś w tym musi być, i oczywiście natychmiast wyraziłam zgodę.
Od domu Alicji do stacji szło się normalnym krokiem dokładnie dziewięć minut. Mniej więcej po półgodzinie byłyśmy w połowie drogi.
- To potworne, ja już nie mam do niego siły - mówiła kompletnie rozstrojona, zrozpaczona Ewa. - Nie mogę się go pozbyć! Musiałam tu przyjść, bo nic innego nie przyszło mi do głowy, nie chciałam za nic, żeby mnie odwoził, przyjeżdża po mnie, nie mogę robić scen przy ludziach...! Za żadne skarby świata nie chcę, żeby się Roj dowiedział, on nie uwierzy, że ja go już nie chcę, przecież widzisz, jak on wygląda.
- Mnie się nie podoba - wtrąciłam ostrożnie.
Ewa machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.
- Giuseppe jest czarny. Roj ma uraz! On święcie wierzy, że ja uznaję tylko czarnych! Jak ja mu wytłumaczę, jak ja się z nim porozumiem, te cholerne języki!...
Istotnie, dodatkowe utrudnienie jej sytuacji polegało na tym, że porozumiewała się z Rojem wyłącznie po angielsku. Ani dla niego, ani dla niej nie był do język rodzimy i niejednokrotnie zdarzały się im nieporozumienia nawet w prostych sprawach. A cóż mówić w tak skomplikowanej!
- Słuchaj, co ja mam zrobić...?! - jęknęła z bezgraniczną rozpaczą.
- Odstawić go od piersi kategorycznie i stanowczo - odparłam bez wahania. - Czy ty nie jesteś przypadkiem dla niego za miękka?
- Och, nie wiem! Och, możliwe, że tak, ale przecież wiesz, że ja nie umiem odmawiać, jeśli ktoś tak natrętnie nalega! Boże, jak on mnie męczy!
Była tak przygnębiona i zrozpaczona, że doprawdy nie przechodziło mi przez usta zbyt może nietaktowne pytanie, czy to nie ona zamordowała Edka, żeby jej nie zdradził, a po Edku skrzywdziła jeszcze następne siedem osób. Zaczynałam w to powątpiewać, bo aczkolwiek bez trudu można jej było przypisać zabójstwo w afekcie, to jednak trudno było uwierzyć w dalszą działalność z premedytacją. Chyba że ona zaczęła, a jej luby, oszalały z miłości, kontynuował. Z nadzieją pomyślałam, że luby zapewne wrócił do hotelu, gdzie właśnie czatuje Paweł, który go wreszcie zobaczy.
- Słuchaj, co on właściwie robi, ten twój Giuseppe? - spytałam ostrożnie. - Kim on jest?!
- Nie mój!!! - zaprotestowała rozpaczliwie Ewa. - Nie mój!!!
- Dobrze, nie twój. Co on robi?
- Och, nie wiem, wszystko mi jedno! Jest tak zwanym człowiekiem interesu. Jakieś tam różne afery i biznesy. Jest okropnie bogaty. W nosie go mam razem z jego pieniędzmi.
Błyskawicznie przeleciała mi przez głowę ponętna myśl, żeby wobec tego napuścić na niego Białą Glistę, ale od razu uświadomiłam sobie różnicę w ich wyglądzie i myśl zwiędła w zaraniu. Po Ewie na Białą Glistę nie poleci, musiałby być ślepy albo nienormalny. Szkoda.
- Był w Polsce? - pytałam chytrze dalej.
- Nie wiem - odparła Ewa obojętnie. - Możliwe, że tak. Jeździ po całym świecie. Och, co mnie obchodzi, czy był w Polsce, ja nie wiem, co mam z nim zrobić w Danii! Teraz!
- Chyba ci w końcu nic innego nie pozostało, jak tylko wyznać wszystko Rojowi - powiedziałam, wzdychając ciężko. - W ostateczności Roj da mu po pysku...
- Roj wepchnie mu mnie w objęcia - przerwała Ewa z rozgoryczeniem. - Będzie uważał, że ja z nim będę szczęśliwa. On mnie kocha i usunie się z miłości do mnie!
Przyjrzałam jej się zdumiona i zaskoczona. Wypisz wymaluj to samo mówiłyśmy obie z Alicją, rozważając kandydaturę Ewy i Roja! To nie do wiary, jakie jesteśmy mądre!...
- Słuchaj, możliwe, że ja tu kiedyś jeszcze znienacka przyjadę - mówiła Ewa nerwowo. - Uprzedź Alicję jakoś dyplomatycznie. On myśli, że ja tu muszę bywać ze względu na to morderstwo. A propos, czy ktoś jeszcze został zabity?
Poczułam się z lekka wstrząśnięta. To jednak prawda, że nic bardziej nie ogłusza i nie ogłupia niż miłość. W nagłym wybuchu samokrytycyzmu uświadomiłam sobie, że i ja sama znacznie energiczniej zainteresowałabym się tymi zbrodniami, gdybym nie miała generalnie czegoś innego na głowie.
- Nie wiem, na kim stanęłaś - powiedziałam. - Kto u ciebie jest ostatnią ofiarą?
- Zdaje się, że ostatnio zginęła ciotka Thorkilda - powiedziała Ewa niepewnie. - Coś chyba o tym słyszałam...?
- Jesteś zapóźniona w rozwoju. Po pierwsze ciotka też wyżyła...