Выбрать главу

- Oszalałeś! - zaprotestowała Zosia. - Gdzie go chcesz gonić w ciemnościach?! Już jest daleko i pewnie znowu ucieka samochodem!

- Może dzisiaj jest na piechotę?

- Nonsens - powiedziała stanowczo Alicja. - Mógł lecieć w każdą stronę. Dajmy temu spokój. O, słyszycie...?

Z oddali dobiegł warkot zapuszczanego silnika. Jeżeli był to morderca, istotnie pogoń za nim nie miała wielkiego sensu. Paweł z żalem zawrócił w kierunku dziury.

- Ciekawe, dlaczego wyrzucił pistolet - powiedział w zamyśleniu.

- Pewnie wcale nie wyrzucił. Mógł mu wypaść, jak przełaził przez żywopłot.

- Powinien go mieć na szelkach - powiedziała Anita, schylając się pod gałęzią. - Wszyscy szanujący się mordercy noszą pistolety na szelkach. Może mu pękły szelki?

- Ciekawe, dlaczego lazł przez żywopłot, zamiast wyskoczyć na ulicę - powiedziała Alicja podejrzliwie.

- Zdaje się, że chciał - odparła Anita z nagłym ożywieniem. - Mam wrażenie, że w tym miejscu, gdzie potem was zobaczyłam, coś się pokazało i zniknęło.

- Myślisz, że wystawił łeb, zobaczył ciebie i cofnął się?

- Myślę, że wystawił nawet więcej niż łeb i rzeczywiście się cofnął. Ja się nie ukrywałam. Pewnie go zaskoczyło...

W drzwiach tarasu stał w najwyższym stopniu rozwścieczony Bobuś w piżamie, trzymając się za głowę.

- To jest niemożliwe, co tu się wyprawia! - powiedział z irytacją. - Dom wariatów! Wiesz, Alicja, że doprawdy nie posądzałem cię o dowcipy na tym poziomie! Jak tak dalej pójdzie, naprawdę będziemy zmuszeni wyjechać.

- O Boże! - szepnęła za mną Zosia tonem pełnym nadziei. - Nie wierzę w takie szczęście...!

- Paweł, ładuj się do następnej dziury! - szepnęłam stanowczo, odwracając się do idącego z tyłu Pawła.

- Kiedy drugiej chyba nie ma - odszepnął zmartwiony Paweł. - A jeśli nawet jest, to ja nie wiem gdzie.

- Może warto wykopać...?

- To jest wprost chuligaństwo! - mówił Bobuś, płonąc oburzeniem. - Kika się szalenie zdenerwowała!

Alicja z wyraźnym wysiłkiem starała się ukryć uciechę.

- Nic ci na to nie poradzę, tutaj zawsze coś takiego się dzieje - wytłumaczyła mu życzliwie. - Nawet się dziwię, że tak mato. Uprzedź Kikę, że może być gorzej.

Bobuś łypnął na nią okiem pełnym zgorszenia i odrazy, otworzył usta, fuknął, jęknął i wycofał się z godnością, oburzeniem i wstrętem do swojego pokoju.

Pan Muldgaard opanował wreszcie zaskoczenie, odzyskał energię i przystąpił do działania. Wziął w krzyżowy ogień pytań kolejno najpierw Pawła, a potem Anitę. Paweł, jak się okazało, siedział na skarpie obok atelier i wpatrywał się z zapałkami w ręku w zbocze grobowca, gdzie, jego zdaniem, coś się poruszało. Mogło to być tylko upragnione zwierzę doświadczalne, żerujące po nocy. Nagle jego uwagę zwrócił jakiś ruch w głębi ogrodu. Czarna sylwetka, czając się za drzewami, prześliznęła się w kierunku okien środkowego pokoju, gdzie siedzieliśmy wszyscy razem, i zatrzymała się, zasłonięta przed jego wzrokiem grobowcem. Chciał po cichu zbliżyć się do sylwetki i napaść ją, ale trafił na tę dziurę, zamaskowaną deskami...

- Resztę wiecie - zakończył ponuro.

- Skąd ta dziura się wzięła?!

- Nie wiem, ja jej nie zrobiłem. Nic nie wiedziałem, wszedłem i nagle się załamało...

- O rany boskie, zapomniałam was uprzedzić - wyznała z głęboką skruchą i zakłopotaniem Alicja. - To ja ją wykopałam już dawno temu i przykryłam deskami. Żeby nikt nie wpadł...

- To ci się istotnie udało osiągnąć - powiedziałam z niesmakiem. - Istny cud, że ani razu w to nie wleciałam! Pętam się tu przecież dookoła każdej nocy.

- A to czarne uciekło? - zainteresowała się Zosia.

- Zdawało mi się, że uciekło, ale dopiero jak wyście wylecieli.

Anita ze swej strony jechała z Hillered do Kopenhagi i po drodze przyszło jej na myśl, żeby wysiąść w Allerød i wpaść na chwilę do Alicji po następne wiadomości. Jechała pierwszym wagonem, który zawiózł ją bardzo daleko, nie chciało się jej wracać i poszła drugą stroną, ulicą nieco okrężną, prowadzącą na tyły posiadłości Alicji. Była jeszcze dość daleko, kiedy usłyszała krzyk, a potem dalsze hałasy, przyśpieszyła więc kroku tylko po to, żeby znieruchomieć w pobliżu dziury.

Pan Muldgaard wyraźnie sposępniał, z namysłem przyglądając się Alicji.

- Niedobrze - rzekł. - Światłość była na pani osoba. On wykonywa zła zamiara poprzez okno. Pani winna nie siadywać na światłość.

- W ogóle to siadywam na tyłku - mruknęła Alicja. - I co mam zrobić? Zamknąć się w wychodku?

- Zakamuflować otwory - odparł pan Muldgaard uroczyście, czyniąc gest imitujący zaciąganie zasłon.

Zasłon na oknach nie było. Alicja spojrzała niepewnie po oknach.

- Powinnaś to zrobić! - powiedziała Zosia stanowczo. - Masz tyle różnych szmat, że można tu coś zawiesić! Uważam, że przesadzasz z tą nieostrożnością!

- Owszem, powiesić jest co, tylko nie ma na czym...

- Jak to? Przecież miałaś taki pręt?

- Tak, ale on zginął...

- Jak to zginął?

- No tak zwyczajnie. Nie ma go już parę miesięcy. Szukałam wszędzie, ale bez rezultatu. Sama się zastanawiałam, gdzie on się mógł podziać!

Przyjrzeliśmy się jej w osłupieniu i niemal z podziwem. Pręt do zasłon miał przeszło trzy metry długości. Ilość miejsc, w których mógłby się zmieścić w domu, zarówno pionowo, jak i poziomo, była zdecydowanie ograniczona. Zgubić coś równie trudnego do zgubienia to już doprawdy była duża sztuka!

Niemniej jednak pan Muldgaard upierał się przy swoim, domagając się od Alicji zastosowania specjalnych środków ostrożności. Usatysfakcjonowana wizytą Anita zaczęła się żegnać.

- Właściwie nie wiem, co ci przyjdzie z zasłon, skoro tu nie ma szyby - powiedziała, wskazując ślad po zamachu na Bobusia. - Kiedy zamierzasz ją wstawić?

- Jutro. Już się umówiłam. Rano przyjdzie człowiek i przyniesie. Znów się spóźnię do pracy, bo chyba muszę na niego poczekać.

Pan Muldgaard, znacznie mniej usatysfakcjonowany niż Anita, z niechęcią patrzył na wybite okno i potępiająco kręcił głową.

- Ukrywać otwory - mówił. - Nocny spoczynek zawekslować na inne miejsce. Nie objaśniać własna osoba...

- Dobrze, zweksluję się na kanapę - zgodziła się Alicja i odebrała telefon, który właśnie zadzwonił.

W czasie jej rozmowy, prowadzonej po duńsku, pan Muldgaard jeszcze raz z naciskiem podkreślił fakt istnienia grożącego zewsząd niebezpieczeństwa i bez wielkich trudności nakłonił Anitę do przyjęcia propozycji odwiezienia jej do Kopenhagi. Pożegnali w końcu Alicję i wyszli razem.

- Chciałabym wiedzieć, kiedy ja wreszcie pójdę wcześnie spać - powiedziała Alicja z irytacją, zamknąwszy za nimi drzwi. - Jens dzwonił, że będę musiała jutro podpisywać jakieś papiery czy coś takiego, ale on wróci z tym do domu dopiero wpół do jedenastej i o wpół do jedenastej mam być u niego. Pewnie się przeciągnie do północy.

- Dlaczego nie przyjdzie z tymi papierami tutaj? - skrzywiła się Zosia. - Musisz ty tam jechać?

- Bo oprócz mnie podpisuje jeszcze parę osób. Ole, Kirsten i ktoś tam jeszcze i też jutro. Musiałby latać do wszystkich. A o ósmej rano te papiery ma dostać adwokat. A wcześniej ich nie będzie miał. Nie znam się na tym i nic mnie nie obchodzi, ostatecznie wszystko mi jedno, gdzie ja to podpisuję.

- To może chociaż dzisiaj idź wcześnie spać?

- Czekajcie - wtrącił się ostrożnie Paweł. - Czy wam się to nie wydaje podejrzane?