- Uciekłam z domu - szepnęła w końcu rozpaczliwie, beznadziejnie przygnębiona i znękana.
- Na zawsze? - spytała z życzliwym współczuciem Alicja.
Ewa pokręciła jakoś niepewnie głową i wytarła nos w coś, co wyciągnęła z kieszeni płaszcza, a co okazało się ściereczką do naczyń.
- Nie wiem. Alicja, czy ja bym mogła tu u ciebie... Joanna, czy Alicja wie...?
- Nie wszystko. Trochę się orientuje, ale przecież zabroniłaś komukolwiek mówić.
- To jej powiedz. Ja już nie mogę! Oni się spotkali w domu!... Roj się wyprowadza... Giuseppe go okłamał... Ja mu nie umiem wytłumaczyć!...
- Szafa gra - rzekłam z westchnieniem na pytające spojrzenie Alicji. - Wszystko się zgadza. Roj się usuwa, a ona go nie chce. Tego czarnego nie chce. Przewidziałyśmy wszystko, aż się niedobrze robi.
Alicja zrozumiała w mgnieniu okna.
- Zostań tutaj, a do jutra się uspokoisz i wszystko się wyjaśni. Jak chcesz, to ja Rojowi wytłumaczę, że wolisz jego. Po duńsku zrozumie. I przestań płakać, bo cię żaden nie będzie chciał. Czekaj, zrobię ci kawy...
- Daj jej kieliszek czegoś mocniejszego - poradziłam.
Zosia wróciła po zapłaceniu taksówki.
- Dobrze, że chociaż z tamtymi jest spokój - powiedziała ze wstrętem, wskazując palcem zamknięte drzwi sąsiedniego pokoju. - Chociaż ten spokój ciągle mi się wydaje podejrzany.
- Ja do nich więcej nie zaglądam! - zawołała gwałtownie Alicja. - Nawet gdyby pękli! Z hukiem!
- Na huk byś zajrzała. Ewa, zdejmij ten płaszcz, w szlafroku możesz zostać.
Ewa wypiła kieliszek koniaku i filiżankę kawy i nieco chaotycznie, popłakując chwilami ze zdenerwowania, opowiedziała nam mniej więcej, co się stało. Awantura z Rojem wybuchła natychmiast po jego powrocie do domu, a sądząc z godziny, o jakiej to nastąpiło, pobił rekord trasy Allerød - Roskilde. Giuseppe spotkał się z nim wcześniej, dokładnie wtedy, kiedy ona była tu, w Allerød. Powiedział mu, że Ewa go kocha, że zdecydowała się go porzucić, że on nie ustąpi i nie wyrzeknie się jej, że ma większe prawa, że Roj stanowi wyłącznie idiotyczną przeszkodę na drodze do ich szczęścia, a Ewa trwa jeszcze przy nim tylko przez litość. Roj honorowo, ambicjonalnie i z miłości postanowił usunąć się natychmiast i zgłosił pretensje jedynie za łgarstwa, był bowiem zdania, że Ewa powinna mu była o tym wcześniej powiedzieć, a nie robić z niego balona w obliczu amanta. Zaprezentował upór, który Ewę doprowadził do ataku szału, na to objawił się czatujący pod domem Giuseppe. Roj uznał, że sprawa jest jasna, że to on powinien ją uspokajać i zrealizował zamiar usunięcia się bezzwłocznie, wykorzystując w tym celu samochód. Wobec czego Ewa uciekła taksówką, nie życząc sobie pozostawać w towarzystwie Giuseppe ani jednej minuty. W ten sposób na ruinach rozbitego domu pozostał natrętny wielbiciel i przerażona gosposia, skłóceni państwo zaś rozpierzchli się po świecie.
Wysłuchałyśmy tego, z pewnym wysiłkiem starając się nadążyć za jej myślą i zrozumieć, kto jest kto, kto komu kogo ustępuje, kto kogo kocha i kto kogo porzuca, Ewa opowiadała bowiem w sposób pozwalający mniemać, że to Giuseppe kocha Roja, a ona z litości porzuca samą siebie. Widziałyśmy jednak obie, że nie należy od niej w tej chwili wymagać zbyt wiele.
- Będziemy to wyjaśniać jutro - zdecydowała Alicja. - Pogadam z Rojem, jeśli chcesz...
- Och, tak! Proszę cię! Wytłumacz mu to jakoś w tym okropnym języku!
- Dobrze, a teraz idziemy spać. Jesteś skonana, musisz odpocząć. Czekaj, dam ci jakąś piżamę, mam bardzo piękną, nie używaną.
- Muszę się przedtem umyć...
- Dobrze, czekaj, gdzie ty będziesz spała...? Zgodzisz się spać tu na kanapie?
- Ależ tak! Gdziekolwiek! Proszę cię, nie rób sobie już więcej kłopotów przeze mnie!
- Jaki tam kłopot... - mruknęła Alicja i odwróciła się do mnie. - Sądzisz, że to już koniec spokojnego wieczoru, czy przewidujesz jeszcze coś?
- Wypchaj się - odparłam nieżyczliwie. - Jeszcze tu mogą przyjechać obydwaj, Roj i Giuseppe, i pojedynkować się w ogródku na szpady, ale to już nie będzie wieczór, tylko głęboka noc...
Wyczerpana przeżyciami Ewa położyła się i zasnęła natychmiast, wzdychając ciężko przez sen, Zosia gwałtownymi gestami wezwała nas obie do pokoju Alicji i zamknęła za nami drzwi.
- Alicja, jeśli uprzesz się spać tutaj, oświadczam ci, że ja resztę nocy przesiedzę na krześle pod oknem - powiedziała dramatycznie. - Nie podoba mi się to wszystko. Bardzo łatwo można się wyłgać w razie czego, że co znowu, ma się rozstrój nerwowy i zbrodnie nie w głowie, i kto to widział podejrzewać osobę w takim stanie, a zwłoki leżą. Albo tu chodzi o chorą żonę, a zwłoki leżą...
- Wiesz co, powiedz to wszystko jeszcze raz w jakiejś innej kolejności - zaproponowała Alicja.
- Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.
- Jej chodzi o to, że Ewa symuluje rozstrój nerwowy po to, żeby tu zostać i zadźgać ciebie - wyjaśniłam. - Albo Roj przyjedzie pod pozorem szukania zrozpaczonej żony i też cię zadźga i w ogóle wszystko razem może być ukartowane przeciwko tobie. Ewa nie wygląda na symulantkę, ja tego Giuseppe widziałam i ja jej nawet wierzę, ale na twoim miejscu jednak spałabym gdzie indziej. Na wszelki wypadek. Alicja przyjrzała mi się jakoś dziwnie.
- I naprawdę uważasz, że to tak przyzwoicie, naturalnie i ładnie z mojej strony podkładać zamiast siebie jakąś inną osobę? Kogo, na przykład, miałabym teraz sobie wybrać na ofiarę?
- Nikogo, nie wygłupiaj się. Śpij w atelier na materacu. Miejsca jest dosyć.
- Najwyżej ty mi wejdziesz na głowę...
- Głupiaś. Możesz spać na dole. Żeby ci wejść na głowę, musiałabym zlecieć ze schodów.
- Ona ma rację - wtrąciła Zosia, zła jak diabli. - Dosyć tego, przestań wymyślać idiotyczne przeszkody! W atelier może spać pułk wojska i też się zmieści. Pościel na materac jest przygotowana, sama zmieniłam po praniu. Wynoś się stąd!
Po krótkim oporze Alicja uległa. Nie chcąc już budzić Ewy, a tym bardziej wdzierać się do Bobusia i Białej Glisty, obydwie obleciałyśmy kilkakrotnie dom dookoła, użytkując na zmianę atelier, kuchnię i łazienkę. Gruby materac z gumy piankowej istotnie był przygotowany i wymagał tylko rozłożenia na podłodze. Wybrałyśmy nań miejsce takie, żebym, złażąc z katafalku, nie trafiała wprost na Alicję. Spacery dokoła domu odbywałyśmy wspólnie, czego kategorycznie i konsekwentnie domagała się Zosia. Miałyśmy szczery zamiar na spokojnie rozważyć sobie zaistniałą sytuację, ale realizacja zamiaru zupełnie nam nie wyszła. Zapadłyśmy w sen, zanim udało nam się wypowiedzieć pierwsze zdanie.
Obudziłam się o świcie. Skądś, z daleka, dobiegał mnie natarczywy, ostry dźwięk telefonu. Najpierw pomyślałam, że odbierze Alicja, i nawet zdążyłam się zaciekawić, kiedy ją wreszcie szlag trafi na tę idiotkę, Kangurzycę, nikt inny bowiem nie mógł dzwonić o tej porze. Potem przypomniałam sobie, że Alicja śpi tutaj, w atelier, jest więc nadzieja, że nie usłyszy, i postanowiłam nie reagować. Potem przypomniałam sobie, że na kanapie śpi Ewa, którą ten telefon obudzi i która z kolei obudzi Alicję, i postanowiłam poradzić jej, żeby powiedziała, że Alicji nie ma. Wyjechała na tydzień. Telefon dzwonił i dzwonił i nikt go nie odbierał. Uparłam się, że nie wstanę. Alicja na szczęście pochrapywała, tak że nie miałam wątpliwości, czy żyje. Sen miała zawsze kamienny. Dziwiło mnie trochę, że Ewa to wytrzymuje.
Telefon dzwonił ze straszliwym uporem i nieznośną regularnością. Obok, w pokoju Bobusia i Białej Glisty, usłyszałam jakieś przytłumione odgłosy. Satysfakcja, że oni też usłyszeli, omal nie rozbudziła mnie całkowicie. Czekałam, co zrobią.