Cichy zgrzyt przesuwanych drzwi dał znać, że któreś z nich wstało i poszło do tego przeraźliwego telefonu, którego dźwięk zabrzmiał głośniej. I nagle, w chwilę później, znacznie przeraźliwiej niż telefon rozległ się straszliwy, wysoki, pełen dzikiej paniki krzyk Białej Glisty!
W mgnieniu oka dom napełnił się hałasem. Obie z Alicją zderzyłyśmy się w pierwszych drzwiach, przez drugie przemocą przepchnęłyśmy niemrawo ruszającego się Bobusia. Zosia i Paweł wpadli od strony kuchni. Biała Glista, skulona na fotelu, zakrywała sobie twarz rękami i krzyczała. Telefon dzwonił. Bobuś zaczął wydawać jakieś niezrozumiałe przenikliwe okrzyki.
Ewa leżała na kanapie plecami do góry, w pozycji, w jakiej zazwyczaj sypiała Alicja. Gdyby Alicja nie stała obok mnie, byłabym przekonana, że to ona, Krótkie, czarne włosy miała identycznie rozczochrane, obie miały obecnie ten sam kolor włosów, obie prawdziwy, tyle że Ewa wróciła do niego zaledwie przed tygodniem, poprzednio bowiem była ciemno-ruda. W plecach jej tkwiła wyraźnie widoczna, rzucająca się w oczy, rękojeść cienkiego sztyletu...
- Do cholery z tym twoim spokojnym wieczorem!!! - krzyknęła z rozpaczliwą furią Zosia.
- Już jest rano! - zaprotestowałam z oburzeniem. - O spokojnym poranku nie mówiłam!...
- Uspokój ją, do diabła, rób sobie z nią, co chcesz, ale niech się wreszcie zamknie! - żądała z wściekłością Alicja od Bobusia, pchając go w stronę Białej Glisty.
- Co jest z tym telefonem, jak rany, trzeba gdzieś zadzwonić...! - zdenerwował się Paweł.
- Na litość boską, niech to ktoś wreszcie odbierze!!!
- Powiedzcie tej starej cholerze, żeby się odczepiła, do wszystkich diabłów! To Kangurzyca! Ewa...!
- Niech się pani odczepi!!! - wrzasnął z gniewem Paweł do telefonu. - Tu nikt nie ma czasu!!!
Nie dowierzając samej sobie, bez tchu, w napięciu, macałam Ewie przegub zwisającej z kanapy ręki. Albo miałam złudzenie, albo ten puls rzeczywiście bił...
- Ewa żyje!!! - wrzasnęłam, usiłując ich wszystkich przekrzyczeć. - Słuchające, ona żyje!!! Pogotowie!!!...
- Paweł...!!!
Paweł ze słuchawką przy uchu wydawał się jakiś osłupiały.
- Co? - powiedział. - Aha. Tak, jest ofiara. Jeszcze żyje, trzeba pogotowie! Myśleliśmy, że to Kangurzyca... Wszystko jedno! Prędzej!...
Odłożył słuchawkę, zanim Alicja zdążyła mu ją wydrzeć.
- Wcale nie Kangurzyca - powiedział. - To pan Muldgaard. Widzieli, jak morderca przyjechał, zaraz tu będą...
Zdenerwowana i w najwyższym stopniu rozwścieczona Zosia przyniosła z kuchni wielki sagan wody i chlusnęła całą zawartością na Białą Glistę. Biała Glista zachłysnęła się i przenikliwy krzyk wreszcie ucichł. Roztrzęsiona Alicja ostrożnie badała Ewę.
- Spójrz - powiedziała głosem, pełnym jednocześnie napięcia i nadziei. - Spójrz, gdzie on ją dziabnął...
Spojrzałam. Sztylet tkwił z prawej strony. Popatrzyłyśmy na siebie.
- On wiedział, że masz serce z prawej strony.
Celował w ciebie...
- Idiotka, wcale nie mam serca z prawej strony, sama to wymyśliłaś - zdenerwowała się Alicja.
- Mam z lewej, jak normalny człowiek, tyle że trochę przesunięte! Zrobiłaś ze mnie zwyrodnialca na całą Europę!
- Chwała Panu na wysokościach! Nie czepiaj się, może ona dzięki temu z tego wyjdzie! Może nie trafił...!
Biała Glista odzyskała wreszcie ludzką mowę i z dziką furią oświadczyła, że ona stąd wyjeżdża jeszcze dziś. Wszyscy kolejno wleźliśmy w kałużę wody, którą Zosia na nią wylała. Bobuś przestał w ogóle z nami rozmawiać. Pogotowie objawiło się w ciągu kilku minut, pan Muldgaard w kwadrans później.
- Drobiazg - powiedział lekarz pobłażliwie.
- Skaleczone mięśnie, nic więcej. Wyleczy się bardzo łatwo. Zabieramy ją od razu.
Pijąc kawę o wpół do szóstej rano, napawałyśmy się bezgraniczną ulgą. Przynajmniej raz pomylenie następnej ofiary z Alicją okazało się na coś przydatne. Moja niedyskrecja w kwestii jej przesuniętego serca uratowała życie Ewie, która szczęśliwie miała wszystko na swoim miejscu. Według opinii lekarza cios został zadany dosłownie przed chwilą, według opinii pana Muldgaarda nie wcześniej niż za kwadrans piąta, nawet za dziesięć minut. Według naszej opinii równocześnie morderca wzniósł sztylet, a telefon zadzwonił. Przeraźliwy dźwięk, tak nieoczekiwany o tej porze, musiał go spłoszyć. Nie miał czasu odliczać sobie na jej plecach centymetrów i precyzyjnie mierzyć, dziabnął z prawej strony i natychmiast uciekł w przekonaniu, że za chwilę ktoś wyjdzie podnieść słuchawkę. Przedtem jeszcze szukał zapewne Alicji w jej pokoju, ujrzał, że jej tam nie ma, ujrzał ją na kanapie...
- Tośmy go tym razem gruntownie zmącili - powiedział Paweł z nadzwyczajną satysfakcją.
Miałam potworne wyrzuty sumienia. Gdybym poszła do tego telefonu od razu, jak tylko mnie obudził, gdybym w dodatku poszła naokoło, przez ogród, być może trafiłabym akurat na mordercę! Być może nawet zdołałabym mu przeszkodzić! Ewa nie zostałaby nawet draśnięta! Powinna dać mi po pysku natychmiast po wyjściu ze szpitala! Roj powinien spluwać na sam mój widok...!
- Nie przejmuj się tak okropnie - pocieszyła mnie Alicja. - Grunt, że ona żyje. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, w ten sposób wiemy na pewno, że to nie ona. Coraz mniej osób zostaje.
- Ściśle biorąc, już tylko Roj i Anita. Oraz cała reszta ludzkości, jeśli to był ktoś z zewnątrz.
Pan Muldgaard przyłączył się do nas i wyraził zgodę na wypicie kawy, pod warunkiem jednakże, że zaparzymy z paczki, którą przywiózł ze sobą. Gotowi byliśmy spełnić wszelkie jego życzenia, byle wreszcie powiedział, co było przedtem i skąd wiedział, że morderca jedzie popełnić następną zbrodnię. Zanim jednakże zdążył otworzyć usta, zadzwonił znów telefon. Alicja spojrzała na zegarek.
- Za dziesięć szósta - powiedziała złowrogo. - Jeśli to Kangurzyca...
Okazało się, że nie Kangurzyca, tylko Roj. Bez żadnych względów dla jego uczuć Alicja powiadomiła go, że tym razem zbrodniarz trafił w jego żonę. Roj po drugiej stronie przewodu dostał szału, zupełnie nie duńskiego, szczególnie że Alicja nie omieszkała powiedzieć mu przy okazji, co myśli o jego idiotycznym postępowaniu i oburzającym maltretowaniu Ewy. Gdyby się nie wygłupiał z tym ustępowaniem z drogi, Ewa nie uciekłaby z domu, nie nocowała w Allerød i nie została następną ofiarą...
- Albo zemdlał, albo go w ogóle trafił szlag - powiedziała mściwie, odłożywszy słuchawkę. - Jeśli jest mordercą, to dobrze mu tak. Może się teraz wreszcie pogodzą.
- A jeśli nie jest mordercą, to go będziesz na klęczkach błagać o przebaczenie za nietakty - uzupełniłam. - Ja zresztą też, za lenistwo. Będzie miał dosyć dużo roboty z przebaczaniem.
- Zamknij się wreszcie i dopuść pana do głosu! - powiedziała Alicja z gniewem. - I w ogóle przestańcie przeszkadzać!
Nie wiadomo, do kogo to było skierowane, bo Zosia i Paweł nie odzywali się ani słowem. Bobuś i Biała Glista kotłowali się w swoim pokoju, skąd dobiegały chwilami odgłosy czegoś w rodzaju awantury. Twardo postanowiliśmy nie zwracać na to uwagi.
- Pracownik mój obaczał czarna figura - rzeki pan Muldgaard. - Zamazana czarna figura przybyła w samochód. Mercedes. Niepewne być może, albowiem figura owa wizytowała inne ogrody. On posiada radio, on posiada telefon, on wieści dawa do mnie. Na każdy incydent ja telefonowywa tu długi okres, bardzo długi okres, w pełnia obawy wszystkie osoby nieżywe. Potem jedna osoba ku mnie rzecze, niech pani odczepi. Dlaczego pani? Osobliwość taka, kangurzyca, co to jest! Dlaczego? Spodziewanie inne było?